REKLAMA

Jak w przedszkolu. Microsoft mści się na Google'u, ryzykując bezpieczeństwo użytkowników

Doskonale rozumiem marketingowe przytyki. Nie mam problemu z otwartą wzajemną krytyką. Mam jednak problem z ciosami poniżej pasa i odwetem na podobnym poziomie, gdzie stawką jest bezpieczeństwo nas wszystkich.

19.10.2017 15.57
Microsoft mści się na Google'u, ryzykując bezpieczeństwo użytkowników
REKLAMA
REKLAMA

Google wprowadził trzy lata temu bardzo kontrowersyjną politykę, jeśli chodzi o ujawnianie wykrytych błędów w zabezpieczeniach programów konkurencji. Gdy jakiś programista lub inny pracownik Google’a wykryje błąd w zabezpieczeniach jakiegoś programu – na przykład Windowsa, macOS-a, Worda, czegokolwiek – firma, jak dobry i przyjęty obyczaj nakazuje, niezwłocznie i w tajemnicy informuje twórców oprogramowania o problemie.

Google daje programistom siedem dni na załatanie problemu i zapewnienie aktualizacji wadliwego oprogramowania. Następnie – i tu zaczynają się kontrowersje –po tych siedmiu dniach roboczych publikuje swoje znalezisko w Sieci, ze szczegółami na temat usterki. Google twierdzi, że to mobilizuje programistów, zwiększa transparentność i bezpieczeństwo. Zdaniem niektórych, to błędne podejście.

Siedem dni na opracowanie rozwiązania, przetestowanie go i wprowadzenie do dystrybucji to bardzo mało czasu.

A dla oprogramowania współpracującego z niezliczonymi kombinacjami innych programów i sprzętów – na przykład dla Windowsa – wyrobienie się w terminie siedmiu dni roboczych jest w zasadzie niemożliwe. Efektem tego jest więc narażanie użytkowników wadliwego oprogramowania na dodatkowe niebezpieczeństwo. Dopóki Google nie opublikuje szczegółów usterki, wiedzą o niej nieliczni. Po publikacji każdy obdarzony odpowiednimi umiejętnościami hakerskimi może ją wykorzystać do niecnych celów.

Ta nieodpowiedzialna polityka wywołała poważny konflikt pomiędzy Microsoftem i Google’em. Sprowokowała wręcz Terry’ego Myersona – wiceprezesa działu Windows and Devices – do napisania otwartej, ostrej i zasłużonej krytyki firmy Google. To już nie jest rywalizacja. To cios poniżej pasa i narażanie tysięcy lub milionów użytkowników na niebezpieczeństwo. Post pana Myersona to prawidłowa reakcja. To, co Microsoft zrobił później – o czym dowiadujemy się dziś – jest co najmniej małostkowe. A przede wszystkim strasznie głupie.

A teraz czytajcie uważnie, bo nie uwierzycie.

Microsoft powołał specjalną grupę, której jedynym celem było znalezienie usterek w zabezpieczeniach przeglądarki Chrome. Co więcej, właśnie się tym pochwalił! Nie, nie żartuję. Ale czytajcie dalej. Każde skomplikowane oprogramowanie jest dziurawe, tego nie da się uniknąć. W końcu więc tym pracownikom Microsoftu udało się znaleźć usterkę w przeglądarce Google’a. Firma poinformowała twórców Chrome’a o problemie. Co wydarzyło się potem?

Google popełnił błąd we wdrażaniu poprawki. Na trzy dni przed wprowadzeniem aktualizacji umieścił kod poprawki w publicznym repozytorium. To oznaczało, że czujni cyberprzestępcy mieli trzy dni na swoje złowrogie działania przeciwko milionom użytkownikom Chrome’a. Co robi odpowiedzialna firma? Niezwłocznie dzwoni do kogoś w Google i mówi „czy was porąbało? zdejmijcie to natychmiast!”

Co zrobił Microsoft? Napisał o tym wielki artykuł, opisujący dokładnie usterkę i poradę, że można monitorować GitHuba by znaleźć szczegóły niezałatanych problemów w Chrome. Och, Google, takie niebezpieczne, ma dziury, popełnia błędy i w ogóle. Na Trygława i Swaroga… serio?!

Wojna małostkowych korporacji.

REKLAMA

Google nieraz i nie dwa wykazał się brakiem odpowiedzialności jeśli chodzi o bezpieczeństwo swoich klientów. Microsoft, jako firma chcąca szczycić się znacznie lepszymi standardami, nie powinna zniżać się do poziomu rywala. Luki w zabezpieczeniach przy tak wysokiej złożoności oprogramowania i jego ciągłej ekspozycji na łączność sieciową będą znajdowane zawsze i wszędzie, w oprogramowaniu każdego producenta.

Kapitałem Microsoftu od paru lat jest jego odmieniona i chwalona przez ekspertów na całym świecie polityka cyberbezpieczeństwa. Firma teraz zbiera tego owoce i nie musi zachowywać się w tak infantylny sposób. Tymczasem obie firmy zamieniły tak poważny temat jakim jest cyberbezpieczeństwo w operę mydlaną. Której nie da się oglądać.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA