REKLAMA

Facebook między młotem a kowadłem. Nie chce być kojarzony z cenzurą, ale musi walczyć z fake news

Facebook przekazał Kongresowi Stanów Zjednoczonych dokumenty dotyczące reklam kupionych przez konta powiązane z Rosją. 

03.10.2017 13.30
facebook
REKLAMA
REKLAMA

Decyzja o przekazaniu danych związanych z zakupionymi na Facebooku reklamami nie mogła być dla zarządzających serwisem łatwa. W świat poszedł bowiem sygnał, że Facebook ujawnia informacje biznesowe władzom kraju, w którym ma kwaterę główną. Z drugiej strony serwis musiał podjąć stanowcze kroki, od miesięcy bowiem znajduje się pod ostrzałem w związku z epidemią fake newsów.

Musiało upłynąć sporo czasu, zanim Mark Zuckerberg zrozumiał, że fake newsy na Facebooku mogą mieć wpływ na wybory.

Przypuszczalnie jednak nie był to rodzaj olśnienia, które spłynęło z góry na szefa Facebooka, ale czysta kalkulacja. Zuckerberg musiał kalkulować, co opłaci mu się bardziej, bo ostrzeżenia o tym, że fake newsy są tykającą bombą zegarową, otrzymywał od dawna i z różnych stron. Jednym z ostrzegających był Barack Obama. Gdy padła sugestia, że dezinformacja szerząca się za pośrednictwem Facebooka może mieć przełożenie na sytuację polityczną, założyciel serwisu uznał to publicznie za szaleństwo.

To dlatego w ostatnich dniach możemy przeczytać kolejne tłumaczenia, a nawet przeprosiny. Za słowami idą też czyny. Podczas kampanii w Niemczech Facebook postanowił zadziałać stanowczo. Usunięto dziesiątki tysięcy fałszywych kont. Akcję można zawrzeć w dwóch słowach, które pojawiły się w oświadczeniu Richarda Allana: "promowanie autentyczności".

Na usuwaniu kont się nie skończyło. W Niemczech testowano system materiałów powiązanych, które zmniejszały skuteczność fake newsów. Pokazywano też najważniejsze różnice między partiami politycznymi startującymi do Bundestagu. Facebook przyznaje też, że współpracował z Federalnym Urzędem ds. Bezpieczeństwa Informacji w zakresie bezpieczeństwa wyborów. Instytucja ta otrzymała dedykowany kanał raportowania w związku z bezpieczeństwem wyborów.

Tak wygląda krajobraz po tym, jak Facebook zdecydował się wydać prawdziwą wojnę fake newsom. Wcześniej mogliśmy przeczytać o wdrażaniu mechanizmów raportowania dezinformacji czy informacje o współpracy z firmami sprawdzającymi fakty.

Sytuacja Facebooka w Stanach Zjednoczonych jest nieco bardziej skomplikowana.

Na początku września Facebook poinformował o 3 tys. reklam zamieszczonych w serwisie przez posiadaczy fałszywych kont i stron. Serwis podał, że z 470 kont opublikowano reklamy, które kosztowały łącznie 100 tys. dolarów. Zbadano okres od czerwca 2015 r. do maja 2017 r.

Mechanizm był subtelny. Większość treści nie odnosiła bezpośrednio do wyborów. 25 proc. z nich skierowano do użytkowników  w konkretnych rejonach Stanów Zjednoczonych. Celem reklamodawców była gra na podział. Publikowane były zatem treści na tematy drażliwe i wywołujące spory polityczne i światopoglądowe.

W poniedziałek Facebook opublikował kolejne oświadczenie związane z ujawnieniem danych o reklamach Kongresowi Stanów Zjednoczonych. Serwis twierdzi, że reklamy zobaczyło 10 mln użytkowników ze Stanów Zjednoczonych. 44 proc. reklam wyświetlono przed wyborami prezydenckimi, które odbyły się 8 listopada. 56 proc. użytkownicy zobaczyli po głosowaniu. 25 proc. wszystkich kupionych reklam nie wyświetliło się żadnemu użytkownikowi. Facebook napisał, że wynika to z mechanizmu systemu dopasowującego treści reklamowe do konkretnej grupy docelowej. Na 99 proc. reklam wydano mniej niż 1000 dol. 50 proc. wszystkich reklam kosztowało mniej niż 3 dol.

Facebook tłumaczy się również z tego, że reklamy z fałszywych kont zostały opublikowane.

Podaje, że dziennie użytkownicy raportują 8 mln reklam. Odpowiedzią serwisu na problem ma być zatrudnienie większej liczby pracowników oraz wdrożenie kolejnych mechanizmów zabezpieczających. Jednym z nich ma być zwiększenie wymagań dotyczących potwierdzenia autentyczności reklamodawców.

Serwis w swoim specyficznym FAQ na temat wątku rosyjskiego odpowiada dlaczego system nie wychwycił reklam opłaconych w rublach i kierowanych do użytkowników w Stanach Zjednoczonych. Zdaniem przedstawicieli Facebooka waluta nie jest dobrym kryterium, ponieważ większość reklam, za które zapłacono rublami, to treści legalne i skierowane na lokalny rynek.

Wśród tych tłumaczeń znajduje się też ciekawostka. Facebook stwierdza, że w przypadku wielu "wątpliwych" reklam nie było mowy o naruszeniu standardów jeżeli chodzi o treść, a zostały one usunięte wyłącznie z powodu zamieszczenia ich z fałszywych kont.

Serwis podkreśla, że nie może blokować możliwości zamieszczenia w Stanach Zjednoczonych reklam tworzonych przez cudzoziemców. Na pytanie czy wykryto wszystkie przypadki nadużyć pojawia się oczywiście odpowiedź negatywna. Zdaniem Facebooka wybory w Stanach Zjednoczonych były pierwszymi, podczas których znaleziono dowody, że "zagraniczni aktorzy" chcieli wpłynąć na przebieg głosowania korzystając z Internetu.

REKLAMA

Facebook będzie musiał lawirować.

Szefostwo serwisu znajduje się między młotem i kowadłem. Z jednej strony chce uniknąć skojarzeń z działaniami cenzorskimi. Z drugiej musi skutecznie walczyć z dezinformacją, by nie narazić się na zarzuty, że stał się tubą propagandową populistów lub, co gorsza, obcych mocarstw. Zadanie jest bardzo trudne.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA