REKLAMA

Zanim polecimy na egzoplanety

Za każdym razem, gdy NASA prezentuje kolejne egzoplanety, ekscytuję się trochę i z zainteresowaniem przyglądam temu, co wiemy. Potem przypominam sobie, że chociaż to wspaniałe odkrycia, to niepotrzebnie budzą w nas nadzieję. Egzoplanety nie są rozwiązaniem problemów, które tworzymy na Ziemi.

23.02.2017 08.15
egzoplanety
REKLAMA
REKLAMA

Egzoplanety to planety, które mają potencjał na bycie podobnymi do Ziemi. Orbitują nie za blisko i nie za daleko swojej gwiazdy, więc panujące warunki: temperatura, atmosfera, mogłyby być zbliżone do tych na Ziemi.

Każdy kto interesuje się choć trochę kosmosem wie, że te egzoplanety, które znamy, znajdują się dziesiątki i setki lat świetlnych od nas, więc idea, że w jakiś sposób staną się naszym "planem B" jest właśnie tylko tym - ideą.

Nowo odkryty układ planetarny z gwiazdą TRAPPIST-1 ma 7 planet wielkości Ziemi, w tym 3, które mogłyby potencjalnie zawierać wodę. Tyle że z obecną technologią podróż zajęłaby jakieś 800 tys. lat.

Budżet NASA w 2016 roku wyniósł 19,3 mld dol. Budżet Europejskiej Agencji Kosmicznej zrzeszającej 22 kraje, w tym Kanadę, to oszałamiające 5,77 mld dol (5,25 mld euro, Polska wpłaciła na ESA 29,9 mln euro, czyli 0,8% budżetu agencji). Dla porównania budżet, który przeznacza Polska na Ministerstwo Obrony Narodowej to około 8,5 mld dol. rocznie. Budżet militarny Stanów Zjednoczonych to grubo ponad 500 mld dol. rocznie.

Budżet militarny jest potrzebny, jednak takie porównanie ma na celu jedynie uświadomienie, że kraje tzw. Zachodu na eksplorację kosmosu wydają śmiesznie mało i mają niesamowicie ogromne osiągnięcia, zwłaszcza jak na tak limitowane środki.

Odkrycie nowych egzoplanet pozwala marzyć o tym, że kiedyś ludzie będą międzyplanetarnym gatunkiem korzystającym z dobrodziejstw całej galaktyki, a nie tylko jednej marnej planety, którą niszczymy w zawrotnym tempie. Nie bez powodu Stephen Hawking naciska na takie rozwiązanie. Nie bez powodu Elon Musk chce kolonizować Marsa.

Mars jest jedną z największych, funkcjonujących w naszej zbiorowej świadomości nadziei. Doba na Marsie trwa niemal tyle samo co na Ziemi, jest stosunkowo blisko i budzi nadzieję na terraforming - możliwość przekształcenia warunków, przede wszystkim atmosfery Marsa, na bardziej zbliżone do ziemskich.

Mamy nadzieję, że gdy już całkiem zniszczymy Ziemię, gdy wyczerpiemy surowce, gdy spowodujemy nieodwracalną zmianę klimatu, a nowy klimat nie będzie tak łaskawy dla ponad 7 mld ludzi, będziemy mogli przenieść się na Marsa lub na inne planety lub chociaż wykorzystywać je jako źródło surowców niezbędnych do życia na Ziemi. Kolonizacja Układu Słonecznego, a może i całej Drogi Mlecznej, jest podobno nieunikniona. O ile nasz gatunek doczeka rozwoju technologii, nie wyginie w międzyczasie przez pandemię odpornego na leczenie wirusa, nie uderzy w nas jakieś ogromne ciało obce, nie wybijemy się nawzajem bronią nuklearną, nie zatrujemy źródeł wody, i tak dalej.

Też miałam taką nadzieję. Obejrzałam jednak wczoraj świetny wywiad Joe Rogana z Neilem de Grass Tysonem i nie mogę przestać myśleć o kilku rzeczach, o których wspomniał.

Po pierwsze, jeśli stworzymy technologię pozwalającą nam na podróże galaktyczne czy terraforming innych planet, to równie dobrze możemy rozwiązać problemy tu na Ziemi - wykrywać i przekierowywać zagrażające nam planetoidy, rozwiązać problem ocieplenia klimatu, leczyć wszystkie choroby. Założenie jest proste: wynalezienie sposobu na zaginanie czasoprzestrzeni i kolonizowanie/zasiedlenie innych planet nie jest łatwiejsze niż poradzenie sobie z przeszkodami i zagrożeniami, które istnieją tu i teraz, i które rozwiązać można na własnym, znanym gruncie. Jest też moralnie mniej wątpliwe, bo przeniesienie części gatunku na inne planety oznacza w domyślę pogodzenie się z tym, że miliardy ludzi mogą zginąć na którejś planecie, a Ziemię spisuje się na straty.

Drugi argument przeciw kolonizacji galaktyki jest trochę bardziej abstrakcyjny i nawiązuje do socjologii i ludzkiej natury. Historia i doświadczenia mówią, że człowiek ma wady. Kolonizacja zakłada, że ludzie będą zajmować kolejne planety dla własnego zysku (na przykład przetrwania gatunku). Kolonizacja na Ziemi dotychczas miała jednak kontrowersyjne skutki, a ludzie dowiedli, że walka o wpływy i władzę jest zwykle ważniejsza, niż dobro ludzi.

Argument socjologiczny zakłada, że kolonizacja kosmosu skończyłaby się podobnie - sporami, zagarnianiem dóbr i finalnie zniszczeniem, więc z założenia jako długotrwałe rozwiązanie nie ma sensu.

Takie spojrzenie na temat robi się jeszcze ciekawsze, gdy dołoży się do tego element prywatny eksploracji kosmosu. Czy jeśli zaufamy Elonom Muskom w misji zabrania ludzkości na nowe planety, jeśli takich prywatnych Elonów Musków będzie kilku, to czy takie prywatne przedsięwzięcia będą w stanie odłożyć na bok rywalizację i profity, i działać dla wspólnego dobra? Więcej: czy państwowe agencje kosmiczne z często rywalizujących ze sobą krajów będą w stanie to zrobić?

REKLAMA

Gdy spojrzy się na to, jak traktujemy siebie nawzajem tu i teraz, jak traktujemy Ziemię, jak mało środków i przede wszystkim uwagi poświęcamy przyszłości, cała nadzieja wypływająca z kolejnych, pijarowo świetnych ogłoszeń odkrycia nowych egzoplanet upada.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA