REKLAMA

Płacę i nie oglądam, a potem znowu płacę i znowu nie oglądam. Kablówko, to jest chore

Scenariusz jest zwykle podobny. Włączam telewizor i zmieniam kanały. Mam ich ponad 140. Zatrzymuję się na pierwszym interesującym, ale po chwili stwierdzam, że dalej może być coś ciekawszego. Dochodzę do końca listy i już mam zamiar zacząć od nowa, gdy dochodzę do wniosku, że nie ma to najmniejszego sensu.

21.11.2016 10.46
Mam 140 kanałów telewizyjnych. Super, nie? No właśnie, że nie
REKLAMA
REKLAMA

Często tak właśnie wygląda oglądanie przez mnie telewizji. Po krótkim czasie nauczyłem się, że skakanie po kanałach w poszukiwaniu ciekawego programu jest zupełnie nieefektywne. Teraz znacznie częściej przeglądam wcześniej program i zaznaczam rzeczy do obejrzenia, by oszczędzić czas. Tak czas, "przeklikanie" przez 140 kanałów zajmuje go sporo.

Przyglądam się ich liście. Mniej więcej regularnie oglądam kilkanaście kanałów. Większość mijam ze sporą prędkością. Niestety mój dekoder uniemożliwia uporządkowanie tego bałaganu. Nie pozwala na własne ustawienia kolejności. Każdorazowa katuję pilota wciskając raz za razem przycisk Channel Up. Gdy zastanawiam się, które programy oglądam najczęściej wychodzi na to, że interesują mnie głównie filmowe. Od czasu do czasu rzucę też okiem na ofertę National Geographic i porównam newsy w telewizjach informacyjnych.

Mam ofertę wiązaną z Internetem i telefonem VOiP. Z tego ostatniego nie korzystam w ogóle. Dostęp do sieci z kolei to jedyna usługa, z której na pewno nie zrezygnuję. Zdecydowałem się dokupić telewizję, bo pakiet 144 (a obecnie 146 kanałów) podwyższał rachunek zaledwie o 30 zł. Wcześniej za sam Internet z prędkością pobierania 120 Mb/s płaciłem 75 zł. Niby więc się opłacało. Umowę mam jeszcze przez rok i mocno się zastanowię zanim ją przedłużę.

Dlaczego? Może dlatego, że od nadmiaru boli głowa, jak mówi stare powiedzenie. W ogóle nie zatrzymuję się na kanałach sportowych, dla dzieci czy lifestyle’owych. Na starcie oglądania odpada zatem ponad 40 pozycji.

Marzy mi się prosty model

Maksymalnie trzydzieści kanałów, które mogę dobierać samodzielnie. Trzon stanowiłby "pakiet podstawowy" oferowany za darmo w ramach naziemnej telewizji cyfrowej z Jedynką, Dwójką, TVN, Polsatem (w tym ostatnim oglądam od czasu do czasu mecze reprezentacji Polski) itp. Do tego mógłbym dokupować własne. Początkowo myślałem o dłuższej liście Później stwierdziłem, że z kanałów filmowych wystarczyłoby mi HBO, Canal+ i Netflix.

I tu jest właśnie pies pogrzebany. Najmniejszy problem jest rzecz jasna z Netfliksem. Można go kupić niezależnie od operatorów kablówek. W przypadku HBO czy Canal+ takiej możliwości nie ma. Chcesz oglądać te kanały? Musisz zapłacić za kilkadziesiąt innych. Na pocieszenie dostaniesz 2 czy 3 miesiące oglądania HBO za darmo w zależności od promocji i operatora. Potem musisz dodać opłatę do rachunku.

REKLAMA

Ten wymarzony model wydaje się dość drogi. Biorąc za wyznacznik cenę najtańszej oferty Netfliksa czy HBO poza promocją, za trzy wymienione wyżej kanały zapłacilibyśmy ponad 100 zł. Wygląda blado, gdy zestawimy z pierwszą lepszą ofertą operatorów, którzy dadzą nam za tę cenę ponad sto. Z drugiej strony przeliczmy. I tak oszczędzilibyśmy. Dziś po okresie promocyjnym za HBO i Canal+ musiałbym dopłacić mojemu dostawcy 80 zł miesięcznie. Z Netfliksem w najtańszej wersji wychodzi 114 zł. Mówimy o kwocie, którą trzeba dopisać do abonamentu, który już płacę.

Zdaję sobie sprawę, że moje telewizyjne marzenia raczej się nie spełnią. Nie zanosi się, bym kanały dobierał według własnego widzimisię. Jedno jest pewne. Naprawdę wolałbym mieć znacznie skromniejszą ilościowo ofertę, ale oglądać rzeczy, które mnie interesują.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA