REKLAMA

Opera jest dzisiaj dla Chrome’a tym, czym Firefox był dla Internet Explorera

Udało się. Zmieniłem przeglądarkę. Miesiąc temu pisałem, że przesiadłem się z Chrome’a na Operę i wytrzymałem z nią kilka tygodni. Teraz do tych tygodni doszedł cały miesiąc, a ja nadal pracuję na Operze. I powoli zaczynam rozumieć dlaczego, tak się stało.

01.09.2016 18.39
Opera jest dzisiaj dla Chrome’a tym, czym Firefox był dla Internet Explorera
REKLAMA
REKLAMA

O powodach, dla których postanowiłem zmienić przeglądarkę pisałem na początku sierpnia, więc aby nie przynudzać i nie powtarzać się, chętnych odsyłam do tekstu: „Chrome kontra Opera - czy po siedmiu latach można zmienić przeglądarkę?”.

Oczywiście nie mam pojęcia, czy zmiana, której dokonałem, jest na stałe. Nie wiem, czy nie wrócę kiedyś do Chrome’a, czy nie przyciągnie mnie do siebie Firefox albo Edge, choć w to ostatnie szczerze wątpię. Wiem jednak dlaczego przesiadka na Operę była względnie bezproblemowa i dlaczego spodobało mi się tu tak bardzo.

Dochodzę do wniosku, że Opera jest w tej chwili najmocniejszym i najbardziej agresywnym konkurentem dla przeglądarki Chrome. A trzeba zauważyć, że Chrome jest najpopularniejszą przeglądarką na rynku i nad wszystkimi konkurentami ma olbrzymią przewagę. Można zatem powiedzieć, że król jest tylko jeden i ten król to Google Chrome. Zaś wśród podgryzających go po kostkach Opera jest tym, który robi to najmocniej i najbardziej zaciekle.

Opera idzie dawnym śladem Firefoksa

Pamiętam jak kilkanaście lat temu zmieniałem przeglądarkę z Internet Explorera na Firefoksa. Po lekturze wielu artykułów i newsów dotyczących dziur i problemów, z którymi borykała się przeglądarka Microsoftu postanowiłem dać sobie z nią spokój. Przesiadłem się na Mozillę Firefox, aby później już nigdy nie wrócić do IE.

Firefox był takim Anty-InternetExplorerem. Był szybszy, był bezpieczniejszy, był stworzony dla wymagających użytkowników. Pozwalał na instalowanie rozszerzeń, wśród których najpopularniejszy był chyba AdBlock, ale przecież nie tylko on przyciągał użytkowników. Z czasem pojawiła się cała masa serwisów i usług internetowych, które wydały własne rozszerzenia, a tym samym zwiększały funkcjonalność przeglądarki.

Później Firefox skręcił mocno w stronę ochrony prywatności i… Lisek (tak, wiem, że to w sumie nie jest lisek) zaczął gonić własny ogon.

Tymczasem Opera zaczyna iść tropem Firefoksa, ale robi to szybciej, lepiej, mocniej i zdaje się nie popełniać błędów Mozilli. Zmienił się oczywiście rywal, bo tak jak Firefox konkurował na początku niemal wyłącznie z Internet Explorerem, to teraz Opera musi zmierzyć się głównie z Chrome’em.

Znając życie Opera nie pogardzi też nowymi użytkownikami, którzy zdecydują się dla niej porzucić Firefoksa, Internet Explorera, Edge’a lub Safari. Zauważam jednak, że polityka Opera oraz szereg zmian, które wprowadzane są do przeglądarki wymierzone są przeciwko Chrome oraz samego Google’a.

Opera to taki Anty-Chrome

Zaledwie w ciągu kilku ostatnich miesięcy w Operze pojawiły się lub zostały zapowiedziane takie funkcje jak obsługa Chromecasta, blokowanie reklam, czy darmowy VPN. Wszystkie one godzą w interesy Chrome’a i Google’a. Do niedawna tylko przeglądarki Chrome i Chromium umiały sprawnie poradzić sobie z obsługą Chromecasta, tymczasem monopol (no bo raczej nie duopol – Chromium istnieje w statystykach rynku tylko teoretycznie) zaczyna upadać. Teraz Opera też to będzie potrafiła.

Dalej jest jeszcze ciekawiej, bo zmiany w Operze związane z blokowaniem reklam oraz udostępnieniem darmowego VPN-a, które pozwolą użytkownikom na ukrycie reklam i zadbanie o prywatność to przecież wielki cios wymierzony w Google’a.

Opera stanęła po stronie przeglądarek, które blokowaniu reklam w sieci mówią zdecydowane "czemu nie". A przecież Google robi na tym biznesie kosmiczne pieniądze.

I choć dzisiaj Opera zdaje się wycinać tylko te najbardziej agresywne i nachalne reklamy, to jednak słowo się rzekło. Opera stanęła po stronie użytkowników, którzy nie chcą reklam w sieci, a oddając w ręce internautów darmowy VPN dodatkowo mocno okopała się na nowej pozycji.

Przykładów na to, że Opera to dzisiaj Anty-Chrome mam więcej.

Dajmy na to tryb oszczędzania energii, który potrafi wydłużyć pracę na jednym ładowaniu akumulatora w notebooku lub tablecie. To też pstryczek w nos Google’a, którego przeglądarka – całkiem uzasadnienie – uchodzi za ociężałą, zasobożerną i energożerną.

Zostańmy jeszcze na chwilę przy tej zasobożerności. To programiści Opery sprawią, że niebawem przeglądarka Chrome będzie trochę lżejsza. Stanie się tak dlatego, że Opera dokłada swoją cegiełkę do rozwoju silnika Blink, z którego korzystają przeglądarki Chrome i Opera. Zmiany docenią użytkownicy, bo przeglądarki będą zużywały mniej pamięci. Zresztą po ostatnich poprawkach Opera już używa mniej, a ma być jeszcze lepiej.

To jednak nie koniec nowych funkcji w Operze, których na próżno szukać w Chrome. Opera pozwala na wyświetlanie pływającego wideo (funkcja PiP – która według mnie jest killer feature’em) oraz ma wbudowany czytnik RSS-ów.

Są to małe usprawnienia i smaczki, które w ogólnym rozrachunku robią ogromną różnicę dla użytkownika.

Na smartfonach Opera też daje radę

Przesiadając się z Chrome’a na Operę oczywiście zmieniłem też przeglądarkę na smartfonie. Po paru tygodniach jestem oczarowany. Przeglądarka działa wyśmienicie, jest szybka, a dzięki funkcji oszczędzania danych przeglądam zasoby Internetu sprawnie i wygodnie również w miejscach, gdzie dostęp do Internetu jest dość niepewny lub drogi (np. w Roamingu).

Na krótkim urlopie, dzięki kompresji zdjęć, filmów i wycięciu reklam zużyłem w przeglądarce tylko 240 MB pakietu Internetowego. Gdybym nie skorzystał tej funkcji przeglądarka zjadłaby 3 i pół raza tyle transferu! Gdy dane te zestawimy z cenami pakietów roamingowych, to okaże się, że w ciągu tygodnia można zaoszczędzić kilkadziesiąt albo nawet 100 zł (w zależności od posiadanej taryfy).

przegladarka-opera-android class="wp-image-513963"

Na koniec zostawiłem sobie wisienkę na torcie, czyli darmowy VPN na komórki (z Androidem i iOS-em), który nie jest zintegrowany z przeglądarką, ale udostępniany przez Operę w formie oddzielnej aplikacji.

Po zainstalowaniu appki Opera VPN zyskujemy możliwość połączenia się z jedną z kilku dostępnych lokalizacji (niebawem ma być ich znacznie więcej) i przeglądania zasobów sieci tak, jakbyśmy łączyli się zupełnie z innego miejsca. Dzięki temu ukrywamy nasz adres IP, chronimy prywatność oraz zabezpieczamy się przez zagrożeniami związanymi z programami węszącymi w sieciach WiFi (tzw. sniffery). Zdecydowanie warto korzystać, szczególnie gdy łączymy się z niezabezpieczonymi lub nieznanymi hotspotami.

W statystykach tego jednak nie widać

Opera na komputerach jest świetna i mówię to z pełnym przekonaniem. Niestety nie widać tego w statystykach i badaniach rynku – tam udziały Opery są tak niskie (poniżej 2 proc.), że można by je w zasadzie pominąć lub przemilczeć.

Nieco lepiej sytuacja wyglądną na urządzeniach mobilnych, tam znane i pożądane funkcje oszczędzania transferu przyciągnęły sporo użytkowników. Opera na smartfonach może pochwalić się 10 proc. udziałem w rynku, ale i tak jest daleko w tyle za Chrome’em, Safari oraz UC Browserem.

Chciałbym wierzyć, że zmiany wprowadzane w ostatnim czasie do Opery – zarówno mobilnej jak i desktopowej – przyniosą skutek. Chciałbym wierzyć, że ta dobra przeglądarka weźmie z ogromnego tortu, jakim jest rynek internetowy, znacznie większy kawałek.

Niestety wiele wskazuje na to, że to będzie trudne zadanie. Przekonały mnie o tym dane, które zaprezentowano po ataku na serwery Opery (swoją drogą ten atak, też nie był tym, czego Opera teraz potrzebowała), którego ofiarą mogły paść dane użytkowników synchronizujących dane między kilkoma urządzeniami.

Podejrzewałem, że takich osób będzie bardzo dużo, bo dla mnie funkcja synchronizacji danych między smartfonem a komputerem lub między kilkoma komputerami jest kluczowa. Myślałem, że osób, które mają podobne wymagania będzie całkiem sporo. Tymczasem Opera podała, że na 350 mln użytkowników przeglądarki z funkcji Sync korzysta 0,5 proc., czyli około 1,7 mln ludzi.

1,7 mln osób zagrożonych następstwami ataku to spora liczba, ale już pół procenta użytkowników Opery wygląda dość śmiesznie i sugeruje, że funkcją, która dla mnie jest bardzo ważna, wielu internautów jest zupełnie niezainteresowanych.

A to pozwala podejrzewać, że większość zmian w Operze, które mnie cieszą i w jakiś tam sposób ekscytują… nie zainteresuje milionów internautów, a już niemal na pewno nie będą impulsem do zmiany przeglądarki na Operę.

Skoro niemal nikt nie korzysta z synchronizacji danych między urządzeniami, to kto będzie korzystał z czytnika RSS-ów, VPN-a lub obsługi Chromecasta?

REKLAMA

Trochę to smutne. Bo życzyłbym sobie i Operze, aby przeglądarka rosła i zyskiwała popularność. A to może być trudne zadanie.

Dobrze jednak, że wciąż próbują i nie osiadają na laurach, jak robi to niemal cała ich konkurencja.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA