REKLAMA

Co robi Kaczyński na wakacjach?

Joachim Brudziński zamieścił na Twitterze zdjęcia z urlopu. Można na nich zobaczyć Jarosława Kaczyńskiego, jakiego widujemy rzadko. Szef partii rządzącej w luźnych spodniach i bluzie pływa z kolegami ze swego ugrupowania po jednym z jezior Pomorza Zachodniego. Tweet Brudzińskiego momentalnie stał się wiodącym tematem w naszych portalach i serwisach informacyjnych. TVN24 podkreślił nawet doniosłość materiału czerwoną ramką.

08.08.2016 07.58
Co robi Kaczyński na wakacjach?
REKLAMA
REKLAMA

Oczywiście w pierwszej chwili skusiłem się i obejrzałem zdjęcia zamieszczone przez wicemarszałka Sejmu. Gdy w niedzielne popołudnie mój strumień aktualności na Facebooku zaczął być zalewany tym „newsem” zacząłem zastanawiać się nad samym fenomenem.

Jakie wnioski? Na pozór oczywiste. Każdy z nas jest chyba ciekawy, jak wygląda życie ludzi ze świecznika. Zwłaszcza wtedy, gdy nie patrzy na nich czujne oko kamery telewizyjnej. Ten mechanizm wykorzystują od lat tabloidy. Na tyle skutecznie, że dwie gazety tego typu królują w rankingach czytelnictwa prasy rozdzielone tylko przez „Gazetę Wyborczą”.

Mniejsza zresztą o tabloidy i prasę papierową. Królestwem bzdetnych newsów jest Internet. Przykłady? „Pachniały jak czekolada, więc zaczęła je jeść. Okazało się, że to wcale nie słodycze”, „Wsiadła do samolotu, ale nie mogła umościć się w fotelu. Gdy zobaczyła na czym siedzi, oniemiała”. „Wybrał się do lasu z wykrywaczem metalu. Odnalazł tajemniczy kufer. Co było w środku?” – to tylko kilka tytułów ostatnich materiałów z fanpage’a Onetu na Facebooku. Trochę poza tematem warto dodać, że wszystkie przytoczone spełniają definicję clickbaita, którą podał największy serwis społecznościowy świata. Niewykluczone zatem, że Facebook sprawi Onetowi w przyszłości niemiłą niespodziankę.

Wróćmy na chwilę do zdjęć Kaczyńskiego. Na pierwszy rzut oka wydają się ciekawsze niż przypadek, kobiety, która nie potrafiła się umościć. Prawda jest jednak taka, że duża część z nas nie kliknęłaby w lepszej jakości zdjęcia z wakacji zamieszczone przez swoich znajomych.

Żyjemy w świecie informacyjnego chaosu nad którym nikt już nie panuje.

Ewa Lalik pisała ostatnio, że uzależniła się od newsów. Skłamałbym, gdybym stwierdził, że nie mam tego nałogu. Przez lata zmienił się tylko sposób ich konsumowania. Wcześniej wchodziłem na strony główne różnych serwisów, by zdywersyfikować źródła informacji. Dziś „wiedzę” o tym, co zdarzyło się na świecie czerpię głównie z mediów społecznościowych czy agregatorów treści.

Po całodziennym bombardowaniu, w dużej mierze bezużyteczną wiedzą, wcale nie mam poczucia, że jestem dobrze poinformowany. Wtedy wolę sięgnąć po książkę. Czasem dla odstresowania się przeglądam zdjęcia na Instagramie. Śledzę w tym serwisie ludzi, którzy rzadko wrzucają na swój profil food porn, czy niezliczone ilości selfie. Dlatego mogę popatrzeć na interesujące krajobrazy, zdjęcia przyrodnicze itp. Wspominam o tym celowo, bo przyjemność tę zaburzyła ostatnio nowa funkcja Instagrama – Stories.

REKLAMA

Stories to kwintesencja nowych mediów, skopiowana w dodatku ze Snapchata. Oddajmy głos twórcom: „Stories to nowa funkcja, która pozwoli ci dzielić się wszystkimi momentami twojego dnia, nie tylko tymi, które chcesz zatrzymać w swoim profilu”. Świetna definicja, choć przyprószona marketingowym bełkotem. Dobra, bo zdradza czym w istocie jest Stories. Wrzucałeś na Instagrama tysiące interesujących tylko dla ciebie pstryków? Teraz możesz nad nimi zapanować. Znikną po 24 godzinach. Efekt? Przeglądam w ostatnich dniach „Historie” śledzonych przeze mnie ludzi. Promil z nich nadaje się w ogóle do oglądania, w przeciwieństwie do ich "normalnych" zdjęć.

Onet to nie Instagram, a Wirtualna Polska to nie Twitter. W czasach, gdy przyswajamy treści za pośrednictwem serwisów społecznościowych, stały się one dla wielu odbiorców głównym źródłem. Może być nim nie tylko Facebook i Twitter, ale i Instagram. Nie wierzycie? Sprawdźcie, jak wydawcy wykorzystują to medium. Dlatego też wspominam o Stories, bo świetnie pokazuje (mimo swej wtórności) kierunek. Jakiś rodzaj degeneracji czy wręcz agonii tego, co kiedyś nazywaliśmy informacją. Choć trudno w to uwierzyć, staje się ona jeszcze bardziej bezużyteczny, niż do tej pory.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA