REKLAMA

To chyba najmniejsza samochodowa stłuczka, na którą uwagę zwrócił niemal cały świat

Jeśli spowodujesz na drodze niewielką stłuczkę, prawdopodobnie nikt - poza poszkodowanym - nie zwróci na to większej uwagi. Chyba że... mówimy o autonomicznym samochodzie Google'a. Pierwsza spowodowana przez niego stłuczka, po setkach tysięcy pokonanych bez problemów kilometrów, nie mogła przejść niezauważona. I rodzi kilka istotnych pytań. 

01.03.2016 18.42
To chyba najmniejsza samochodowa stłuczka, na którą uwagę zwrócił niemal cały świat
REKLAMA
REKLAMA

Jeszcze do niedawna amerykański gigant mógł raportować kolejne miesiące testów pozbawionych jakichkolwiek niebezpiecznych sytuacji spowodowanych przez układ odpowiedzialny za autonomiczne poruszanie się po drogach. Można było nawet dać ponieść się entuzjazmowi i założyć, że samochody pozbawione kierownicy są już całkiem blisko.

W rzeczywistości nie było aż tak idealnie. Owszem, testowe pojazdy Google'a same z siebie nie spowodowały do tej pory jeszcze ani jednego wypadku, ale nie oznaczało to, że nie uczestniczyły w żadnych stłuczkach, ani nie doprowadzały do mniej lub bardziej groźnych sytuacji. Z raportów Google'a wynikało, że kilka razy doszło do drobnych kolizji z winy innych kierowców (np. najechania na tył na światłach), natomiast kiedy indziej ludzki kierowca musiał przejąć kontrolę nad maszyną.

"Wypadkowe" konto samochodów Google'a było jednak czyste. Do teraz.

Według najnowszego sprawozdania, które firma musi składać w takich przypadkach, w połowie zeszłego miesiąca autonomiczny samochód Google'a uczestniczył w pierwszej kolizji spowodowanej nie przez innego kierowcę, nie przez kierowcę-nadzorcę, a przez algorytmy sterujące samochodem.

Okoliczności kolizji nie były przy tym specjalnie skomplikowane, choć Google w specjalnym oświadczeniu oznajmił, że błędem oprogramowania było zbyt wiele założeń i przewidywań dotyczących tego, jak zachowają się inni uczestnicy ruchu. Czyli coś, co często prowadzi do niebezpiecznych sytuacji także przy udziale wyłącznie ludzkich kierowców. Podobnie jednak jak człowiek potrafi uczyć się na błędach, tak samo nauczył się tego samochód Google - odpowiednie poprawki zostały już dodane do oprogramowania.

Jak jednak dokładnie doszło do pierwszej stłuczki z winy autonomicznego Lexusa?

Pojazd poruszał się po wielopasmowej drodze, którą auta Google'a pokonywały już wielokrotnie. Tym razem jednak sytuacja była trochę trudniejsza, bo na pasie zajmowanym przez pojazd znajdowały się przeszkody, uniemożliwiające kontynuowanie jazdy bez zmiany pasa ruchu. Warto przy tym zaznaczyć, że "pas ruchu" może być niezbyt precyzyjnym określeniem. Zgodnie z komunikatem Google, na tej drodze pasy ruchu są na tyle szerokie, że mieszczą się na nich przeważnie dwie kolumny samochodów. I to właśnie w obrębie takiego pasa dokonywany był manewr wyminięcia przeszkody.

google samochod autonomiczny

Samochód Google'a najpierw przepuścił kilka samochodów nadjeżdżających z tyłu, po czym uznał, że kolejny nadjeżdżający, czyli autobus miejski albo zwolni, albo zatrzyma się, aby umożliwić mu ten manewr. System wykrył go, ale uznał, że może pozwolić sobie na manewr. W swoim stanowisku firma stwierdza, że nie tylko autonomiczny samochód założył taki rozwój wypadków - podobnie ocenił sytuację kierowca Lexusa, dlatego też nie przejmował kontroli.

Tak jednak się nie stało. Autobus nie zmienił swojej prędkości, natomiast samochód Google rozpoczął już swój manewr, co zakończyło się drobną kolizją. Drobną, bo autonomiczny pojazd poruszał się z prędkością niższą niż 5 km/h, natomiast autobus miał na liczniku niecałe 25 km/h.

Skończyło się oczywiście na braku poszkodowanych wśród uczestników. Delikatnie ucierpiał jedynie uderzony w bok autobus oraz sprawca wypadku - Lexus RX, w którym uszkodzony został lewy przedni błotnik, lewe przednie koło i jeden z bocznych czujników. To wszystko - dokładnie tyle, ile można się spodziewać po prostej stłuczce.

Co poprawiono w oprogramowaniu po takim doświadczeniu? Głównie dodano założenie, że większe pojazdy są mniej skłonne do tego, żeby zwalniać lub zatrzymywać się właśnie w takich sytuacjach. Cenna nauka.

Ta prosta stłuczka rodzi jednak kilka pytań.

Przede wszystkim ze względu na jej okoliczności i lokalizację. Jak zwracają uwagę niektórzy obserwatorzy, droga, na której doszło do stłuczki (kolejnej, choć poprzednie nie były z winy auta) jest jedną z niewielu w testowym obszarze, na której faktycznie coś się dzieje i w tych względnie prostych warunkach samochód Google po prostu sobie nie poradził. Trudno inaczej skomentować ten przypadek i można się zastanawiać, jak poradziłby sobie w jeszcze trudniejszych lokalizacjach.

Z drugiej strony, Google dopiero niedawno nauczył swoje samochody trzymania się prawej strony pasa ruchu w takich właśnie sytuacjach - gdzie na jednym pasie mogą zmieścić się dwa pojazdy obok siebie. Można więc - biorąc pod uwagę bezwypadkową przeszłość - założyć, że była to po prostu wpadka przy próbowaniu czegoś nowego, choć trochę dziwi, że algorytmy podeszły do całego zdarzenia aż tak optymistycznie i zdecydowały o niczym innym, niż wepchanie się przed innego uczestnika ruchu.

Ale biorąc pod uwagę fakt, że do wprowadzenia w pełni autonomicznych samochodów na rynek jeszcze daleko, niekoniecznie mamy powody do zmartwień - jeszcze sporo zmian przed nami.

REKLAMA

Możliwe, że częściowym rozwiązaniem takich problemów byłaby kompletna komunikacja pomiędzy pojazdami. Autonomiczny samochód mógłby wtedy otrzymać odpowiednio wcześnie informację na temat tego, że kierowca nadjeżdżający z tyłu ani przez moment nie dotykał pedału hamulca, więc nie ma sensu przeprowadzać manewru. Kierowca busa mógłby natomiast odebrać wiadomość o możliwej kolizji odpowiednio wcześnie.

Wszystko to jednak nie wykluczy całkowicie sytuacji, w których może dojść do tego typu kolizji, a może nawet wypadków. Przynajmniej dopóki ludzie będą zajmować miejsce za kierownicą, a to jeszcze bardzo długo się nie zmieni.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA