REKLAMA

Nie, ebook nie umarł, ale te rzeczy trzeba koniecznie naprawić

Dylemat książka papierowa vs ebook budzi w odpowiednich środowiskach równie zagorzałą debatę, co w środowisku tech porównanie Android vs iOS (chociaż debata jest nieco bardziej kulturalna). Ku uciesze miłośników zapachu papieru, sprzedaż e-booków jakby ostatnio wyhamowała. Nowe dane ukazują jednak, że ktoś znów depnął na pedał gazu, a ebooki wystrzeliły do przodu, choć potrzeba im zmian.

14.12.2015 08.02
ebooki
REKLAMA
REKLAMA

Niespełna kilka tygodni temu branżowe media odtrąbiły z nieskrywaną satysfakcją początek powolnej śmierci książki elektronicznej, zwiastując wielki powrót lat świetności książki papierowej. Nowy raport, przygotowany przez PwC, ukazuje jednak, że poprzednie dane wskazywały raczej na chwilowy wypoczynek formatu, niż jego upadek. Ebooki znów przyspieszają, a ich sprzedaż w USA w 2016 roku ma stanowić aż 51% rynku. Tymczasem na początku tego roku Apple podało informację, iż ich platformie iBooks przybywało aż milion nowych użytkowników tygodniowo (sic!). Mówimy o naprawdę ogromnych, optymistycznie nastrajających liczbach.

Ciekawe informacje płyną jednak od strony firmy Kobo, która przygotowała swój własny raport o sytuacji na rynku ebooków. Wynika z niego, że chociaż sprzedaż elektronicznej książki wciąż rośnie, to zmienia się sposób jej konsumpcji.

Osobiście nie jestem zaskoczony - coraz więcej osób zamiast e-czytnika wybiera… smartfon.

Kobo przeprowadziło swoje badania na terenie Wielkiej Brytanii, gdzie obecnie 32% czytelników wybiera smartfony jako narzędzia do czytania. 68% nadal pozostaje przy e-czytnikach, a jak mówi CEO firmy, Michael Tamblyn, wielu użytkowników czyta na obydwu urządzeniach.

Co z tego wynika? Dokładnie tyle, że e-czytniki powoli zaczyna spotykać los tabletów. Te ostatnie zostały dosłownie pożarte, jeśli chodzi o udziały rynkowe, przez rosnące przekątne naszych smartfonów. Czytniki ebooków nie mają zatem łatwego życia na rynku, co potwierdza ciągły spadek ich sprzedaży zarówno po stronie Amazonu, jak i sieci Barnes&Noble (czytnik Nook). Nie dość, że czytnik ma znacznie dłuższy cykl życiowy niż właśnie smartfon, więc wymieniamy go rzadziej, to dodatkowo komputerki w naszej kieszeni powoli zaczynają podkradać mu nasze zainteresowanie.

W zasadzie nie jestem zdziwiony.

Smartfon jest urządzeniem, które zawsze mamy w kieszeni, w torebce, pod ręką. O wiele łatwiej jest je wyjąć np. stojąc w kolejce czy czekając na autobus, niż e-czytnik. Sam staram się zawsze mieć czytnik wrzucony do torby, ale jednak zdarzają się sytuacje, kiedy smartfon nadal pozostaje najszybszym i najprostszym wyjściem, by wypełnić sobie czas lekturą. Nawet jeśli nie jest to tak komfortowe, jak na czytniku (szczególnie dla wzroku).

CEO firmy Kobo wyciąga również inny, bardzo ciekawy wniosek dotyczący zmian na rynku ebooków: cyfrową gałąź rynku książki, która zrodziła się relatywnie niedawno, dopadają pomału bolączki, które trapią jego „analogową” część, czyli rosnąca popularność nowych „gatunków” książek. Za przykład służą tu tzw. „kolorowanki dla dorosłych”, czy też pozycje pokroju „Zniszcz ten dziennik” - de facto nie sposób przełożyć ich na format elektroniczny w formie standardowej książki, pozostaje tylko wydanie interaktywne.

Tamblyn zwraca też uwagę, że coraz większą część sprzedawanych książek stanowią pięknie ilustrowane poradniki i książki kucharskie, które również o wiele lepiej wyglądają w druku, niż w cyfrze. Być może prezentują się one ciekawie jako Apple iBook, na urządzeniach z iOS i OSX, jednak na czytniku wyglądają one po prostu słabo, a do tego - w kontekście zbliżających się świąt - opakowana w papier ozdobny karta prezentowa na ebooka nie wygląda pod choinką tak dobrze, jak sporych gabarytów książka drukarska.

Rynek ebooków potrzebuje zmian i wcale nie jestem przekonany, czy wyjdzie nam to na dobre.

Nie chciałbym powiedzieć wprost, że jako cywilizacja głupiejemy, ale trudno mi ominąć taki wniosek. Coraz bardziej stawiamy na maksymalne uproszczenie przekazu, coraz bardziej gnamy do przodu, coraz mniej mamy czasu na dobrą lekturę… a z drugiej strony jesteśmy zalewani coraz większą ilością marnej, nie wnoszącej nic treści. Codziennie na sklepowych półkach lądują setki książek, szczególnie non-fiction, o dokładnie tej samej tematyce. O ile nie mam nic przeciwko nadmiarowi fikcji literackiej (gdyż człowiek od zarania dziejów uciekał do wymyślonych opowieści, więc im ich więcej, tym lepiej), o tyle… czy naprawdę potrzebujemy setnej książki, w której powiedziane jest dokładnie to samo, innymi słowami?

Jeśli jednak książka elektroniczna chce utrzymać swój status na rynku, musi ulec pewnym zmianom. Tak samo jak miało to miejsce w mediach społecznościowych - od krótkiego tekstu przeszliśmy do obrazu, zdjęć, a teraz przemieszczamy się w stronę wideo, najlepiej na żywo. Książka cyfrowa musi przejść podobną przemianę, aby zachęcić czytelnika, aby przyciągnąć kupującego nie tylko treścią, ale i formą jej podania.

Doskonałym przykładem „książki przyszłości” jest nowe wydanie Harry’ego Pottera w iBooks. Treść została zachowana, ale poprzez dodatkowe, śliczne elementy graficzne, jest ona znacznie bardziej przystępna i ciekawa w odbiorze dla osób, które przeraża tradycyjna ściana tekstu. Współczesny, niedoświadczony czytelnik prędzej sięgnie po takie wydanie, niż ceglastą książkę na półce w księgarni.

Takiego efektu powinni poszukiwać wydawcy, nie tylko po to, by przeciągać czytelników „analogowych” na stronę cyfrową, bo przecież nie o nich trzeba walczyć. Oni wybiorą ten format, który w danym momencie jest dla nich najbardziej wygodny i odpowiedni, ale czytać będą tak czy inaczej. Walczyć trzeba o tych, którzy nie czytają w ogóle.

Rodzi to jednak pytanie, którym chciałbym zamknąć to rozmyślanie - a czy próba zwalczania wtórnego analfabetyzmu serwowaniem jeszcze bardziej uproszczonych treści… nie przyniesie aby odwrotnego efektu?

REKLAMA

Mocno się tego obawiam.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA