REKLAMA

Social media, czyli co ja do cholery właśnie przeczytałem

Miniony weekend dobitnie pokazał, jak wielką odpowiedzialność nakłada wolność słowa na tych, którzy z niej korzystają. Co więcej, przekonaliśmy się również, bardzo dobitnie, iż wolnością słowa po prostu wycieramy sobie gęby, za nic mając konsekwencje.

16.11.2015 14.21
Social media, czyli co ja do cholery czytam
REKLAMA
REKLAMA

Bywają takie dni, kiedy szczerze i z serca nienawidzę Internetu. Po tragicznych wydarzeniach w Paryżu z ubiegłego piątku znienawidziłem go bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Standardowo, jak to bywa przy takich okazjach, nagle w Polsce drastycznie wzrasta liczba ekspertów od spraw wszelakich. Ekspertów od bezpieczeństwa narodowego, kulturoznawstwa, historii, prawa karnego, polityki, a ostatnim czasie - nader wszystko - przybywa nam wziętych religioznawców.

Każdy ma coś do powiedzenia. Każdy myśli, że ma rację. Każdy próbuje roztoczyć wokół siebie iluzję posiadania wiedzy i monopolu na prawdę objawioną. A Internet - jak nigdy wcześniej - daje takim ludziom nie tylko możliwość wysłowienia się publicznie, ale też innym ludziom możliwość ich wysłuchania.

I niewielu jest ludzi, którzy zdają sobie sprawę z siły rażenia, jakie ma słowo pisane.

Dziś każdy może pisać

Post na Facebooku, 140 znaków na Twitterze, wpis na blogu, komentarz pod artykułem - dzisiaj każdy może się wypowiedzieć. Każdy pisze. Każdy wyraża swoje zdanie. I chociaż oczywiście jestem całym sercem za wolnością słowa i doceniam możliwości, jakie daje nam Internet (w końcu hej, dzięki temu jestem tu, gdzie jestem) to jest to równocześnie największa plaga. Niegdyś aby zyskać posłuch, trzeba było coś sobą reprezentować. Trzeba było posiadać wiedzę i to nie powierzchowną, zasłyszaną w cudzej rozmowie, lecz naprawdę dogłębną znajomość tematu. Trzeba było też pokazać, że potrafimy przekazać we właściwy sposób to, co mamy do powiedzenia. A dziś? Dziś każdy może wyrazić swoje poglądy, nawet jeśli są absurdalne i nieprawdziwe. Przeczytał jeden artykuł w temacie i czuje się ekspertem danej dziedziny. Nie to jest jednak najgorsze, że każdy może się wysłowić publicznie, podczas gdy jeszcze kilkanaście lat temu mógłby swoje poglądy głosić co najwyżej pod budką z piwem. Najgorsze jest to, ilu ludzi słucha.

Ze skrajności w skrajność

Czytając zalew komentarzy po masakrze w Paryżu przeraża mnie skrajność większości opinii. Komentarze zachowujące zdroworozsądkowe podejście i szersze spojrzenie na problem pozostają w niszy - do masowej świadomości przebijają się radykalne punkty widzenia, pełne skrajnej głupoty lub skrajnej nienawiści (albo jednego i drugiego), sugerując rozwiązania, których z jednej strony nie powstydziliby się naziści, a z drugiej, równie dobrze zaproponować mogłyby naiwne dzieci. I to nic, że większość tych przemyśleń sprowadza się do bezrefleksyjnego ataku na jedną grupę społeczną/wyznaniową. To nic, że większość przemyśleń jest płytsza od kałuży po rozlanym piwie - mam Internet, przecież mogę powiedzieć, co myślę.

A ludzie słuchają

Wrzucony na Facebooka bez głębszego zastanowienia post staje się memem. Mem staje się viralem. Viral - prawdą objawioną. Bo przecież “przeczytałem w Internecie, to musi być prawda”. Nikt nie zadaje sobie trudu konfrontacji faktów, nikt nie myśli nad tym, czy może nie mamy do czynienia z bełkotem. Ostatni weekend pokazał, że nawet niektórzy politycy nie potrafią odróżnić zmyślonego cytatu od prawdziwego. Po drugiej stronie spektrum mamy polityków, którzy z mównicy otwarcie nakazują się zbroić.

//

A tłum powtarza. Bo ludzie piszący w Internecie zbyt łatwo zapominają o tym, że są też twórcami opinii. Że ich opinia stanie się nieuchronnie cudzą opinią, bo większość ludzi woli przyjąć cudze zdanie za własne, niż zadać sobie trud refleksji. Im więcej bełkotu pseudo-ekspertów słuchają, tym bardziej oderwane od rzeczywistości są ich opinie. Bo prawda nigdy nie jest czarno-biała, a właśnie w ten sposób portretują realia ludzie, którzy nie rozumieją, jak potężnym narzędziem jest słowo.

Braun-kretynie

Na Spider’s Web stawiamy sobie za cel wyrazistość naszych głosów. To nas wyróżnia, to przyciąga czytelnika. Wypowiadamy się jednak na te tematy, w zakresie których faktycznie posiadamy wiedzę, nie kreując się na znawców wszechrzeczy. Ja mogę powiedzieć wiele o nowych technologiach. Sporo opowiem o muzyce. O pisaniu samym w sobie. Ba, o religioznawstwie też mógłbym wiele powiedzieć, bo przez rok uczęszczałem na zajęcia z tego przedmiotu - w życiu bym się jednak nie posunął do głoszenia swojej, stosunkowo niewielkiej wiedzy w tym zakresie jako wiedzy absolutnej.

Tymczasem to właśnie obserwujemy od samego początku tzw. “kryzysu uchodźców”, a w ten weekend szczególnie. Popatrzmy, kogo produkuje nieodpowiedzialne wyrażanie opinii - ludzi przeświadczonych o słuszności swojej racji, podczas gdy dysponują szczątkową wiedzą lub nie dysponują nią wcale.

Z czego to wynika? Z tego, że nie potrafimy się zamknąć.

Bo skoro możemy przedstawić swoje zdanie, to dlaczego mamy tego nie robić, prawda? Skoro mogę napisać na jakiś temat, który mnie bulwersuje, to dlaczego miałbym się powstrzymywać? Nawet jeśli tak naprawdę nic nie wiem. Tym sposobem doczekaliśmy się tłumów nawołujących do palenia Arabów na stosie. Ludzi stawiających znak równości między Państwem Islamskim a Islamem. Między multikulturowością a komunizmem. Krzykaczy, którzy według polskiego prawa powinni być stawiani przed sądem za otwarte nawoływanie do nienawiści na tle rasowym (Art. 119 kk).

Brak odpowiedzialności za słowo doprowadził nas to sytuacji, w której żyjący w Polsce spokojnie od wielu lat obcokrajowcy nagle zaczynają obawiać się o swoje życie, bo nie mogą już być pewni, czy nagle zza rogu nie wyskoczy dureń, który naczytał się bzdurnych postów na Facebooku.

Grzech ten popełniają też ludzie, których słuchają tłumy.

Dziennikarze, wspomniani politycy, publicyści… miniony weekend pokazał, że także oni, osoby, które powinny doskonale rozumieć swój wpływ na ludzi, nie zdają sobie sprawy z zasięgu własnych słów. I w tym przypadku nie ma usprawiedliwienia. Także wtedy, kiedy - nawet w najlepszej wierze - zamiast flagi Francji wychodzi... aquafresh:

Mówiąc o niewyedukowanym tłumie możemy sobie tłumaczyć, że ludzie plotą bzdury, bo czegoś nie wiedzą. Możemy śmiać się zarówno z Amerykanów, pytających na Twitterze co się stało z Paris Hilton (widząc #PrayforParis), jak i Polaków, ustawiających flagi Francji na zdjęcie profilowe, “bo tam się będzie Euro odbywać, to ustawiam”.

Nic jednak nie uprawnia osób zarabiających na życie słowem pisanym, cieszących się zaufaniem społecznym, do płytkiego, jednostronnego osądu. Nie kiedy mowa o wydarzeniach, które do tego stopnia dzielą opinię publiczną.

Są sytuacje, kiedy można bez większych ogródek szafować własną opinią i przekonywać do niej ludzi. Odpowiedzialność społeczna polega jednak na tym, żeby czasami zamiast forsować własne zdanie, zmuszać ludzi do myślenia poprzez prezentację faktów. I to nie tylko faktów, które są dla nas wygodne, dopasowane do tezy, którą chcemy głosić, ale faktów ukazujących prawdę z obydwu stron.

REKLAMA

Bo wywrzeć wpływ na ludzi swoim zdaniem jest zaskakująco łatwo. Za to konsekwencje rzucanych słów mogą okazać się nieodwracalne.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA