REKLAMA

Atak nostalgii. Transformers: Devastation powinno się sprzedawać na VHS – recenzja Spider’s Web

Kiedy po raz pierwszy od wielu, wielu lat usłyszałem charakterystyczne „czu-czu-czy-czy” przy przemianie Autobota w czterokołowy pojazd, szeroki uśmiech mimowolnie pojawił się na mojej twarzy. Transformers: Devastation jest dokładnie takie, jak zapamiętane przeze mnie roboty, nagrane na kasety VHS. Nostalgia wylewa się z tego tytułu strumieniami. Co najlepsze, produkcja legendarnego studia Platinum broni się również jako świetna gra akcji.

20.10.2015 10.19
Atak nostalgii. Transformers: Devastation – recenzja Spider’s Web
REKLAMA
REKLAMA

Michael Bay, niszczyciel światów.

Gdy świat Transformerów został zniszczony przez wybuchy i eksplozje reżysera Michaela Baya, w galaktyce nastał mroczny czas. Czas pozornego realizmu, szczegółowych modeli robotów, fatalnej gry aktorskiej i tanich ujęć, których odradzają w każdej szanującej się szkole filmowej. Jasnym promyczkiem pośród tego mroku była dla wielu Megan Fox, ale po czasie również i ona opuściła Michaela. Najwyraźniej miała dosyć prężenia ciała przed metalowymi, mówiącymi puszkami.

TRANSFORMERS: Devastation_20151016181443

Od 2007 roku świat Transformerów stał się światem hollywoodzkim, filmowym, z żywymi aktorami i gigantycznym budżetem. Oryginalne roboty, jakie znaliśmy z dzieciństwa, zaczęły być sukcesywnie wypierane z naszej pamięci. Z kolei gry wideo z Autobotami i Deceptikonami, których przecież nie brakuje, znalazły się w bolesnym rozkroku między bajkowym oryginałem, a przynoszącą olbrzymie zyski wizją Baya. Nareszcie się to zmieniło. Transformerzy wrócili do nostalgicznych korzeni.

Transformers: Devastation to najlepsze, co pamiętamy z generacji robotów przypadającej na lata 1984–1993.

Dla mnie był to okres olbrzymiej ekscytacji serialem telewizyjnym, krążącym między znajomymi na kasetach VHS. Ze skaczącym obrazem, brakami w audio, artefaktami, brakiem ostrości, olbrzymim ziarnem i tak dalej. Co najlepsze, dokładnie te same efekty znajdują się w grze Transformers: Devastation! Twórcy użyli masy filtrów i efektów specjalnych, aby ich produkcja wyglądała jak nagrana w latach 80-tych. Efekt jest kapitalny.

TRANSFORMERS: Devastation_20151019000309

Wszystko jest tutaj retro. Łącznie z charakterystycznym motywem muzycznym, który przygrywa w prostym menu, od razu wprowadzając starszego gracza w odpowiedni nastrój. Modele robotów wyglądają jak wyciągnięte z bajki. Efekt jedynie potęguje gra aktorska. Swoich głosów użyczają w tym tytule ci sami ludzie, którzy pracowali przy animowanych Transformerach lat 80-tych! Łącznie z Peterem Cullenem, legendarnym głosem Optimusa Prime'a. Kapitalna inicjatywa, którą na pewno doceni każdy starszy fan.

W największym skrócie, Transformers: Devastation to właśnie pomnik wybudowany tamtym zapomnianym czasom, w których Transformerzy wywoływali ekscytację każdego dzieciaka w Polsce. To kwintesencja współpracy amerykańskiego Hasbro z azjatyckim Takara Tomy. To zapomniana perspektywa i udane przypomnienie, czym ta marka była kiedyś. A była znacznie bardziej ciekawa niż współczesne, hollywoodzkie pokazy fajerwerków.

TRANSFORMERS: Devastation_20151019005543

W parze z nostalgiczną nutą idzie świetna gra akcji, która broni się udaną mechaniką.

Za Transformers: Devastation odpowiadają specjaliści z PlatinumGames. Ci twórcy, nawet gdyby chcieli, nie potrafią stworzyć złej gry akcji. Bayonetta, Vanquish, Metal Gear Rising: Revengeance czy Bayonetta 2 to wszystko dobre, albo bardzo dobre produkcje. Właśnie ze względu na Platinum wiedziałem, że MUSZĘ zagrać w Transformers: Devastation – pierwszą udaną grę od o robotach od wielu, wielu lat.

TRANSFORMERS: Devastation_20151017034624

Nie zostałem rozczarowany. Platinum udało się zaimplementować rewelacyjny system walki. Ten nie męczy po kilku godzinach zabawy. Jest satysfakcjonujący, oparty o zrozumiałe mechanizmy, niezwykle efektowny, łatwy do opanowania, ale trudny do pełnego wykorzystania. Walka w zwarciu, walka w powietrzu, walka w postaci maszyny, walka w postaci robota – jest tutaj absolutnie wszystko i twórcy w żaden sposób nie ograniczają gracza.

Postanowiłem, że pójdę w czysty, brutalny atak. Wyposażyłem jedną z pięciu grywalnych postaci (Oczywiście Optimusa!) w olbrzymi, świetlny młot i wyrzutnię rakiet. Przywódca Autobotów wykonywał zamach dobre kilka sekund, ale jak już przyłożył, nie było czego składać. Chwilę później przeskoczyłem na karabin snajperski i parę krótkich mieczy, co diametralnie zmieniło styl rozgrywki. Testowałem rozmaite kombinacje, a każda z nich dawała olbrzymią frajdę.

Wraz z częstymi zmianami broni zmienia się również otoczenie. Z czasem walki na ulicach miasta przenoszą się w kosmos, z oprawą, której nie powstydziłoby się anime Dragon Ball. Wszystko jest przerysowane, patetyczne, odjechane i do bólu efekciarskie. Czyli takie, jak oczekiwałem. Każdy cios, każdy strzał, każdy unik sprawiał, że moje wewnętrzne dziecko piało z zachwytu, realizując marzenie sprzed kilkunastu lat, aby pokierować takim olbrzymim robotem.

TRANSFORMERS: Devastation_20151018235404

Niestety, stosunek ceny do czasu stawia Transformers: Devastation w dosyć negatywnym świetle.

Nie możemy sobie pozwolić na tak częste zakupy jak nasi koledzy w Zachodniej Europie oraz USA, toteż podchodzimy ostrożniej do każdej gry. Z tej perspektywy nabycie nowego tytułu PlatinumGames to dosyć dyskusyjna kwestia. Przejście kampanii zajęło mi około 12 godzin. Nie taki zły wynik. Kiedy jednak wezmę pod uwagę, że Transformers: Devastation nie posiada trybu wieloosobowego, to brakuje mi odwagi, aby polecać wam natychmiastowy zakup.

TRANSFORMERS: Devastation_20151019004615

Może nie teraz. Może nie zaraz po premierze. Transformers: Devastation to jednak jeden z tych tytułów, które bardzo szybko zaczną topnieć cenowo. Kiedy zobaczycie pudełko za rozsądną stawkę, nie wahajcie się dać szansy Optimusowi i reszcie. Zwłaszcza, jeżeli swoje już przeżyliście i pamiętacie, jak to jest zostawiać w domu kasetę VHS, aby nagrać jakiś program. Dla całej reszty Devastation może być niezrozumiałą wycieczką do czasów archaicznej przeszłości. No, ale to nie z myślą o najmłodszych graczach powstali nowi Transformerzy.

Wadą może być również zróżnicowanie poziomów oraz scenariusz.

Wbrew pozorom, Transformerzy posiadają całkiem bogate uniwersum. Niestety, w ogóle nie czuć tego w grze. Fabuła Transformers: Devastation jest tak banalna, że już po godzinie zabawy bez trudu odgadniecie zakończenie. Ot, w ludzkim mieście pojawia się olbrzymia bomba, która może zniszczyć Ziemię i przynieść chwałę złym Deceptikonom. Autoboty chcą powstrzymać tyrana, co prowadzi do wielu starć jeden-na-jednego i jeden-na-wszystkich.

TRANSFORMERS: Devastation_20151017003957

Goniąc za bombą, bardzo często wracamy do wcześniej poznanych lokacji. Dzieje się tak zwłaszcza podróżując po opustoszałym mieście. Dla wielu może być to ogromna wada. Dla mnie była to okazja, aby zebrać wszystkie znajdźki, przedmioty i dodatki. Nic nie poradzę na to, że cierpię na paskudną chorobę zaglądania w każdy kąt, którą skutecznie wykorzystuje Transformers: Devastation.

Zalety:

  • Klimat kasety VHS i lat 80-tych
  • Prawdziwe Transformery, żadne podrabiańce
  • Świetne walki
  • Przyjemny system rozwoju
  • Kilka grywalnych robotów
  • Peter "Optimus" Cullen!

Wady:

REKLAMA
  • Powtarzalne lokacje
  • Brak trybu wieloosobowego/kooperacyjnego/edytora/prób czasowych
  • Na najłatwiejszym poziomie grę można "przebiec" w kilka godzin

W ostatecznym rozrachunku gra PlatinumGames to jednak perełka, obok której nie może przejść obojętnie żaden szanujący się geek. Dawno już nie bawiłem się tak dobrze z grą akcji. Świetna oprawa, kapitalne walki, mnóstwo bonusów, system rozwoju ekwipunku, a do tego klimat lat 80-tych – rewelacja. Szkoda tylko, że w tak dużej cenie dostajemy tak mało.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA