REKLAMA

Jestem już znużony czytaniem, że nie ma sensu w oglądaniu tego, jak grają inni

Gdy młody człowiek zarabia kilka milionów dolarów na tym, że nagrywa, jak gra w gry wideo, niektórym wciąż podnoszą się brwi w geście zdziwienia. Do takich dinozaurów należy popularny komik Jimmy Kimmel, który w swoim wieczornym show wyemitował skecz obśmiewający widzów popularnych streamerów.

31.08.2015 17.51
Jestem znużony czytaniem, że nie ma sensu oglądać streamów
REKLAMA
REKLAMA

Wszystko to z okazji startu usługi YouTube Gaming. Nowa platforma od Google pozwala w czasie rzeczywistym nagrywać, jak gramy w interaktywne produkcje. Dokładnie w ten sam sposób od lat działa Twitch czy Ustream. Start nowej usługi okazał się na tyle medialnym wydarzeniem, że tematem zajął się sam Jimmy Kimmel – autor jednego z najpopularniejszych wieczornych talk-show w całych Stanach Zjednoczonych.

Olbrzymia widownia, świetny czas antenowy – Google nie mogło wymarzyć sobie lepszej reklamy. Jednak zaraz po informacji o starcie usługi, Kimmel postanowił wtrącić swoje trzy grosze na temat tego, co sądzi o osobach oglądających, jak grają inni. Zdaniem popularnego dziennikarza, komika i publicysty, za jego czasów grało się samemu, a nie oglądało, jak grają inni. Z perspektywy Kimmela marnowanie czasu na tego typu rozgrywki jest bezsensowne, czego dał wyraz w skeczu wyemitowanym podczas programu „Jimmy Kimmel Live!”:

Żart sam w sobie nie jest zły, co innego wypowiedz gospodarza programu. Jestem zdziwiony, że postacie takie jak Kimmel prezentują tak zacofane poglądy.

Prywatnie nie jestem miłośnikiem oglądania, jak gra ktoś inny. Wolę samemu rozsiąść się z padem przed telewizorem, no i nie posiadam swoich ulubionych youtuberów. Nie zmienia to faktu, że obserwowanie streamerów już na dobre przeszło do porządku dziennego. To nie jest egzotyka. To nie jest jakieś dziwactwo uprawiane w najciemniejszych piwnicach bez okien. To standard liczony w setkach milionów wyświetleń, który dał pracę i utrzymanie wielu osobom.

Czy w czasach, kiedy na Polsacie wyświetlane są e-sportowe gry, ESPN pokazuje League of Legends, a na olbrzymich ekranach przed katowickim Spodkiem widzimy zmagania w drugim Starcrafcie, streamerzy to nadal takie dziwne zjawisko? Śmiem wątpić. To nie tak, że garstka ludzi marnuje czas w popieprzony sposób. Prawda jest taka, że to ty nie nadążasz za dynamicznym światem, nowymi sposobami konsumpcji mediów i idolami młodych ludzi.

league of legends iem

Zauważyłem, że panuje w sieci moda na podkreślanie nieoglądania streamerów. Na pokazywanie, że jest się ponad to.

Czytam komentarze na Spider’s Web i widzę, z jaką lubością niektórzy podkreślają, jakie to marnowanie czasu. Jakie idiotyczne i bezsensowne. Jakie dziecinne, głupie i niepotrzebne. Maraton kontestowania. Rzesza specjalistów od konstruktywnego spędzania wolnego czasu. Zgaduję, że spora część z nich po napisaniu komentarza oddaje się tak uwznioślającym rozrywkom jak wertowanie Pudelka czy przeglądanie zabawnych obrazków na Kwejku lub 9gagu. Ci bardziej aktywni wracają do Instagrama, Facebooka i filmików z kotami.

Cała sprawa polega na tym, że dokładnie tak samo „marnuje się czas” oglądając ulubiony serial czy mecz piłki nożnej. Siedzisz przed odbiornikiem i konsumujesz rozrywkowe treści – tyle. Różnica polega tylko na tym, co jest wyświetlane na ekranie. No i właśnie z jakiegoś powodu to tak drażni wielu internautów. Wiemy już, że uwielbiamy zaglądać innym Polakom do kieszeni, portfeli i domów. Teraz dochodzą do tego monitory i telewizory.

Szczyt hipokryzji ma miejsce wtedy, gdy komuś przyjdzie do głowy, aby do jednego worka wrzucić streamerów, e-sportowych zawodowców i twórców materiałów poświęconych grom wideo. Klasyczny komentarz takiego jegomościa brzmi mniej więcej tak: „To jest marnowanie czasu, wyrasta pokolenie idiotów, otyli ludzie, za moich czasów to się grało w piłkę, radzę uprawiać jakiś sport”.

Znam kilka osób, które komentują kwestię popularności Twitcha, YouTube Gaming i e-sportu w dokładnie ten sposób. Wy zapewne również. Później dokładnie te same persony rozlewają się na swoich ulubionych fotelach, włączają telewizor i z puchą piwa pod ręką oglądają europejskie rozgrywki, od czasu do czasu wcinając chipsa. No bo wiadomo, sport to zdrowie. Gdzie piła, a gdzie jakieś tam giereczki. Co z tego, że ten człowiek ostatni raz widział szmaciankę na zajęciach z wychowania fizycznego.

Uwierzcie mi, jest znacznie więcej powodów do oglądania streamerów, niż tylko zbyt duża ilość wolnego czasu.

Po pierwsze – względy ekonomiczne. Nie każdego stać, aby kupować oryginalne gry. Zwłaszcza, kiedy te ukazują się jedynie na konkretną konsolę, bez której możliwość ogrania danej produkcji jest niemożliwa. Znam masę, naprawdę masę ludzi, którzy „przeszli” na YouTube całe Heavy Rain, Beyond: Dwie Dusze czy wciąż świeże, naprawdę dobre Until Dawn. Granie w najnowsze, konsolowe produkcje to nie jest tania zabawa.

Po drugie – braki w interakcjach międzyludzkich. Pamiętam, jak to dawniej wyglądało. Kiedy padał deszcz, wszyscy zbieraliśmy się u jedynego kolegi na osiedlu, który miał PSX-a. Spędzaliśmy godziny w jego pokoju. Graliśmy na zmianę, rozmawialiśmy, bawiliśmy się. Nie trzeba być socjologiem, aby wiedzieć, że dzisiaj ludzie żyją w coraz szybszym tempie. Nie mamy czasu na zawieranie znajomości, nie mamy czasu na pielęgnowanie relacji.

Until Dawn™_20150822013851

Oglądanie, jak gra ktoś inny, zwłaszcza kiedy streamer na bieżąco komentuje wydarzenia na ekranie, to taka namiastka czasów z dzieciństwa. Wspólnego przechodzenia kultowych tytułów, w towarzystwie znajomych. To (wątpliwa w skutkach) próba nadrobienia braków w relacjach międzyludzkich. Możecie się śmiać, ale w Internecie nie brakuje naukowych artykułów poświęconych temu zagadnieniu. Samotność w sieci to przecież już klasyka.

Po trzecie – współcześni celebryci. Wielu widzów ogląda streamy i gameplaye nie dla gry, ale samego autora materiałów wideo. Dzisiaj youtuberzy to prawdziwi celebryci. Młody PewDiePie wylądował na okładce Variety. W naszym kraju istnieje periodyk poświęcony gwiazdom YouTube’a. Podczas Intel Extreme Masters w katowickim Spodku jedne dzieci zabijały się o autografy drugich, tak jak ty walczyłbyś na łokcie o podpis ulubionego aktora, rockmana czy sportowca. Widziałem to na własne oczy.

REKLAMA

Po czwarte - współczesne demo. Coś takiego jak wersja demonstracyjna to w dzisiejszej branży gier wideo zagrożony gatunek. Nawet jeżeli jakiś tytuł dostaje swoje demo, to coraz częściej ukazuje się dopiero w kilka miesięcy po premierze, jak ma to miejsce w przypadku Destiny czy polskiego Daying Light. Ot, kolejny element kampanii marketingowej. Z tej perspektywy oglądanie rozgrywki to nic innego jak sprawdzanie, czy długo oczekiwany, napompowany reklamami tytuł spełnia nasze oczekiwania. Żaden zwiastun nie powie ci tyle, ile gameplay z finalnej wersji gry.

Naprawdę dziwi mnie, że tak wiele osób ma ochotę zaglądać innym przez ramię i wyrażać niezadowolenie z tego, co się komu wyświetla na jego własnym ekranie. Zwłaszcza, kiedy komentarze należą do pasjonatów nowych technologii, pionierów wśród konsumentów produktów nowej generacji i usług przyszłości. To przecież oni jako pierwsi powinni widzieć trendy i kierunki, rozumieć je i tłumaczyć. Mimo tego, część z osób najpierw napisze o traceniu czasu na streamerów, po czym ogląda jednego dnia pięć odcinków serialu na Netfliksie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA