REKLAMA

InkBook z Legimi oczaruje każdego mola książkowego - recenzja Spider's Web

Czy w końcu doczekaliśmy się czytnika z Androidem, który może powalczyć z Kindlem? Takie pytanie postało w mojej głowie, gdy tylko pierwszy raz wyciągnąłem czytnik inkBook z pudełka. Po miesiącu intensywnych testów i wielu, wielu godzinach czytania mam już odpowiedź na to pytanie, choć nie jest ona jednoznaczna.

31.08.2015 19.51
InkBook z Legimi oczaruje każdego mola książkowego – recenzja Spider’s Web
REKLAMA

InkBook Onyx, bo taka jest pełna nazwa czytnika dystrybuowanego w Polsce przez firmę Arta Tech, jest urządzeniem o którym zrobiło się na naszym rodzimym rynku głośno głównie za sprawą Legimi. Serwis, nazywany „streamingiem dla książek” uruchomił kilka tygodni temu nowy abonament, w ramach którego możemy otrzymać czytnik nawet za symboliczną złotówkę.

REKLAMA

Dotychczas aplikacje Legimi dostępne były na urządzeniach mobilnych - smartfonach i tabletach, oraz na kilku wybranych czytnikach z Androidem, które… delikatnie rzecz ujmując, nie należały do przesadnie udanych urządzeń. Mając już ponad 10 tys. pozycji w abonamencie i coraz większą liczbę wydawców skłonnych do współpracy przy tym nietypowym modelu sprzedaży, Legimi naprawdę potrzebowało czytnika, który pozwoli na komfortowe korzystanie z ich katalogu.

I choć nie obyło się bez kilku wad, sądzę, że postawienie na inkBooka było strzałem w dziesiątkę.

Ekran i wykonanie

Zacznę od samej konstrukcji urządzenia. Ta wykonana jest z przyjemnego w dotyku plastiku, pokrytego lekko gumowaną powłoką w kolorze, którego niebieskawy odcień zależny jest od padającego światła. W rezultacie nie ślizga się ona w dłoniach, choć trzeba zaznaczyć, że bardzo łatwo zbiera ona odciski palców. Niemniej jednak jest to cecha takiego materiału, która dotknęła nawet Kindle’a, więc nie sposób uznać tego za dużą wadę.

Tym bardziej, że wybierając abonament Legimi z czytnikiem otrzymujemy etui z eko-skóry, które możemy także dokupić osobno, jeżeli czytnik nabywamy innym kanałem.

Etui niestety nie trafiło do mnie wraz z czytnikiem, ale z doniesień innych użytkowników dowiadujemy się, że jest ono bardzo przyjemne w dotyku i wydaje się być wytrzymałe. Niestety, pomimo magnetycznego zapięcia, nie służy ono do wybudzania i usypiania czytnika. Te czynności nadal musimy wykonać samodzielnie, naciskając przycisk blokady u dołu obudowy, obok którego znajduje się port micro-USB oraz slot na kartę microSD.

A skoro mowa o przyciskach, to znajdziemy ich tu całkiem sporo jak na e-czytnik. Po obydwu stronach ekranu znalazło się miejsce na klawisze przewijania stron, więc nie ma znaczenia, w której ręce trzymamy urządzenie - nie musimy się gimnastykować, by sięgnąć kciukiem na przeciwległą stronę ekranu. Dodatkowo znajdziemy tu także klawisz powrotu oraz odświeżenia. Ten ostatni jest całkiem przydatny, ponieważ wymusza usunięcie resztek tzw. „tuszu”, czyli pozostałości po przewracanych stronach, które wywołują ghosting. Jedno odświeżenie i na ekranie widzimy wyłącznie tekst czytanej książki.

inkbook-legimi6

Sam ekran był dla mnie elementem budzącym najwięcej obaw, ponieważ to właśnie wyświetlacz nieustannie zawodził mnie za każdym razem, gdy brałem dowolny czytnik z Androidem i porównywałem go z Kindlem. Wszystkie co do jednego (a możecie mi wierzyć, sprawdzałem przez ostatni rok praktycznie wszystko, co pojawiało się na rynku) cechowały się irytującym, niebieskawym podświetleniem, które kompletnie dyskwalifikowało je jako potencjalnych konkurentów produktu Amazonu.

Na szczęście inkBook na tym polu wypada wzorowo. Ekran e-ink Carta, o rozdzielczości 1024 x 758 jest fenomenalny. Daje nam to zagęszczenie pikseli na poziomie 212 ppi, co powoduje, że tekst jest ostry i wyraźny. Przy wyłączonym podświetleniu wyświetlacz jest znacznie bielszy niż większość e-czytników, a gdy włączymy podświetlenie w niczym nie ustępuje czytnikom Amazonu. Jego zakres jest bardzo dobrze dopasowany, więc minimalne podświetlenie nie jest za jasne, gdy chcemy czytać w ciemnościach, a maksymalna wartość jest więcej niż wystarczająca, by czytać przy pełnym świetle słonecznym.

Muszę jednak zaznaczyć, że zależnie od egzemplarza podświetlenie może być nieco nierówne. W ciągu miesiąca testowałem równolegle dwa urządzenia i jedno z nich miało nieco słabiej podświetlony górny, prawy róg, podczas gdy drugie wykazywało tendencję do słabszego podświetlenia u dołu. Nie jest to jednak wyraźna wada, a raczej drobne czepialstwo.

Osobiście w ciągu dnia ustawicznie trzymałem podświetlenie na mniej więcej połowie wartości, obniżając ją tylko podczas nocnej lektury. Włączone podświetlenie praktycznie nie wpływa na akumulator urządzenia i dla wszystkich, którzy wciąż uparcie mylą e-czytnik z tabletem - to nie ekran wytwarza światło, lecz siatka diod LED umieszczona dookoła wyświetlacza.

Oznacza to, że ekran jest oświetlany na takiej samej zasadzie jak fizyczna kartka papieru, a nie podświetlany oddolnie. Co przekłada się na kompletny brak odblasków i szkodliwego światła niebieskiego. Trzeba to koniecznie podkreślić, ponieważ wiele publikacji w tzw. mass-mediach odnośnie e-czytania nadal ignoruje ten fakt, stawiając znak równości między czytaniem na tablecie i na e-czytniku.

Interfejs użytkownika

InkBook jest czytnikiem bardzo prostym w obsłudze. Od razu po odblokowaniu ekranu wita nas natywna aplikacja do czytania z ostatnio dodanymi i ostatnio czytanymi pozycjami. Oprócz tego na dolnym pasku znajdziemy skróty aplikacji i tackę aplikacji. Zamawiając czytnik wraz z abonamentem Legimi, ikona Legimi zostanie umieszczona właśnie na pasku szybkiego dostępu. Kupując inkBooka w innym miejscu, będziemy musieli aplikację pobrać i zainstalować ręcznie.

A skoro mowa o aplikacjach, to inkBook - jak przystało na czytnik z Androidem - oferuje nam w tym zakresie dość szerokie możliwości i to bez konieczności ręcznego wgrywania plików .apk w wielu przypadkach. Wszystko to za sprawą pakietu Midiapolis, preinstalowanego na urządzeniu, w skład którego wchodzi także sklep z aplikacjami, skąd możemy pobrać inne programy. Ale o tym za chwilę.

Oprócz wspomnianego sklepu z aplikacjami, na czytniku znajduje się kilka innych pozycji Midiapolis - Drive, czyli 2 GB dysk w chmurze, gdzie znajdziemy wgraną bibliotekę Wolnych Lektur (darmowych ebooków dostępnych w domenie publicznej), News, czyli prosty czytnik RSS oraz Księgarnię. Ta ma zostać uruchomiona we wrześniu i oferować zakup ebooków bezpośrednio z poziomu urządzenia.

inkbook-legimi3

Z innych preinstalowanych aplikacji warto wymienić QuicDic, czyli prosty słownik, Pocztę oraz Notatnik. Mamy też dostęp do managera plików, co pozwala nam manipulować danymi zapisanymi na dysku, wgrywać dodatkowe aplikacje oraz fonty, etc. Jest tu też podstawowa przeglądarka internetowa i działa ona poprawnie, ale czasy wczytywania stron są bardzo długie, a ich układ kompletnie niedostosowany do ekranów e-ink.

Otrzymując czytnik zakupiony z abonamentem Legimi, znajdziemy też aplikację DS Battery Saver, o której opowiem w dalszej części tekstu.

Co do działania samego interfejsu nie mam praktycznie żadnych zastrzeżeń. Oczywiście, nie możemy spodziewać się tutaj responsywności na poziomie tabletu czy smartfona, jednak ekran dotykowy działa bez zarzutu, poprawnie rejestruje dotyk, a nawet pisanie na klawiaturze ekranowej nie powinno nikomu sprawić kłopotu, choć wymaga nieco więcej cierpliwości.

Czytamy!

Zanim przystąpiłem do testu aplikacji Legimi, wgrałem kilka posiadanych przez siebie książek na inkBooka i czytałem przy użyciu wbudowanej aplikacji FB Reader. Sądząc po kilkuset stronach przeczytanych w ten sposób, nie mogę jej czegokolwiek zarzucić. Natywna aplikacja na inkBooku bije na głowę wszystko, z czym miałem dotąd do czynienia w przypadku e-czytników z Androidem. Nieco gorzej sprawa ma się w przypadku aplikacji Adobe Reader, odpowiedzialnej za obsługę plików PDF. Czytniki zasadniczo mają problem z obsługą tego ociężałego formatu i choć tutaj był on używalny, to niestety aplikacja uparcie odmawiała współpracy, ustawicznie kończąc działanie. Wierzę jednak, że problem ten zostanie szybko naprawiony stosowną aktualizacją i jest tylko bolączką wieku dziecięcego.

inkbook-legimi-fail

Podczas lektury możemy dowolnie zaznaczać wybrany tekst i tworzyć adnotacje, czy też sprawdzić znaczenie słowa w słowniku. Do wyboru dostajemy też kilkanaście fontów, a także możemy wgrywać własne, np. dostępną w nowych Kindlach Bookerly. Wśród dostępnych krojów znalazło się też kilka specjalnie zoptymalizowanych pod ekrany e-ink, co z pewnością ucieszy czytelniczych purystów. Między stronami przełączamy się dwojako - używając fizycznych klawiszy, lub też dotykając odpowiedniej strony ekranu. Nie zaobserwowałem też żadnych irytujących przestojów przy przewijaniu stron. Dopiero gdy dotrzemy do początku nowego rozdziału, czytnik potrzebuje kilku sekund by odświeżyć ekran, ale jest to standard we wszystkich tego typu urządzeniach.

Miłośników e-czytania z pewnością ucieszy fakt, iż pomieszczą tutaj prawdopodobnie wszystkie książki, jakie zdołają przeczytać w ciągu swojego życia. Z deklarowanych przez producenta 8 GB pojemności pozostaje co prawda nieco ponad 5 GB, ale do tego możemy dołożyć kartę microSD. Biorąc pod uwagę przeciętny rozmiar plików e-pub czy mobi, nie wyobrażam sobie, żeby ktoś był nimi w stanie prędko zapchać pamięć urządzenia. Chyba że wgrywając wielkie i ciężkie pliki PDF.

Kompaktowe wymiary urządzenia sprawiają, że bardzo dobrze trzyma się je w dłoni, nawet przy długich, czytelniczych sesjach. Przy wysokości 159 mm, szerokości 117 mm, grubości na poziomie 7 mm i zaledwie 200 g masy, inkBook nie tylko nie zmęczy nas w czasie czytania, ale też będzie praktycznie nieodczuwalny w torebce czy plecaku. Jedyną wadą z punktu widzenia ergonomii jest umiejscowienie klawisza blokady - jeśli trzymamy urządzenie w prawej dłoni, podpierając dół małym palcem, to trafia on dokładnie na klawisz blokady. Wielokrotnie zdarzyło mi się przez to wygasić ekran w najmniej odpowiednim momencie, zanim należycie przywykłem do układu klawiszy.

Aplikacja Legimi

Dochodzimy do jednego z głównych powodów, dla których inkBook znalazł się na językach blogosfery technologicznej, czyli abonamentu Legimi i aplikacji tej usługi. Chciałbym o niej pisać w samych superlatywach, ale niestety… to właśnie ona jest najsłabszym elementem całości urządzenia.

Zacznijmy jednak od pozytywów. Decydując się na abonament Legimi otrzymujemy dostęp do tysięcy pozycji, które możemy dodawać na swoją cyfrową półkę, a następnie pobrać na czytnik. Legimi prowadzi bardzo ciekawy system statystyk, który przelicza ile minut i stron czytaliśmy danego dnia, a potem pokazuje nam te dane w formie kołowego i słupkowego wykresu, wyświetlając czas poświęcony na czytanie w ciągu całego tygodnia. Trzeba jednak mieć na względzie, że licznik czytania rusza dopiero wtedy, gdy wyjdziemy z lekturą poza darmowy fragment książki. Wtedy też naliczana jest należność dla wydawcy, którego książka udostępniona jest w abonamencie.

Jeśli chodzi o same wrażenia z czytania, to są one jak najbardziej pozytywne. Strony przełączają się bardzo szybko, ghosting jest minimalny, a długotrwałe odświeżanie następuje tylko przy rozpoczęciu nowego rozdziału. Jeśli więc wybierając czytnik oczekujemy tylko solidnego narzędzia do czytania, z dostępem do tysięcy książek w ramach stałej, miesięcznej opłaty i nie zwracamy uwagi na pozostałe „bajery”, to inkBook jest bardzo dobrym wyborem.

inkbook-legimi2

Niestety, Legimi ma przed sobą jeszcze bardzo długą drogę jeśli chodzi o ogólne działanie aplikacji na e-czytniku, choć i tak jest lepiej. Pierwotna wersja aplikacji, która została zaktualizowana dwa tygodnie temu, była niemal nieużywalna. Teraz na szczęście to się zmieniło, ale wciąż jest wiele rzeczy, które wymagają poprawy.

Przede wszystkim potrzeba dostosowania katalogu i półek, które przeglądamy z poziomu czytnika. Ze względu na mniej responsywny niż w przypadku tabletów ekran, przeszukiwanie katalogu w ten sposób jest po prostu niewygodne. Podobnie rzecz ma się z książkami, które chcemy pobrać z półki na urządzenie. Nie ma tu możliwości zaznaczenia i pobrania kilku ebooków na raz, lecz każdy z nich musimy pobierać osobno. A po pobraniu, interfejs przenosi nas od razu na szczyt półki, więc jeśli chcemy dodać kolejną pozycję, musimy żmudnie scrollować na dół listy. I tak za każdym razem.

inkbook-legimi4

Co do wspominanych wyżej statystyk, to wszystko jest dobrze, dopóki… działają. A z tym bywa różnie. Zazwyczaj aplikacja rozpoznawała moje czytelnicze sesje bez problemu, ale bywały dni, kiedy czytałem z wyłączonym WiFi i wtedy nawet po połączeniu aplikacja nie rejestrowała czasu poświęconego lekturze. Podobnie gdy korzystałem z kilku urządzeń - jeśli np. godzinę czytałem na telefonie, a potem kolejną na czytniku, to czytnik rejestrował tylko tę drugą. Czasem zdarzały się też problemy z synchronizacją stron między urządzeniami, gdzie czytnik nie proponował mi przejścia na ostatnio czytaną stronę z innego urządzenia.

Mam nadzieję, że Legimi jak najszybciej odpowie na te kwestie wypuszczając stosowną aktualizację, choć po prawdzie bardziej przydałoby się ją napisać od zera. Na razie jest to nie do końca dopracowany port aplikacji tabletowej, a to wiąże ze sobą nie tylko wyżej opisane problemy ale też… fatalny wpływ na czas pracy na baterii.

Czas pracy na jednym ładowaniu

Powiem krótko - jest źle. Jeśli używamy aplikacji Legimi, jest naprawdę nieciekawie, ponieważ aplikacja nieustannie wysyła zapytanie do bazy danych poprzez łączność WiFi. Niestety, nawet czytając z wyłączonym WiFi poziom baterii maleje w oczach. Legimi próbuje zaradzić temu stosując dedykowaną aplikację DS Battery Saver, która ubija procesy w tle podczas gdy czytnik jest wyłączony, ale nadal czas pracy na baterii był dla mnie jedną, wielką zgadywanką.

W jednym tygodniu czytnik wytrzymywał spokojne 4-5 dni, przy około godzinie lektury dziennie. W kolejnym zaś po dwóch godzinach czytania wskaźnik baterii zjeżdżał do 50%. Raz zostawiając czytnik uśpiony na noc tracił on 20% energii, innym razem potrafił się „wyzerować”, jeśli wieczorem miał mniej niż 70% naładowania.

Sytuacja poprawia się, gdy wyłączymy w aplikacji Legimi synchronizację w tle i przestaniemy korzystać z WiFi, logując się tylko raz w miesiącu, aby połączyć się z usługą (jest to wymóg abonamentu). Nadal jednak czas pracy na jednym ładowaniu nie potrafi przekroczyć tygodnia i to przy raptem godzinie czytania dziennie. A przecież są ludzie, którzy czytają znacznie więcej.

inkbook-legimi5

Nieco inaczej rzecz się miała na drugim egzemplarzu inkBooka, gdzie usunąłem aplikacje Legimi i DS Battery Saver, a korzystałem tylko z rozwiązań natywnych. Wtedy czasy czuwania były nieporównywalnie lepsze. Do 6 tygodni gwarantowanych przez producenta jednak wiele brakuje, ale samo Arta Tech zastrzega, że 6 tygodni osiągalne jest tylko wtedy, gdy nie korzystamy z WiFi, a między sesjami wyłączamy czytnik, a nie go usypiamy.

Dodam też, że jeśli zależy nam na czasie pracy na baterii, lepiej wybić sobie z głowy korzystanie z niezoptymalizowanych aplikacji. Wgrałem Pocketa i Feedly poprzez Midiapolis AppStore, i czytając artykuły w tym pierwszym dosłownie widziałem jak uciekają procenty naładowania. Cóż, taki jednak urok czytników z Androidem i jak dotąd nikt nie znalazł na to skutecznego remedium. Chciałoby się powiedzieć „coś za coś”. Możliwości jest więcej, niż przy zamkniętych ekosystemach Nooka, Kobo czy Kindle’a, ale przy tym też wiele kompromisów.

Co prowadzi mnie do pytania, które z pewnością postawi sobie wielu czytelników poszukujących e-czytnika:

Kindle, czy inkBook?

Nie sposób jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Dla mnie odpowiedź brzmi - obydwa. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy chce czy też może sobie na to pozwolić, więc postaram się oględnie rozrysować różnice między tymi dwoma urządzeniami.

Od ponad roku jestem zadowolonym użytkownikiem Kindle Paperwhite 2, z którym inkBook Onyx dzieli wiele wspólnych cech, szczególnie jedną - ekran. Tutaj między dwoma przeciwnikami jest bezsprzeczny remis, obydwa wyświetlacze są świetne, prawdziwie białe i niemęczące wzroku.

Podobna jest też ich jakość wykonania, przy czym inkBook jest lżejszy i bardziej poręczny, za to Kindle ma tę przewagę, iż usypia się poprzez magnetyczny zamek w etui. Remis mogę też ogłosić na polu nawigacji w trakcie czytania - Kindle ma znacznie bardziej responsywny (i przyjemniejszy w dotyku) ekran, ale ciężko przecenić wygodę fizycznych klawiszy inkBooka.

InkBook wygrywa też z Kindlem jeśli chodzi o miejsce na książki. Paperwhite 2 obecnie można nabyć w wariancie z 4 GB pamięci wbudowanej (mój ma tylko 2 GB), podczas gdy inkBook ma pamięci 8 GB + microSD. Wszystko zależy tutaj od tego, w jakim formacie czytamy. Jeśli są to głównie pliki mobi/epub to… i tak nie sądzę, żeby ktoś prędko zapełnił nawet te 4 GB.

inkbook-legimi1

Ostatecznie wybór sprowadza się do ekosystemu. Ogromną zaletą inkBooka jest dostęp do Legimi. Płacąc 49,99 (w abonamencie z czytnikiem) lub 32,99 (bez czytnika) dostajemy nielimitowany dostęp do tysięcy pozycji, głównie beletrystyki. A biblioteka wciąż rośnie. Możemy także wybrać mniejsze pakiety, jeżeli nie czytamy tak dużo, a wtedy miesięczny dostęp kosztuje nawet 6,99 zł! To naprawdę grosze za dostęp do tylu pozycji. Dodajmy jeszcze do tego Księgarnię Midiapolis, z której możemy nabyć inne książki i mamy naprawdę wartą uwagi propozycję. Nie można też zapomnieć, iż menu w inkBooku zostało w całości przetłumaczone na język polski, czego nie można powiedzieć o Kindlu. Nie jest to bez znaczenia, szczególnie dla osób najstarszych i najmłodszych.

Z kolei Kindle to dostęp do gigantycznego ekosystemu Amazonu, lecz skorzystają z niego tylko ci, którzy czytają w obcych językach, szczególnie po angielsku. Pozostali użytkownicy będą musieli korzystać z sieci polskich księgarni, ale ma to też swoje plusy, bo nie jesteśmy uwiązani do ceny proponowanej przez jednego dystrybutora, lecz możemy wyszukiwać najbardziej korzystne oferty, chociażby poprzez UpolujEbooka.pl. Na Kindlu możemy także czytać artykuły zapisane w Pockecie lub Instapaper. Nie w formie aplikacji, oczywiście, lecz poprzez przygotowywane magazyny, które następnie są automatycznie dostarczane na nasz czytnik.

Jeden argument na korzyść Kindle’a, który jest nie do zbicia (przynajmniej w tej chwili), to jego czas pracy na jednym ładowaniu. Posiadam ten czytnik już ponad rok, czytam zazwyczaj minimum pół godziny do godziny dziennie, przeważnie mam non-stop włączone WiFi, jeśli jestem w domu. Niezależnie od tego, jeszcze ani razu nie musiałem ładować czytnika częściej niż raz w miesiącu, a jestem pewien, że po wyłączeniu WiFi mógłby wytrzymać nawet drugie tyle, przy mojej częstotliwości użytkowania.

Czy warto kupić inkBooka z abonamentem Legimi?

Pomimo kilku niedoskonałości i problemów z pracą na jednym ładowaniu, myślę, że jak najbardziej. Za 49,99 zł miesięcznie, czyli koszt około 2-3 nowych ebooków, dostajemy możliwość buszowania w potężnej bibliotece tytułów, z której możemy czytać do woli, otrzymując za symboliczną złotówkę świetny czytnik. Sama koncepcja działa rewelacyjnie - przez miesiąc korzystania z Legimi na inkBooku przeczytałem 8 książek (około 400-500 stron, akcja, horror, thriller), czyli dwa razy tyle, co zazwyczaj.

Ośmielę się też posunąć do stwierdzenia, że inkBooka warto kupić nawet poza abonamentem, pomimo niemałej ceny (579 zł), która jest wyższa niż wspominany Paperwhite 2. Choć nadal niższa od najnowszych modeli Amazonu - Voyage i Paperwhite 3. To moim zdaniem pierwszy, realny konkurent dla Kindle’a jeśli chodzi o czytniki z Androidem i ma on sporo do zaoferowania, dlatego też nie wahaliśmy się umieścić go w naszym poradniku zakupowym na powrót do szkoły.

inkbook-legimi8

Komfort lektury na nim jest naprawdę bardzo wysoki, ebooki możemy kupować albo z poziomu Księgarni Midiapolis albo w dowolnej, innej księgarni internetowej, co docenią osoby nie lubujące się w beletrystyce. A w razie gdybyśmy chcieli jednak skorzystać z oferty Legimi, można w każdej chwili to zrobić, wykupując abonament i wgrywając aplikację.

Ekipa Legimi ciężko pracuje nad poprawą wszystkich niedociągnięć, więc sądzę, że to kwestia kilku tygodni, aż wszystkie wady zostaną usunięte. Niemniej jednak miłośnikom e-czytania mogę z czystym sumieniem polecić to urządzenie, oraz abonament w Legimi.

InkBook jest też pierwszym nie-Kindlem, którego śmiało mogę polecić tym, którzy dopiero przekonują się do e-czytania. Wielokrotnie bowiem sięgając po czytniki dostępne w polskich sklepach takie osoby zrażają się, bo już przy pierwszym kontakcie nie spełniają one podstawowych wymogów odnośnie komfortu czytania. W przypadku produktu Arta Tech jest zupełnie inaczej.

REKLAMA

Co więcej, Arta Tech szykuje też kilka innych urządzeń, które trafią na sklepowe półki w niedługim czasie i na nich zapewne również będziemy mogli zainstalować abonament Legimi. A jeśli o mnie chodzi, połączenie dobrego czytnika z taką ofertą „streamingu dla książek” to wygrywające połączenie.

Nawet jeśli nie jest ono bez wad.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA