REKLAMA

Periscope - nowa aplikacja i serwis Twittera - jest równie spektakularna, co (prawie) nikomu niepotrzebna

Światek medialny (to ważne akurat w tym kontekście) zachwyca się ostatnio aplikacją Periscope. Całkiem słusznie, bo na pierwszy rzut oka wygląda ona na potencjalny wielki hit. Odrzućmy jednak zachwyt dziennikarzy i blogerów, a będziemy mieli wielką trudność ze znalezieniem kogokolwiek, komu Periscope może się spodobać. To dlatego, że nasze życie codzienne jest… ultra nudne.

30.03.2015 19.01
Periscope – nowa aplikacja i serwis Twittera – jest równie spektakularna, co (prawie) nikomu niepotrzebna
REKLAMA
REKLAMA

Periscope to nowa aplikacja ze stajni Twittera. Służy do transmisji wideo na żywo tego, co w danym momencie się robi. Odbiorcami są ci, którzy nas obserwują. Poza tym to klasyczny serwis społecznościowy - można dodawać osoby do obserwowanych, być obserwowanym, można też lajkować i komentować.

Nie jest to pierwsza aplikacja tego typu. Prób, mniej lub bardziej udanych, na mobilny live-streaming było już sporo, a w ostatnim czasie na lidera wewnętrznego rynku wyrósł Meerkat, aplikacja bliźniaczo podobna do Periscope’u, choć z niewielkimi brakami, które powodują, że to jednak dzieło Twittera z miejsca stało się bardziej popularne.

Generalnie już pierwszy kontakt z aplikacją Periscope przynosi ważną obserwację - czuć, że jest to na tyle dobrze zrobione, że może być spory mobilny hit.

To samo wcześniej czuło się odpalając po raz pierwszy Instagram, czy Vine - też miały to coś, co od razu sugerowało spory sukces. Instagram sukcesem wielkim był i jest, Vine nieco mniejszym, choć trudno odmówić mu tego, że się przyjął.

Dla Twittera, wydanie Periscope’u to naturalny debiut w nowym formacie medialnym z podobnym konceptem co oryginalny serwis tekstowy z 2009 r. Twitter to statusy tekstowe, z czasem poszerzone o możliwość publikacji zdjęć, Vine to statusy wideo, a Periscope to transmisja wideo na żywo.

I wszystko byłoby cacy, gdyby nie jedno - życie zwykłych ludzi jest zbyt nudne i zwyczajne, aby Periscope miał się stać wielkim społecznościowym hitem.

Jeśli się przyjmie, to raczej dla jednorazowych wydarzeń społecznych - np. live-streaming z jakiejś katastrofy, ataku terrorystycznego lub kulturalnych - np. transmisje na żywo z koncertów, ważnych meczów itd., a nie codziennego życia każdego z nas.

periscope-horz

No bo co tu udostępniać na żywo? To że jesteśmy w pracy, w domu, że jemy burgera, że idziemy na spacer z psem, że robimy zakupy? Nudy jak cholera. Nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek był zainteresowany obserwacją zwyczajnych ludzi w ten sposób.

Sprawdziłem przez pierwszych kilka dni co ludzie, których znam lub obserwuję na Twitterze transmitują na Periscope. Twitter oprowadzał po swojej londyńskiej siedzibie, Grzegorz Marczak pokazywał jak pracuje AntyWeb opowiadając przy okazji jeden ze swoich średnio śmiesznych dowcipów, Wojtek Pietrusiewicz pokazywał jak jeździ się po zatłoczonej Warszawie. Nie wiem, jak Wy, ale ja wielkiego potencjału na wiralowość takich transmisji nie widzę…

Tyle że to, do czego na początku przewidziany został Periscope, a przede wszystkim to, do czego używają go na starcie użytkownicy może się z czasem diametralnie zmienić.

REKLAMA

Mało kto pamięta, ale w 2009 r. Twitter zmienił oryginalny koncept serwisu. Zamiast na pytanie „co robisz?” użytkownicy zachęcani byli do odpowiedzi na pytanie „co się dzieje?”. I to właśnie ta niby kosmetyczna, ale jednak fundamentalna zmiana wyniosła Twittera do pozycji, w której jest dzisiaj - siatką 500 mln ludzi relacjonujących życie wokół.

Kto wie, może Periscope też czeka coś takiego, gdy nagle społeczność znajdzie mu realne przeznaczenie. Bo w to, że streaming wideo na żywo ma potencjał wątpić nie można zważywszy chociażby na sukces serwisu Twitch, w którym gracze streamują na żywo swoje postępy w grze, a inni to oglądają.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA