REKLAMA

Gdyby nie wyścig producentów smartfonów, takich aplikacji mogłoby nie być

Prawdopodobnie każdego dnia na świecie pojawia się nowy tzw. "startup", z ambicjami na podbicie świata i z produktem, w przypadku którego na samą myśl o nim potencjalnym klientom z portfeli wysypują się karty kredytowe. Nowy smartzegarek, smartfon, odtwarzacz, system samochodowy, lodówka, opaska, etc. Z czasem staje się to po prostu nudne. Wśród nich są jednak perełki, za których rozwój naprawdę warto trzymać kciuki.

23.01.2015 11.05
Gdyby nie wyścig producentów smartfonów, takich aplikacji mogłoby nie być
REKLAMA
REKLAMA

Określenie "perełka" nie musi jednak obowiązkowo oznaczać, że pomysł stojący za całym rozwiązaniem jest niesamowicie skomplikowany i tylko jedna osoba na świecie (czy też jeden zespół) mogły go zrealizować. Wręcz przeciwnie - w tym przypadku mowa o jednej z idei, która gdy trafia na rynek w postaci gotowego produktu, zmusza nas do zastanowienia się "jak mogłem na to wcześniej nie wpaść"?

Oczy w kamerze telefonu

Be My Eyes, projekt o którym zrobiło się w ostatnim czasie głośno, zalicza się właśnie do tej kategorii. Wykorzystuje proste rozwiązania i urządzenia, które ma w tym momencie zdecydowana większość społeczeństwa - smartfony wyposażone w kamery.

bemyeyes

Grupą, która ma skorzystać (a właściwie już korzysta) z projektu są osoby niewidome lub niedowidzące. W wielu przypadkach potrzebują one pomocy tam, gdzie zdrowy człowiek nie ma najmniejszego problemu. Odczytywanie drobniejszego tekstu (czy tekstu w ogóle), poruszanie się po nowych pomieszczeniach czy okolicach, a także inne, dla wielu banalne czynności w życiu. Teoretycznie najlepszą pomocą byłby dla nich "asystent", ale nie zawsze - z różnych powodów - może on być w pobliżu.

Zespół odpowiedzialny z aplikację i system BME, połączył więc problem z rozwiązaniem za pomocą najbardziej oczywistego dziś pośrednika - smartfonu. Całość, w dużym uproszczeniu, sprawdza się do... czatu wideo.

Zasadniczą różnicą w porównaniu do klasycznego połączenia wideo, jest jednak to, które kamery wykorzystywane są w trakcie połączenia. Osoba z wadą wzroku, inicjująca połączenie, przesyła obraz nie z kamery przedniej, a tylnej, tym samym zamieniając swojego rozmówcę w swoje wirtualne "oczy". Zadaniem ochotników, którzy biorą udział w programie, jest bowiem nic innego, jak właśnie jak najlepsze opisywanie słowami tego, co widzą na ekranach swoich smartfonów.

W niektórych sytuacjach taka pomoc może być wprawdzie co najmniej ryzykowna. Nawigowanie osoby niedowidzącej lub niewidomej po okolicy, której nie zna nawet sam wolontariusz, opierając się tylko na obrazie z kamery, może spowodować więcej szkód niż korzyści. Zachowując jednak zdrowy rozsądek, rozwiązanie to wydaje się być wręcz idealne w setkach, jeśli nie tysiącach innych przypadków.

bemy

Sprawdzanie składu danego produktu, jego daty ważności, pomoc w zlokalizowaniu przedmiotów w pomieszczeniu, czy nawet produktów w sklepie - w tym wszystkim może pomóc niemal każdy, nawet jeśli nie posiada specjalnych kwalifikacji. I to pomóc w sposób całkowicie realny, wymierny, a jednocześnie całkowicie nieobciążający i bezwysiłkowy - nie ruszając się z kanapy, czy nie przerywając sobie specjalnie wylegiwania się w hamaku w słoneczny weekend.

Trudno o bardziej kuszącą propozycję dla tych, którzy chcą pomagać, ale mają np. ograniczony czas czy możliwości.

Wojna na megapiksele mogła mieć sens

Wszystko to oczywiście nie mogłoby mieć miejsca, gdyby nie trend, który wielokrotnie krytykowany był jako całkowicie bezcelowy. Niekoniecznie chodzi tutaj o "nagłówkową" wojnę na same megapiksele, ale na jakość zdjęć, która od dłuższego czasu jest zdecydowanie lepsza, niż satysfakcjonująca.

Gdyby producenci posłuchali tych, którzy mówili, że tak wysoka rozdzielczość, tak dobre zdjęcia/nagrania w słabym świetle, tak dobra reprodukcja kolorów, tak szczegółowy obraz są zbędne, prawdopodobnie dziś stworzenie BME byłoby niemożliwe z powodów technicznych. Nie wspominając już o ultraszybkiej transmisji danych, będącej w stanie przenieść tak dobry obraz z jednego końca świata na drugi, podzespołach telefonów, będących w stanie to wszystko przetworzyć i aplikacjach, przez wielu nadal traktowanych jako zabawki i rozpraszacze.

bm

Tak, wyścig technologiczny producentów z sektora mobilnego można traktować jako zabawę w to, kto potrafi zrobić więcej, szybciej, lepiej, wydajniej czy po prostu ładniej, a zawrotnie dobrą kamerą z telefonu za 3000 zł "cykać selfiki". W momencie, kiedy jednak powstają takie aplikacje jak BME, wszystko to zaczyna nabierać zupełnie innego sensu. Szczególnie, że nie jest to ani pierwsza, ani tym bardziej ostatnia inicjatywa starająca się w niedrogi sposób (nie wymaga się zakupu żadnego dodatkowego sprzętu) naprawdę pomóc potrzebującym.

Mobilność niecałkowita

Niestety, choć trudno jest krytykować tego typu projekty, dodatkowo realizowane w ten sposób (otwarte źródła, brak opłat), BME nie jest idealne. Podstawowym problemem technicznym jest tutaj liczba wspieranych urządzeń. W tej chwili, choć udało się pomóc już ponad 2000 razy (a liczba ta stale rośnie), udział w projekcie wziąć mogą tylko posiadacze urządzeń Apple, a i to nie wszystkich.

Obsługiwane, za pomocą bardzo prostej aplikacji, są bowiem wyłącznie iPhone'y nowsze niż 4s oraz iPady. Wersja dla Androida prawdopodobnie powstanie, choć nie wiadomo jeszcze kiedy, natomiast w przypadku Windows Phone twórcy są "świadomi zapotrzebowania". Jednocześnie zwracają się z prośbą o pomoc ze strony osób, które były w stanie takie aplikacje przygotować, choć z całą pewnością spięcie tego wszystkiego w całość może być sporym wyzwaniem.

bme 2

Z drugiej strony, przy odpowiedniej liczbie chętnych, "zamknięte" sieci iPhone-iPhone, Android-Android i Windows Phone - Windows Phone, wcale nie musi być aż tak złym pomysłem.

Nie wiadomo także, w jaki sposób finansowany będzie system po wyczerpaniu się do tej pory zgromadzonych funduszy. Niewielkie opłaty mogłyby nie być szczególnym obciążeniem dla potrzebującym, ale dobrowolne dotacje wydają się o wiele ciekawsze. O ile oczywiście znajdzie się odpowiednio dużo zainteresowanych wspieraniem akcji własnym portfelem.

Wszystko zależy od ludzi

REKLAMA

Ewentualny sukces będzie z pewnością zależał jednak od liczby wolontariuszy, a także ich podejścia. Ryzyko, wynikające np. z prób namierzania osób z wadami wzroku przez wolontariuszy, jako potencjalnych ofiar kradzieży jest na szczęście zminimalizowane od strony technicznej. Wzywając pomoc (jedno kliknięcie w aplikacji) jesteśmy bowiem łączeni z losowym, dostępnym akurat wolontariuszem, który odpowie na powiadomienie wyświetlane na telefonie. Możliwe więc, że nawet pomagając wielokrotnie, zawsze będzie pomagać się innej osobie.

Pozostaje przekonać się, czy pomaganie w ten sposób okaże się tylko krótkotrwałą modą, z której większość uczestników po prostu po pewnym czasie zrezygnuje, czy też okaże się wstępem do jeszcze lepszej pomocy. W końcu skoro ludzie potrafią dzwonić do nieznajomych na końcu świata, tylko po to, żeby ich obudzić (?!), dlaczego nie mieliby spożytkować tego czasu pomagając komuś, kto tego potrzebuje?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA