REKLAMA

Ta bańka jeszcze nie ma zamiaru pękać

Podobno z szefem trzeba się zawsze zgadzać, ale ja w to nie wierzę. Nie ma nic lepszego od wartościowej polemiki. Dlatego ośmielę się wyrazić opinię odmienną od Przemka Pająka. Moim zdaniem tę bańkę można napompować jeszcze bardziej.

30.12.2014 19.01
Ta bańka jeszcze nie ma zamiaru pękać
REKLAMA
REKLAMA

O ile w ogóle mamy do czynienia z jakąkolwiek bańką. Jeśli będziemy się trzymać klasycznej definicji bańki to zjawisko pompowania wycen musiałoby dotyczyć spółek giełdowych. A w branży technologicznej i startupowej wciąż więcej gigantów jest poza giełdą niż na niej.

Owszem, Facebook czy Twitter już przecierają giełdowe szlaki, z różnym skutkiem. Spółka Zuckerberga teraz zwyżkuje, choć po pierwszym roku obecności na parkiecie nic tego nie zapowiadało. „Ćwierkacz” natomiast wydaje się staczać po równi pochyłej, ale to temat na osobne rozważania.

Jednakże, najbardziej „gorące” startupy czy firmy z szeroko pojętej branży technologicznej wciąż mają pierwszą publiczną emisję akcji (ang. IPO) jeszcze przed sobą. Wystarczy tu wymienić Airbnb i Ubera. To firmy wyceniane odpowiednio na ponad 10 i ponad 40 mld dol. Jak wylicza Christopher Mims z „The Wall Street Journal”, w USA jest wciąż jeszcze 46 innych firm, które mają wyceny na poziomie ponad miliarda dolarów i nie są jeszcze notowane na jakimkolwiek parkiecie.

Co ważne, nie każda z nich musi zdecydować się na IPO. Mogą zostać kupione przez większe podmioty, takie jak Google, Facebook czy Microsoft. Jest jeszcze wiele firm, które mogą podzielić los WhatsAppa czy Nesta, choć na pewno znajdzie się spore grono startupów, którzy będą chcieli zrealizować wyjście inwestorów poprzez giełdę.

Nadal jednak, jest jeszcze za wcześnie, żeby mówić o drugiej bańce dotcomów czy bańce technologicznej, a na pewno daleko jeszcze do spektakularnego załamania.

giełda

Chociaż Przemek Pająk ma absolutną rację, że z wycenami „gorących spółek technologicznych” jest coś nie w porządku. Mnie też trudno jest znaleźć racjonalne wytłumaczenie dla miliardowych wycen dla firm, które nie zarabiają lub zarabiają relatywnie niewiele do swojej wyceny. I to jest zwiastun nadciągającej bańki.

Jednakże, poza wariactwem wycen można też zaobserwować bardzo „przyziemmy” trend wśród inwestorów zapewniających finansowanie startupom na wczesnym etapie rozwoju lub w pierwszych rundach finansowania. Fundusze VC, także z Polski, dają pieniądze firmom, które mogą wykazać, że mają stale rosnące przychody od kilku miesięcy, płacących klientów i potrafią udowodnić, że rynek na którym działają jest wart miliardy dolarów i mają plan jak zdobyć na nim dominująca, a przynajmniej znaczącą pozycję.

Wśród ludzi aktywnych w branży startupowej wciąż popularne jest „konserwatywne” myślenie o finansach firmy - jest ona warta tyle, ile jest w stanie zarobić, czyli wygenerować nadwyżki przychodów nad kosztami prowadzenia biznesu.

Jestem w stanie sobie wyobrazić, że P/E ratio pójdzie jeszcze w górę, kiedy na IPO zdecydują się giganci ekonomii współdzielonej, lub rzekomi giganci share-economy, czy wciąż znajdujące się poza giełdą serwisy społecznościowe takie jak Snapchat czy Foursquare. Dlatego nie biłbym jeszcze na alarm, że to już „jest szczyt bańki”.

REKLAMA

Mamy jeszcze czas na korektę, choć faktycznie trudno mi sobie wyobrazić bezszokowe zatrzymanie spirali absurdalnych wycen niektórych spółek technologicznych. Nie oznacza to jednak, że jest to absolutnie niemożliwe.

*Grafiki pochodzą z serwisu Shutterstock.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA