REKLAMA

Piotr Lipiński: BLASZANE PÓŁMÓZGI, czyli jak nauczyłem się polskiego

Czy można obsługiwać komputer, jeśli oprogramowanie jest po polsku? Odpowiedź wydaje się oczywista: jasne, że nie!

16.11.2014 17.33
Piotr Lipiński: BLASZANE PÓŁMÓZGI, czyli jak nauczyłem się polskiego
REKLAMA
REKLAMA

Tak bym odrzekł jeszcze kilka lat temu. Z pełnym przekonaniem. A dziś mogę z dumą powiedzieć: już prawie umiem obsługiwać komputer po polsku! To dla mnie wielkie osiągniecie. Jeden skacze ze stratosfery, a inny wreszcie rozumie znaczenie polecenia „ulepsz”.

- Ten program może jest fajny, ale po angielsku - powiedział mi kilka lat temu pewien sprzedawca w sklepie komputerowym. Przy okazji pochwalił się, że robi właśnie licencjat z informatyki. W jakiejś szkole szeroko znanej w wąskich kręgach. Najpierw nie załapałem, o co mu chodzi. Po dłuższej chwili namysłu odkryłem, że dokładnie o to, co powiedział. O język polski. Że po angielsku trudniej korzystać z komputera, niż posługując się polskim.

A we mnie jakby Zeus gromowładny strzelił piorunem i zażądał zrzutki na bankrutującą Grecję.

Poczułem się wstrząśnięty a nawet zmieszany. Przecież komputery są po angielsku - to niezmiennie wydawało się oczywiste. Zawsze w tym języku obsługiwałem je i nie przyszło mi do głowy, aby żądać polonizacji. To co, może Kopernik też była zwolennikiem gender?

laptop notebook macbook

Rzecz jasna jednak nie miałem racji. Ale mój sposób myślenia o obsłudze komputera wywodził się po prostu z czasów, kiedy z tymi blaszanymi półmózgami porozumiewało się wyłącznie po angielsku. I nawet ja to musiałem robić, choć generalnie mój codzienny angielski jest beznadziejny jak amerykańska kuchnia. Ale wbiłem sobie do mózgownicy, że inaczej po prostu się nie da.

Kiedy pierwszy raz usiadłem do PC-ta, ten miał zainstalowanego DOS-a. Wszystkie komendy należało wydawać po angielsku. Choć w rzeczy samej nie wymagało to używania słów tak wyrafinowanych jak „indeed”. Proste „move” wystarczyło aby poruszyć sumienia tych bezdusznych maszyn. W gruncie rzeczy przecież obsługa komputera nigdy nie była tak skomplikowana, jak programowanie magnetowidu VHS.

Przez większość mojego cyfrowego życia uważałem, że związek między komputerem a językiem angielskim jest tak wielki, jak przywiązanie Gerarda Depardieu do Władimira Putina.

Kiedyś do jakiegoś aparatu fotograficznego dostałem Photoshopa po polsku. To była dopiero tragedia! Polskie polecenia wydawały się jeszcze dziwniejsze i mniej zrozumiałe, niż angielskie. Zawodowe programy do obróbki zdjęć i montażu filmów zapewne jeszcze długo pozostaną bastionami anglojęzyczności. Z prostego powodu. Słownictwo profesjonalnego oprogramowania jest tak specyficzne i zakręcone, że z trudem przekłada się go na język polski. Zupełnie nie brakuje mi więc polskiego w Adobe Lightroom, którego używam na co dzień. A nawet bardzo się cieszę, że wciąż jest po angielsku.

komputer klawiatura

Znam dość dobrze działanie wszystkich tych suwaczków nagromadzonych jak w kokpicie odrzutowca. Potrafię nawet wyjaśnić po polsku ich działanie. Ale wylewa się ze mnie wówczas potok słów jak z kandydata do Sejmu. Mam problem ze znalezieniem krótkich określeń. Czy „clarity” to klarowność? A jak ładnie i krótko powiedzieć po polsku „vibrance”? Kiedyś oczywiście ktoś to wszystko przetłumaczy na polski i przestaniemy cokolwiek rozumieć.

Jeszcze jedno jest również ważne. Do anglojęzycznych wersji oprogramowania znajdziemy w sieci mnóstwo „tutoriali”. Płatnych kursów, tak dobrych jak te tworzone przez Lynda.com albo popularnych, jak te, które obejrzymy na Youtube. W przypadku zawodowego oprogramowania obejrzymy też czasami coś polskojęzycznego, ale przeważnie wygląda to tak, jakbyśmy uczyli się pilotowania samolotu z samouczka młodego modelarza.

Do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić, nawet do komputera po polsku.

Bo i tak obsługuje się go głównie palcami, a nie głową. Kiedyś konfigurowałem Outlooka Expressa po francusku - na oko, pamiętając mniej więcej, w którym miejscu co się znajduje w normalnej, czyli angielskiej wersji. Zadanie było dla mnie wielkim wyzwaniem, bo tydzień zajęło mi odkrycie w paryskim metrze, że napis „sortie” oznacza „exit”. Pani, której próbowałem uruchomić francuskojęzyczną pocztę, niestety na komputerach znała się słabo. Rozmawialiśmy więc teoretycznie po polsku, ale ona usiłowała z francuskiego przetłumaczyć informatyczne określenia, których sama zupełnie nie rozumiała. Wkroczyliśmy na tak wyrafinowane poziomy abstrakcji, jakbyśmy byli myszami dyskutującymi, która dziura w serze jest smaczniejsza.

Wszystko udało się w końcu znakomicie - choć trwało to dość długo - bo to nie głowa ale palce uczą się obsługi komputera. Innych elektronicznych urządzeń zresztą również. Powtarzając przy komputerze w nieskończoność pewne czynności po pewnym czasie możemy wszystko robić z zamkniętymi oczami. I już nam wszystko jedno, w jakim języku próbuje się z nami skomunikować komputer, bo my mówimy dłońmi. Kiedyś musiałem wiele razy formatować kartę w aparacie cyfrowym z uszkodzonym monitorem. Moje kolejne aparaty cierpią bowiem na pewną niewyjaśnioną przypadłość – z czasem rdzewieją. Nie miałem jednak żadnych problemów z wykonywaniem tej dobrze znanej czynności, choć oczywiście na ekranie nie pojawiały się żadne opcje. Palce pamiętały, ile razy trzeba nacisnąć do dołu, a ile razy w prawo. I już, gotowe!

macbook laptop notebook

Po tej dawce cyfrowego konserwatyzmu pora na odrobinę nowoczesności. Otóż już przyzwyczaiłem się, że przynajmniej systemy operacyjne są polsku. A nawet oczekuję, że będą w moim rodzimym języku.

Zrobiło się tak nowocześnie, że nawet komputery Apple obsłużymy dziś po polsku. Niebywałe! Kilka lat temu zupełnie nie do pomyślenia.

Niewiele brakowało, a z powodu spolszczenia systemu operacyjnego „jabłkowych” komputerów doszłoby do trzeciej wojny światowej. Już z monitorów lała się cyfrowa krew. Spór rozgorzał między tradycjonalistami, czyli zwolennikami „poniechaj”, a modnisiami, czyli tymi od „anuluj”. „Poniechaj” pochodziło z polonizacji dokonanej chałupniczymi metodami. „Anuluj” brzmiało jakby Gates rzucił się do gardła Jobsa. Wojna sroga a okrutna rozgorzała. Po jednej stronie stanęli użytkownicy Apple od niepamiętnych czasów, od swego poprzedniego wcielenia, gdy byli jeszcze pszczołami i zapylali jabłonie. Po drugiej ci, którzy dopiero co wpadli do sadu przez potłuczone okna Windows. Batalia potwierdziła, że naród jest zawsze skory do walki, pod warunkiem, że spór nie ma żadnego znaczenia.

Z tego wszystkiego, z tych polonizacji systemów, tak się przyzwyczaiłem do języka polskiego, że niedawno sięgnąłem po nową wersję dość skomplikowanego programu do obróbki zdjęć, do Capture One i ze zdumieniem odkryłem, że też jest po polsku. Nawet nie wiem, kiedy doszło do tej istotnej mutacji. A co jeszcze bardziej zdumiewające – potrafiłem go obsłużyć! No trudno, widać nie ma ucieczki przed polskim.

Ale i tak wciąż jestem najmniej biegły w korzystaniu z programu, który od dawna jest po polsku, a na dokładkę pracuję w nim bez przerwy. Chociaż napisałem kilka książek, to wciąż Microsoft Word kryje przeze mną mnóstwo tajemnic. A ja ich po prostu nie potrzebuję zgłębiać. Korzystam z kilku funkcji, które obsługuję skrótami klawiaturowymi. Jak dla mnie, Word mógłby być nawet po chińsku. Byle pod palcami znalazła się klawiatura z naszymi europejskimi literkami.

REKLAMA

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na PiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.

*Zdjęcia pochodzą z Shutterstock.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA