REKLAMA

Latające butelki, rozbite szyby i powywracane samochody, czyli jak Singapur radzi sobie z Hindusami

Singapur jest jednym z najbezpieczniejszych krajów na świecie, jednak i tu zdarzają się zamieszki. Prawie rok temu zbuntowali się Hindusi, którzy po tragicznej śmierci jednego z robotników starli się z policją.

03.10.2014 09.51
Latające butelki, rozbite szyby i powywracane samochody, czyli jak Singapur radzi sobie z Hindusami
REKLAMA

Aby jak najlepiej zrozumieć tło grudniowych zamieszek należy przybliżyć nieco sytuację hinduskiej mniejszości narodowej. Singapur jest tyglem etnicznym w maksymalnym słowa tego znaczeniu. Jak przyznają sami mieszkańcy, narodowość singapurska to twór syntetyczny, stworzony przed półwieczem na potrzeby uniknięcia katastrofy humanitarnej po wyrzuceniu z federacji malajskiej.

REKLAMA

Najbiedniejsi przyjeżdżają tu, aby pomóc rodzinie pozostawianej w kraju. Przykładowo wśród filipińskich imigrantek najpopularniejszym zajęciem jest pomoc domowa. Mieszkają razem z singapurską rodziną, której gotują i sprzątają, a w międzyczasie obrabiają jeszcze posiadłości innych mieszkańców Miasta Lwa. Natomiast wśród napływowych Hindusów szczególnie popularne są prace fizyczne, zwłaszcza przy wielu komunikacyjnych inwestycjach, których wymaga powiększająca się populacja.

Jak filipińskie opiekunki do dzieci pracują 7 dni w tygodniu, aby wysłać część zapłaty do Manili, tak i Hindusi przeważnie nie biorą dnia wolnego. Dlatego w niedzielny wieczór 8 grudnia 2013 roku jeden z nich zginął nieszczęśliwie pod kołami autobusu, wracając z pracy. Ta śmierć rozbudziła największe niepokoje w całej historii Singapuru.

Nazywał się Sakthivel Kumarvelu i miał 33 lata. W niedzielny wieczór wracał z budowy metra – centralnej linii, która w przyszłości ma nieco odciążyć zatłoczone autobusy. Po pracy postanowił wraz kolegami zajrzeć jeszcze do hawker centre, aby posilić się typowym hinduskim jedzeniem i… opróżnić kilka puszek piwa.

Dalej opowieść rozwija się dwutorowo, gdyż rządowa wersja rozmija się z tą opowiedzianą mi przez mieszkańców Little India. Zacznijmy od oficjalnej, która trafiła do mediów – gazety The Straits Times i telewizji MegaCorp – kontrolowanych przez władze.

Na przystanek podjechał robotniczy bus, którym hindusi mieli zostać rozwiezieni do wynajmowanych mieszkań. W żyłach części z nich płynęło tego wieczora zbyt wiele alkoholu, który wzmógł brawurę i niewybredne żarty. Zaczęli się awanturować z kierowcą, który chciał wyprosić z pojazdu szczególnie uporczywe elementy, aby utrzymać porządek. Goniła go godzina, więc wyruszył w swoją drogę, zostawiają część pasażerów na przystanku.

Niepocieszony brakiem transportu był zwłaszcza Kumarvelu, który wymachiwał na prawo i lewo ciężkimi torbami z ekwipunkiem. Pech chciał, że w momencie ruszania autobusu, stracił równowagę i spadł z chodnika na ulicę. Prosto pod koła nadjeżdżającego autobusu. Poniósł śmierć na miejscu.

Karetka wezwana natychmiast po zdarzeniu, nie mogła szybko dostać się na miejsce wypadku, ze względu na korki, a także zbierający się powoli tłum, jaki zaczął wylęgać na ulice Little India wabiony pełnymi nienawiści okrzykami.

Alkohol, brawura, nieostrożność i przemoc – dołożyły swoją cegiełkę do nieszczęśliwego wypadku, sprokurowanego przez nieostrożność.

Inaczej prezentuje się historia jaka opowiadana jest w Little India przez zwykłych ludzi. Nie kwestionują oni faktu wychylenia kilku litrów złocistego napoju przez grupkę Hindusów, jednak z alkoholu nie czynią głównego demona opowieści.

Przyznają nawet, że Kumarvelu mógłby się zachowywać nieco nieodpowiednio, ale na pewno nie na tyle aby skazywać go na pozostanie na przystanku. W jego wypadku oznaczałoby to spędzenie nocy na ulicy.

Pierwszym czarnym charakterem okazuje się kierowca – Singapurczyk, który niechęć do imigrantów z Indii miał okazywać przy każdym kursie. Kumarvelu dał mu mu tylko pretekst aby ulec etnicznym animozjom i złośliwości. Miał on zatrzasnąć drzwi przed nosami Hindusów i z uśmiechem na ustach ruszyć w trasę nie zważając na okrzyki oburzenia. Nikt nie posądza go oczywiście o celowe przejechanie Kumarvelu – mówi się o tym jak o nieszczęśliwym wypadku. Taka karma…

Dalej w opowieści następuje jednak bardzo ciekawa zmiana. Otóż poszkodowany, mimo poważnych obrażeń miał jeszcze dawać oznaki życia, będąc przygniecionym do asfaltu przez koła autobusu.

Nie zwlekając wezwano karetkę, ale ta nie przyjeżdżała Hindusi do dziś nie dopuszczają do świadomości faktu, że opóźnienie mogło zostać spowodowane przez korki.

Karetka nie przyjeżdżała więc ludzie postanowili działać na własną rękę i wydobyć Kumarvelu spod kół autobusu. Kierowca miał niespodziewanie odmówić ruszenia z miejsca i zamknąć się w środku pojazdu, który Hindusi zdołali nieco przepchnąć. Niestety za późno, ich rodak już nie żył.

W tym momencie opowieści łączą się już w jeden nurt.

Tłum stawał sie coraz gęstszy. Ludzie wyglądali z balkonów ulicę, filmując zajście za pomocą komórek i wrzucając zapis na YouTube. O wypadku zaczął mówić cały Singapur.

W Little India zaczął dominować jeden dźwięk – policyjnych syren. Wkrótce został on przyćmiony przez okrzyki wydobywające się hinduskich gardeł, pracujących codziennie u podstaw na gospodarczy sukces Singapuru, a mimo to poniżanych.

Ktoś podniósł z ziemi pierwszy kamień, ktoś wyrwał płytę chodnikową, ktoś rzucił butelką w kierunku policji. Zaczęła się regularna bitwa, której losy były z góry przesądzone. Naprzeciwko siebie stanęły dwie, ok. 300 – osobowe grupy. Jedna w klapkach, adidasach i jeansach, a druga chroniona przez pancerze i kaski.

Hindusi zaczęli niszczyć wszystko, co kojarzyło im się z władzą. Wybijali szyby w radiowozach, łamali światła drogowe, wywracali autobusy, ale nie tknęli niczego co należało do ich rodaków. Sklepy ostały się takimi jak przed zamieszkami. Policja bardzo szybko i sprawnie poradziła sobie z tłumem i rozegnała go do domów w ciągu niecałych dwóch godzin, zatrzymując grupkę najbrutalniejszych huliganów. Kilku policjantów również doznało niewielkich obrażeń.

Jaki jest bilans grudniowych wydarzeń? Zacznę od tego co można zauważyć na pierwszy rzut oka.

Jak w prawie całym Singapurze człowieka w mundurze można ze świecą szukać, tak w Little India ciężko spojrzeć gdziekolwiek, aby nie natknąć się na odblaskową kamizelkę.

Po ulicach gęsto rozsiane są kilkuosobowe patrole prywatnych firm pilnujących porządku, które współpracują z policją i wykręcają 112 kiedy tylko zauważą coś niewłaściwego.

W niedzielny wieczór, 28 września sam byłem świadkiem takiej interwencji. W sprawę znowu zamieszany był alkohol, gdyż hawker centre, w którym przebywałem jest obecnie jedynym miejscem w Little India, gdzie w weekendy można spożywać napoje wyskokowe.

Grupka młodych Hindusów zachowywała się nieco swobodnie przy swoim stoliku, wznosząc głośne toasty. Przyciągnęło to uwagę ochroniarzy, którzy – co mnie zdziwiło – wcale nie uspokajali nastolatków,  a wręcz dążyli do eskalacji przemocy, starając się werbalnie udowodnić kto tu rządzi.

Hindusi nic sobie z tego nie robili i odeszli od stolika, ostentacyjnie wywracając po drodze kilka barierek. Ochroniarze udali się za nimi i po wezwaniu posiłków otoczyli grupkę i kazali jej uklęknąć na posadzce do czasu przyjazdu policji. Ta zabrała chłopaków swoimi radiowozami na komisariat.

Incydenty o podłożu etnicznym zdarzają się tu prawie co tydzień.

Zdecydowanie obfitsze w skutki jest stało się jednak mentalne urażenie hinduskiej mniejszości i pokazanie jej miejsca w szeregu – mieszkańców drugiej, trzeciej kategorii. Takich, którym sprawę stawia się jasno:

Pracujesz, jesteś zdrowy, masz mieszkanie i przestrzegasz przepisów? Możesz tu zostać. Kłopoty zaczynają się, gdy któryś z tych czynników zaczyna szwankować.

Nie chciałbym jednak demonizować singapurskich władz, gdyż układ ten można uznać za sprawiedliwy. Dlaczego maleńkie państewko miałoby brać na swoje zatłoczone barki mieszkańców jakiegoś dalekiego, biednego kraju?

singapur-little-india
REKLAMA

Jak w Polsce ocenilibyśmy zamieszki spowodowane przez Wietnamczyków, których przecież wcale mało u nas nie ma? Czy potrafilibyśmy dojrzeć, że sami nie jesteśmy bez winy, a wyciągnięta, otwarta dłoń to jedynie deklaracja bez praktycznego pokrycia? Czy bylibyśmy w stanie odrzucić etnocentryzm i spojrzeć na świat w szerszej perspektywie – kosmopolitycznie?

Gotowych rozwiązań i zawsze działających schematów nie ma. Patentu na bezwzględny ład i porządek nie posiada nikt, kto swoim obywatelom pozwala choć na odrobinę swobody, bo przecież trawa zawsze wydaje się bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA