REKLAMA

Piotr Lipiński: HAŁAS NA NIEBIE, czyli droniarstwo zabronione

Chwyciłem dubeltówkę i ustrzeliłem cholerstwo. Nie będzie się szwendał jakiś dron po moim niebie.

09.05.2014 18.22
Piotr Lipiński: HAŁAS NA NIEBIE, czyli droniarstwo zabronione
REKLAMA
REKLAMA

To wizja – być może – nieodległej przyszłości. Wpuściliśmy już do domów szpiegów w postaci komputerów i telefonów. A wkrótce skrzydlaci, zdalnie sterowani agenci zaczną latać nad naszymi balkonami i ogródkami. Drona kupi straż miejska, żeby podglądać, kto parkuje w niedozwolonym miejscu. Drona sprawi sobie sąsiad, żeby podejrzeć przez okno do łazienki, jakiej używamy pasty do zębów. Tłok na niebie zrobi się tak potworny, że prędzej czy później całe to żelastwo zleci nam na głowy.

Bo nie tylko nasza prywatność będzie cierpieć w miarę tego zdalnie sterowanego lotnictwa. Im więcej na niebie będzie pojawiać się prywatnych dronów, nawet takich zabawkowych, tym bardziej będzie rosło ryzyko wypadków.

Nawet lekki dron, jeśli z kilkudziesięciu metrów spadnie komuś na głowę, odciśnie na jego losie bolesny ślad.

W końcu więc pojawią się jakieś prawne regulacje. Albo nam w ogóle zabronią latać, albo zakażą wybierać się dronem poza ogrodzenie naszej działki. Poważny krok w tym kierunku uczyniły władze amerykańskiego parku narodowego Yosemite. Po prostu niedawno wyraźnie powiedziały, że nie wolno dronować nad chronionym terytorium. Czemu się zupełnie nie dziwię. Hałaśliwe drony to coś takiego, jakbyśmy na Morskie Oko wpuścili motorówki. Mam nadzieję, że jeszcze tam nie zawitały. Pojawią się pewnie na znak nowoczesności, gdy w Polsce będzie olimpiada zimowa.

Władze Yosemite na swojej stronie powołały się na federalne regulacje, w myśl których fruwanie bez zezwolenia nad parkami jest generalnie zakazane. Chyba, że trzeba na przykład kogoś ratować. Albo jest się ptakiem, o czym jednak nie wspomniano. Zakaz więc już wcześniej obowiązywał, tylko nikt z domorosłych pilotów go nie przestrzegał. Co przy okazji wskazuje, że Amerykanie tak samo przejmują się praworządnością jak Polacy.

dron foto kamera

Władze parku przypominając o przepisie przy okazji uzasadniły, że drony mogą powodować spory hałas, irytujący dla tych, którzy do Yosemite przyjechali aby kontemplować przyrodę a nie najnowsze zdobycze techniki. Poza tym latające maszynki przeszkadzały służbom ratowniczym. Jak dla mnie, uzasadnienia te są wystarczająco przekonywujące, a generalnie nie jestem zwolennikiem nadmiaru zakazów w przestrzeni publicznej. Na przykład nie rozumiem, dlaczego nie wolno przechodzić na czerwonym świetle, jeśli w promieniu dziesięciu kilometrów nie widać żadnego samochodu.

Ale tak, jak w żadnym razie nie dziwię się decyzji władz parku Yosemite, tak samo rozumiem miłośników droniarstwa. W ciągu ostatnich kilku lat ludzie wysyłali swoje latające zabawki nad park głównie z jednego powodu – świat z góry wygląda cudownie. Warto go pooglądać z tej perspektywy. A jeszcze fajniej, gdy dronem z góry zrobimy zdjęcie albo nakręcimy film. Fotografia lotnicza bywa niesłychanie piękna.

W fotografii bardzo ważna jest perspektywa. Z dwóch podobnych pod względem treści zdjęć z reguły wygra to, które będzie miało mniej typowy punkt widzenia. Pod tym względem niekiedy wyższość mają… niskie kobiety zajmujące się fotografią. Ich zdjęcia czasami wyglądają bardziej intrygująco, niż te wykonywane przez wysokich mężczyzn. Zawodowcy dawno to zauważyli, czasami więc przyklękają, żeby uchwycić świat trochę inaczej albo dzięki uchylnym ekranom kadrują z wysokości biodra. Skrajny przypadek to tak zwana żabia perspektywa, czyli fotki robione aparatem umieszczonym niemalże na wysokości gruntu. Widz często nawet nie potrafi powiedzieć, dlaczego te kadry bardziej go wciągają, bo dla niewprawnego oka różnice bywają subtelne.

dron z aparatem

I właśnie o perspektywę chodzi również w zdjęciach lotniczych. Nagle znane nam obiekty, budynki, parki, stadiony, widzimy ze zdecydowanie innego miejsca – po prostu z góry. Świat, który na co dzień mamy na wyciągnięcie ręki, pokazuje nam swoje nowe oblicze.

Olbrzymie wrażenie zrobiły na mnie perfekcyjne, lotnicze zdjęcia, które wykonał francuski fotograf Yann Arthus-Bertrand. To chyba on w największym stopniu spopularyzował taką fotografię. Dwanaście lat temu na ogrodzeniu warszawskich Łazienek powieszono wystawę jego prac. Biegałem od fotografii do fotografii potykając się co chwilę o moją opadającą szczękę. To było fantastyczne fotograficzne przeżycie.

Ale Polacy nie kury, na swoje niebo też się wzbijają.

Po rodzimych przestworzach latał nasz fotografik, Jerzy Gumowski. Wyruszał na motolotni i fotografował z niej Polskę. Te zdjęcia również miały swoją magię. Były nawet bardziej zaskakujące, niż kadry francuskiego fotografa. Gumowski przecież uwieczniał znane polskie krajobrazy, a nie afrykańskie przestrzenie. Pamiętam, jak intrygująco z góry wyglądały przedmieścia Warszawy – o wiele ciekawiej, niż widziane z powierzchni gruntu.

Przy okazji warto zauważyć, że chociaż rocznie samolotami podróżują miliony osób, to jednak nie powstaje zbyt dużo ciekawych zdjęć lotniczych. I to wcale nie dlatego, że pasażerowi są niezbyt utalentowani. Albo znieczuleni na piękno krajobrazów darmowymi alkoholami, które zresztą stewardessy wydają skąpo, jakby same za nie płaciły. Tu znowu chodzi o wysokość. Świat wygląda najbardziej interesująco, kiedy wniesiemy się nie więcej, niż kilkaset metrów. Potem ukrywa się pod chmurami albo zaczyna zlewać w barwne plamy. Na tej najciekawszej wysokości samoloty liniowe znajdują się jednak krótko po starcie i tuż przed lądowaniem. Pasażerowie formalnie nie powinni wówczas w ogóle sięgać po aparaty. W tej fazie lotu do niedawana we wszystkich liniach lotniczych obowiązywał zakaz używania jakichkolwiek urządzeń elektronicznych. Co ważniejsze jednak, okolice lotnisk rzadko bywają interesujące. Chyba, że kogoś pasjonują hangary i magazyny. Przyznam się, że podczas startów i lądowań wykonałem setki zdjęć, ale wszystkie nadają się do kosza.

dron drony

Nawet jednak specjalnie wynajęty samolot nie gwarantuje sukcesu. Latałem kiedyś z kamerą i aparatem fotograficznym nad płaskowyżem Nasca. Kiedy wczesnym rankiem wsiadałem do awionetki, byłem pełen entuzjazmu. Przypominały mi się opowieści Dänikena, który twierdził, że rysunki na płaskowyżu to pasy startowe dla kosmitów. Wiadomo przecież, że jak czegoś nie rozumiemy, to pochodzi to z nieba. Trudno powiedzieć, jak czuły się małe zielone ludziki startując z peruwiańskiego lotniska, ale mi po chwili zrobiło się niedobrze. Mała awionetka skakała w powietrzu jakby była wielkim jojo. Całe szczęście, że nie wykonywałem płatnego zamówienia, bo musiałbym jeszcze kilka razy latać – pierwsze zdjęcia i klipy wideo były, delikatnie mówiąc, dość nędzne. Pstrykanie z góry wymaga bardzo dużego doświadczenia, aby końcowy efekt przekazywał całą urodę tego, co widzimy patrząc w dół.

Fotografia lotnicza bywa więc tylko niekiedy uderzająco piękna, jednak zawsze jest kosztowna. Wynajęcie helikoptera czy awionetki istotnie nadwyręża stan konta. Ale taki dronik…

Nie dziwię się więc fotografom, którzy wysyłali nad Yosemite swoje drony z aparatami fotograficznymi. Trudno o zdjęcia lotnicze zrobione mniejszym kosztem. Eksperymentować, nabierać doświadczeń można niemal do woli. Tyle, że prędzej czy później to wszystko musiało się źle skończyć. Dronografii próbowałoby coraz więcej osób, aż w końcu te latające żelastwa pozderzałyby się w powietrzu i pospadały im na głowy. Teraz przynajmniej nikomu to nie grozi. A na wszelki wypadek pewnie strażnicy parkowi w Yosemite zostaną wyposażeni w rakiety ziemia-powietrze.

REKLAMA

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje naPiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA