REKLAMA

Jesteś rozczarowany zakończeniem True Detective? No to go nie zrozumiałeś (spoilery)

Przyznaję - mam trochę obsesję na punkcie True Detective, genialnego serialu produkcji HBO, którego ostatni odcinek pierwszego sezonu wyświetlony został wczoraj. To dzieło ma bowiem w sobie wszystko to, co najbardziej cenię w sztuce nowoczesnej: postmodernistyczny kolaż odniesień do historii sztuki, mistrzowską intrygę na wielu płaszczyznach i konsekwencję w scenariuszu.

11.03.2014 18.55
Jesteś rozczarowany zakończeniem True Detective? No to go nie zrozumiałeś (spoilery)
REKLAMA

To właśnie ta konsekwencja scenariusza dowodzi, że zakończenie serialu nie mogło być inne. Jeśli jesteś zawiedziony, jeśli oczekiwałeś czegoś zupełnie innego, to sorry - w ogóle nie zrozumiałeś True Detective. Pewnie dlatego, że jesteś przesiąknięty gównianą papką od lat serwowaną przez Hollywood i telewizje.

REKLAMA

Trochę przeczę sam sobie, wiem. Poprzednio pisałem, że True Detective jest doskonały między innymi dlatego, że:

co oznacza, że w przypadku tak dobrze nakreślonych dzieł nie ma błędnych interpretacji, także więc należących do tych osób, które dziś krzyczą, że zakończenie ich zawiodło.

Wszystkie te interpretacje stanowią bowiem zbiór tego, czym de facto True Detective jest. A jest tym, co zostaje w odbiorcy po jego obejrzeniu - tymi wszystkimi próbami rozwiązania zagadek, teoriami co naprawdę się zdarzyło, kto jest kim. To o tym pisał w 1968 r. Roland Barthes w swoim głośnym eseju pt. "Śmierć autora", w którym nawoływał do nieodczytywania dzieła sztuki przez pryzmat tzw. intencji autorskiej. Tylko wybitne dzieła doświadczają tego życia po życiu.

Tydzień temu pisałem jednak też, że:

i oczywiście miałem rację. Nie mogło być inaczej, jeśli naprawdę rozumiemy to, o czym True Detective jest.

Jeśli wzbijemy się poza główną intrygę scenariusza, czyli rozwiązania zagadki seryjnych rytualnych morderstw na tle seksualnym w Luizjanie, to dostrzeżemy wiele innych niesamowitych płaszczyzn znaczeniowych tego serialu.

Moją ulubioną jest teoria kolistości czasu, czyli od dawna w teorii postmodernizmu dyskutowanego filozoficznego problemu kolistości czasoprzestrzeni w opozycji do linearności czasu.

Jeśli to przyjmiemy za punkt wyjścia, to zobaczmy co się stało. W pierwszych odcinkach True Detective, Rust i Marty dorwali i zabili jednego mordercę, Reggiego Ledoux. Nie rozwiązali jednak zagadki do końca. Bogaci, wysoko postawieni zboczeńcy nie zostali ukarani. Co stało się w ostatnim odcinku? Detektywi zabili innego mordercę, Errola Childressa. Ale czy rozwiązali zagadkę do końca? Nie, bogaci, wysoko postawieni zboczeńcy, którzy uczestniczyli w niecnych procederach maltretowania dzieci i kobiet nie zostali ukarani. Czas zatoczył koło. Historia się powtórzyła.

Takich podróży czasu po kole jest w tym serialu znacznie więcej.

true detective – time circle

Weźmy dwójkę głównych bohaterów.

Rust - niezniszczalny i obłąkany zarazem twardziel zamknięty w cykl ciągle powtarzających się tragedii, które definiują jego życie. W każdej kolejnej jego los wisi na włosku, ale z każdej wychodzi, by brnąć ślepo ku następnej. Także z tej z ostatniego odcinka True Detective - prawie zadźgany nożem przez Errola Childressa przeżywa, a ostatnia mowa, którą wygłasza sugeruje nową obsesyjną misję.

Marty - prostolinijny twardziel o moralności Kalego, którego perturbacje rzucają od spokojnego życia rodzinnego po samotność na wygnaniu pokutując błędy. Ostatnia scena z udziałem jego rodziny: żony i córek sugeruje kolejne pojednanie. Otwartym pozostaje jednak pytanie na jak długo.

Ostatni odcinek True Detective nie odpowiada na wszystkie pytania.

Też chciałbym znać nieco więcej odpowiedzi, chociażby tę, skąd starsza córka Marty'ego znała "scenariusz" seksualnych orgii z udziałem Króla w żółci. Chciałbym też zrozumieć kto i dlaczego w pierwszym odcinku podpalił pola nakierowując policję na znalezienie zwłok Dory Lange, od których cała historia bierze genezą. Przecież Ledoux i Childressowi nie zależało na medialności swoich zbrodni.

Jednak im dłużej myślę na temat tych pytań bez odpowiedzi, tym bardziej przekonuję się, że to też celowy element scenariusza True Detective, który urealnia całą historię. Tu jest jak w życiu - nie wszystko da się do końca wyjaśnić i wytłumaczyć, większość spraw nie ma definitywnego końca, czasami w bardzo racjonalnym myśleniu i postępowaniu pojawiają się elementy irracjonalne, przypadkowe i w zasadzie bez sensu.

Opowieść o przyjaźni

true-detective-hospital-scene

Jedno mnie w zakończeniu True Detective uderzyło. To coś, z czego nie zdawałem sobie wcześniej sprawy. Ta opowieść, obok głównego wątku śledztwa, jest też historią przyjaźni pomiędzy dwoma totalnie różnymi sobie osobami. Co więcej, coś mi się zdaje, że to właśnie ten wątek można traktować jako główny, a nie nie do końca przecież wyjaśnionej kryminalnej sprawy.

W końcowych fragmentach serialu, gdy Rust i Marty dochodzą do siebie w szpitalu po walce z obłąkańcem Childressem, pointa wskazuje jednoznacznie na kwestię przyjaźni pomiędzy oboma detektywami. Ta wybitnie szorstka do tej pory relacja przeobraża się w coś naprawdę głębokiego - Rust po raz pierwszy prawdziwie się otwiera, płacze, do końca próbując zdefiniować swoją chorą duszę przed przyjacielem; - Marty po raz pierwszy w pełni otwiera się na zrozumienie Rusta, słucha go nie tylko słuchając, ale także słysząc, samemu przy okazji rozumiejąc wszystkie swoje intelektualno-duchowe ograniczenia.

REKLAMA

Końcowa szczera rozmowa i scena, w której Marty pomaga wstać Rustowi z inwalidzkiego wózka to jeden z najbardziej poruszających dramatycznych momentów, które widziałem na małym (ale i dużym też) ekranie.

Zapamiętam ją na zawsze, snując przy okazji kolejne teorie na temat Króla w żółci i Carcosy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA