REKLAMA

Przemijanie anonimowości, która stała się mitem

Anonymous paradoksalnie udowodnił, że nie można w Sieci czuć się anonimowym. Z analizy różnych odpowiedzi na pytanie „Czy czujesz się anonimowy w Internecie?”, wynika, że większość użytkowników odpowiada: „Nie”. To „nie” bardzo często przekłada się na wygłaszanie nieco złagodzonych sądów i  wypośrodkowanych opinii, które pokrywają się z głosem większości. I choć teoretycznie w Sieci pragniemy być incognito, co pokazaliśmy protestami w roku 2012, to coraz częściej można zauważyć przejawy braku szacunku i pogardy wobec bycia anonimowym.

05.01.2014 17.08
Przemijanie anonimowości, która stała się mitem
REKLAMA

To wrogie nastawienie wynika pewnie z naszej ludzkiej potrzeby podglądactwa – to my mamy wiedzieć, co dzieje się u innych, a niekoniecznie ci inni mają być dobrze poinformowani o tym, co u nas. Nie bez potrzeby Facebook powiększył w ostatnim czasie liczbę funkcji dotyczących naszego bezpieczeństwa, a ikona „prywatności” znalazła się w panelu głównym naszego profilu na tym portalu społecznościowym. Jednak między prywatnością i bezpieczeństwem a anonimowością nie można postawić znaku równości i nie chodzi o to, aby jedno z drugim utożsamiać. Chodzi m. in. o to, że anonimowość zaczyna być utożsamiana w pewnych przypadkach z czymś niepożądanym. Zaczyna być czymś, co nas irytuje i z założenia jest złe.

REKLAMA

Social, czyli kto jest kim i gdzie?

Lata 90. to czasy IRC-a i innych czatów, działających pod szyldem serwisów informacyjno-rozrywkowych. Pierwsze lata XXI wieku przyniosły nam Epulsa, potem był Facebook, a następnie Nasza-Klasa, która popularność w Polsce zdobyła raczej przed portalem Zuckerberga, i Twitter. Nietrudno zauważyć ze wraz z rozwojem, zmianą i dorastaniem kolejnych użytkowników portali społecznościowych, którzy co i rusz migrują na nowsze platformy, zmieniało się podejście do anonimowości.

Początkowo dookreśleniem, a właściwie istotą kreacji postaci w Internecie był nick. To on mógł dawać ogląd na to, ile dany user ma lat, skąd pochodzi, jaką lubi muzykę czy jaką ma płeć. Wraz z pojawianiem się pierwszych portali społecznościowych (nie stricte randkowych), np. Epulsa do nicku dołączane było zdjęcie. Choć na dużych forach internetowych i w ogóle w Sieci nick dalej jest jedną z podstawowych form identyfikacji danej osoby, zaczyna on tracić na znaczeniu i budzić wątpliwość. Nowe serwisy i systemy coraz mocniej nastawione są na prawdziwe dane użytkowników, tj. ich imiona i nazwiska.

Zresztą nie chodzi tylko o obostrzenia niektórych portali i ich nasiloną identyfikację awatara z rzeczywistym człowiekiem. Coraz częściej to my, będący na co dzień w Sieci, jesteśmy nieprzyjaźni dla tych, którzy się „ukrywają”.

Jakbyś pisał pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem, to byś tak nie mówił.

Pokaż twarz, zobaczymy jak ty wyglądasz anonimowy hejterze.

Jakbym miał takie opinie jak ty, też bym się pod nimi nie pospisywał nazwiskiem.

Powyższe zdania to tylko zlepek części komentarzy, które przeczytać można i na tej stronie pod różnymi artykułami. XXI wiek coraz efektywniej dąży do tego, by całkowicie zintegrować nasze życie realne z tym wirtualnym. Przestajemy ufać tym, który kryją „prawdziwą twarz” pod ksywą, pseudonimem. Wartość ma to, co podpisane jest imieniem i nazwiskiem. Taki przekaz jest po prostu bardziej wiarygodny, tak jak i jego autor. Czy to nasz strach i obawa przed anonimowym atakiem na nasze poglądy, opinie? Czy zwyczajne żądamy równorzędności – jeśli ja się przedstawiam i ty pokaż kim jesteś? Jeśli większość przyznaje, że nie czuje się anonimowa w Sieci, czemu nie wszyscy chcą podpisywać się imieniem i nazwiskiem pod swoimi komentarzami?

Wirtu(re)alność

Być może ta zachowawczość i anonimowość to po prostu ostrożność. Co prawda pozorna, ale na pierwszy rzut oka skuteczna. Coraz więcej słyszy się o ingerencji realnej rzeczywistości w świat wirtualny, choć przecież zdawałoby się, że jest na odwrót. Oczywiście, jeśli ta ingerencja jest uzasadniona, ponieważ ktoś łamie prawo i szkodzi innemu człowiekowi, to jak najbardziej zauważam taką potrzebę. Ale co z przypadkami utraty pracy przez zamieszczenie robionego w czasie wolnym zdjęcia na Facebooku czy Naszej-Klasie (aktualnie Nk.pl)? Gdzie zaczyna się granica, której nie wolno przekraczać, i która gwarantuje nam swobodę użytkowania Sieci?

Świadomi przedsiębiorcy wiedzą, że wizerunek wykreowany w Internecie ma wpływ na nasze „prawdziwe” tu i teraz. Cudzysłów jest tu jak najbardziej konieczny, nasuwa bowiem pytanie o to, które ja jest tak naprawdę bardziej nasze – gdzie i kiedy jesteśmy bardziej sobą? Czy ta pozorna anonimowość w Internecie, tj. stosowanie nicku zamiast naszych prawdziwych danych ma być obroną przed zespoleniem jednego świata z drugim? To taka tarcza i próba wolnej egzystencji w Sieci?

Moda na tę „wirtu(re)alność” widoczna jest także w blogosferze. Tomek Tomczyk, czyli Kominek, w jednym z wywiadów powiedział, że dzisiaj trzeba pisać pod swoim imieniem i nazwiskiem, bo tylko tak można zaistnieć w Sieci. Także ten obszar Internetu dopasowuje się do aktualnych czasów – nie od dziś wiadomo, że blog przestał być pamiętnikiem pryszczatej nastolatki, a stał się przestrzenią do kreowania od podstaw marki opartej na nazwisku nieoderwanie doklejonego do pseudonimu. Nasza namacalność w Internecie jest w tym przypadku siłą i przewagą (a także wspaniałym pretekstem, by publicznie zaglądać nam do portfela).

Są miejsca w Internecie, gdzie całe nasze jestestwo krzyczy – „chcę podpisać się pod moimi słowami!”, ale są też miejsca, o których ostatnio pisała Ewa Lalik, gdzie możliwość bycia „niewidzialnym” jest zbawieniem i daje sposobność pokazania tego, kim naprawdę jesteśmy. Nie da się jednak przymknąć oczu na coraz bardziej rozprzestrzeniający się trend – anonimowość przemija, a my musimy stawić czoła naszym twarzom w Sieci.

REKLAMA

Autorka jest felietonistką sPlay.pl.

* wszystkie zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA