REKLAMA

Łukasz Orbitowski: Umieranie w Internecie

Czasem wyobrażam sobie, jak to jestem stary, zmęczony i nic już mnie nie czeka. Pieszczę się wówczas takim oto, sentymentalnym obrazkiem. Siedzę sobie, siwy, pomarszczony i brzydki jak małpa na jakiejś śródziemnomorskiej plaży. Piję single malta i patrzę jak czerwone słońce zanurza pysk w oceanie. Opróżniam butelkę, wchodzę do wody i płynę przed siebie, żeby już nigdy nie wrócić do brzegu. Wydaje mi się to całkiem ładnym pomysłem na zakończenie życia. Zapewne nigdy tak nie zrobię.

16.11.2013 20.14
Łukasz Orbitowski: Umieranie w Internecie
REKLAMA
REKLAMA

Ale jeśli będę musiał, najpierw zbiorę się w sobie i zatłukę tych wszystkich sukinsynów, doradzającym samobójstwa w sieci. Właściwie nie wyobrażam sobie większego draństwa. Namawiasz innych do umierania? Sam najpierw spróbuj, bydlaku jeden.

Odrzucając kwestie moralne, zdumiewa mnie istnienie takich stron. Mężczyźnie dedykowany jest pistolet. Kobieta ma fiolkę z trucizną. Po co kombinować?

Swoją drogą, dawno temu, Wenecję trapiła plaga samobójstw młodych kobiet. Wieszały się. Nastała taka dziwaczna moda, nic więcej. Władze wykazały się sprytem oraz znajomością dziewczęcej natury. Ogłoszono, że trupy pozostaną tam gdzie są. Będą wisieć i gnić. W gniciu nie ma nic romantycznego i plaga samobójstw ustała.

Internetowi doradcy samobójowi dzielą się na gawędziarzy, wesołków i hipokrytów. Ci ostatni są najgorsi.

Stosowna strona pewnego pana (celowo nie podaję adresu) prócz listy niezawodnych sposobów podsuwa coś w rodzaju obłudnego rachunku sumienia. Facet pyta dlaczego chcemy się zabić, zaleca głęboki namysł nad tym akurat pomysłem i zastanowienie się nad tym, co powiedzą bliscy. Co mają powiedzieć, do ciężkiej cholery? Odbębniwszy te bzdury jedzie konkretem, doradzając poczynienie stosownych przygotowań. Samobój spontaniczny, dokonany pod wpływem chwili wyróżnia się niską skutecznością, przynajmniej zdaniem tego ancymona. Co jeszcze? Należy spisać testament, uporządkować sprawy finansowe i odczekać przynajmniej trzy dni, jakby dla pewności.

samobójstwo

Dalej, mamy konkretny wybór metod (sam autor strony skłania się wyraźnie ku dyndu dyndu) podbudowany danymi statystycznymi, czasem konania, nieprzyjemnościami i szacunkową skutecznością. W gruncie rzeczy, te same proroctwa można by odnieść do naszego nieszczęśliwego kraju. Na koniec, autor zasuwa długi i rzewny tekścik o tym, dlaczego założył taką stronę i jak długo zmagał się z depresją. Jak znam życie, pije teraz drinka, wsadza gębę w cycki i liczy forsę z kliknięć.

Kawalarze próbują wprowadzić do samobója odrobinę poczucia humoru. Mało nie udławiłem się ze śmiechu, normalnie, zabawa jak na pogrzebie Benny’ego Hilla.

Jeden taki proponuje, bym umarł jak mężczyzna, na przykład w drodze skonsumowania gigantycznej ilości fasoli. Mam ją żreć aż nie zdechnę. Moja nikła wiedza na temat technologii żywienia nie pozwala określić, czemu wybór padł na ten akurat produkt spożywczy, wiem za to co kieruje autorem tego wstrząsającego pomysłu. Otóż, złośliwość. Trup napchany fasolą, z resztkami fasoli pod sobą stanowi z pewnością uraduje bliskich denata, a gości z zakładu pogrzebowego jeszcze bardziej. Ten sam milusiński, najwyraźniej niesłychanie kreatywny proponuje uduszenie się własnymi rękami (technicznie niewykonalne, jemu jednak może się uda) podcięcie gardła brzytwą, przed lustrem (tak zmarł brat Brunona Schultza, pozostawiając mu gromadkę dzieci do opieki) oraz wydłubanie sobie oczu łyżeczką do lodów. Dowiaduję się, że w oczodoły mam wcisnąć sobie jajka wielkanocne. Póki co, zbliża się dopiero Gwiazdka, więc jeszcze trochę życia przede mną.

Wreszcie, gawędziarze, grupa najciekawsza i najbardziej złowroga. Ci zadowalają się funkcją kronikarza, dokonując jedynie delikatnej zachęty, w myśl zasady – żyłeś nudno, więc konaj ciekawie. Materiału zgromadzono moc, pozwolę sobie zacytować co barwniejsze przykłady.

smierc w Internecie

Pewien więzień popełnił samobójstwo poprzez zjedzenie Biblii. Książka ta jest łatwo dostępna, lecz z tego co wiem, osadzeni używają jej raczej do robienia skrętów. Cieniutki papier doskonale się nadaje. Tu inaczej. Nieszczęśnik bynajmniej nie zjadł jej kartka po kartce, lecz zrulował całość i wepchał sobie do gardła. Doktor, badający ciało nie wierzył, że tak można. Interesujące szczegóły nie są mi znane. Nie wiem, czy do śmierci przysłużył się Stary, czy tylko Nowy Testament, o religijności zmarłego również nic nie umiem powiedzieć. Biblia, dodajmy, to jeden z możliwych wyborów. Morderca Jonathan Campos na własne życzenie udławił się papierem toaletowym.

Facet z Singapuru bardzo chciał umrzeć w sposób pożyteczny dla świata, konkretnie postanowił walczyć z głodem. Wszedł do klatki z tygrysem, oferując samego siebie na obiad. Tygrys natychmiast przystał na tę propozycję.

W poradnikach rzadko spotykamy pomysły związane z dekapitacją.

Po prostu, ucięcie głowy samemu sobie rodzi szereg kłopotów o charakterze technicznym (słyszałem jednak o pewnym drwalu który w ramach wódczanego zakładu urżnął sobie łeb piłą mechaniczną). Wszystko się da, trzeba tylko, nomen omen, pogłówkować czego dowodzi historia zdradzanego męża z Arizony. Facet wziął długi sznur, jeden koniec przywiązał do drzewa, drugim oplótł własną szyję, wsiadł do swojego Aston Martina i dał gaz do dechy, oferując innym kierowcom niezatarte wspomnienia. Tylko tapicerka poszła do czyszczenia.

samobojstwo

Należy uważać na niespodzianki. Mniemanie o skuteczności skoku z wysokiego budynku należy uznać za przesadzone o czym przekonał się człowiek o imieniu Ronald. Ronald napisał list samobójczy, wyszedł na dach dziesięciopiętrowca i skoczył. Na wysokości dziewiątego piętra, ktoś zdjął Ronalda strzałem z dwururki. Po co? Na co? Żeby było jeszcze śmieszniej, piętro niżej znajdowało się rusztowanie, które ocaliłoby Ronaldowi życie.

Niekiedy zdarzają się samobójcy myślący o przyszłości. Mianowicie, rozważają bałagan jaki po sobie pozostawią. W tym ujęciu, pewien mieszkaniec Czarnogóry wychodzi na człowieka niesłychanie odpowiedzialnego. Napisał testament, ubrał się w garnitur pogrzebowy, zamówił trumnę na miarę, ułożył się w niej wygodnie i dopiero wówczas pociągnął za spust.

Mógłbym tak bez końca. Ale nie.

Te przykłady są straszne i zabawne jednocześnie, tak jak straszne i zabawne jest życie. Za każdym razem, gdy plotę takie mądrości, czuję dziwny rodzaj zażenowania. Śmierć wydaje mi się jednak czynnością nieco podobną do wypróżniania. W pewien sposób, wydalamy z siebie życie i, trzymając się przykładu, powinniśmy robić to za zamkniętymi drzwiami. W samotności. A tu jednak nie. Powtórzę więc- czasem umieranie przypomina życie, jest straszne i zabawne. W odróżnieniu od internetu.

REKLAMA

Łukasz Orbitowski (1977): pisarz, autor powieści „Widma”, „Tracę Ciepło”, „Szczęśliwa Ziemia”. Mieszka w Kopenhadze. orbitowski.pl

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA