REKLAMA

Science-fiction a rzeczywistość: Przyszłość stała się teraźniejszością? - część 2

Ostatnio konfrontując wizje przyszłości z filmów science-fiction z tym, co mamy za oknem bądź mieć możemy, skupiłam się na dwóch aspektach – losach gatunku ludzkiego oraz wojnach, konfliktach i spotkaniach z innymi rasami. Dziś chcę przyjrzeć się temu, jak wygląda życie codzienne w filmach fantastyczno-naukowych oraz poruszyć kwestię podróży w czasie i przestrzeni. Spróbuję ponownie odpowiedzieć na jedno z najważniejszych pytań: czy to kiedyś będzie możliwe?

17.11.2013 17.34
Science-fiction a rzeczywistość: Przyszłość stała się teraźniejszością? – część 2
REKLAMA

Życie (nie)codzienne

REKLAMA

Oprócz istotnych i efektownych konfliktów, w filmach s-f ogromne znaczenie ma ich klimat, który budowany jest od najdrobniejszych detali, tj. fryzur, ubioru po skomplikowane przemówienia bohaterów pt. jak działa ta broń, że rozwali wszystko za jednym pociągnięciem. Twórcy prześcigają się w kolejnych wizjach, jak wyglądać będzie nasze codzienne życie za kilkanaście, kilkadziesiąt czy kilkaset lat. Jaki wspólny obraz na tej podstawie możemy stworzyć?

Coś na ząb i coś na grzbiet

W przyszłości jedzenie będzie zawsze proste, łatwe, estetyczne i symetryczne. Na wzór Marty’ego będziemy wkładać do mikrofalówki pizzę o średnicy 5 cm, a wciągać 60 centymetrowego kolosa, którym naje się cała rodzina. Bardzo możliwe, że w ogóle nie będziemy musieli spożywać normalnych posiłków. Wystarczy, że będziemy żuć gumę, która zastąpi nam cały obiad – zupę pomidorową, mięso i deser. W knajpach jedzenie będzie teleportowane wprost na talerze, a jeśli faktycznie ludzie staną się swoimi największymi wrogami, być może konsumując, uda nam się klepnąć po tyłku jakąś Azjatkę. Jeśli tylko medycyna na to pozwoli, staniemy się wręcz nieśmiertelni i Eliksir Życia czy Felix Felicis z cyklu „Harry Potter” nie będzie robił na nas wrażenia. Dzięki jednej kapsułce będziemy mogli zdobyć bogactwo i fantastyczne życia jak Eddie Morra z „Jestem bogiem”.

Stroje będą w jednym rozmiarze, który będzie dopasowywał się do ciała za pomocą małego przycisku, a cały świat zostanie poddany uniformizacji. Czasem ktoś założy ciemne okulary albo szklany hełm na głowę. W „Ja, robot” główny bohater wraca do domu ubrany w bodajże czerwone conversy (nówki, nieśmigane). Jego babcia jest zdziwiona tym, co jej wnuk ma na nogach. Ale detektyw Del Spooner jest chyba jedynym sentymentalnym na tym łez padole. W roku 2035 tylko on pamięta Jasia i Małgosię oraz słucha „Rescue me”.

Dzisiaj na ulicach króluje styl miejski (ewentualnie smutne palta) i próżno szukać ludzi, którzy czymś nas zaskoczą. Moda wraca i co roku na nowo przechodzimy fascynację latami 50., 60. czy 80 XX wieku. Oczywiście znajdują się wyjątki od szarej reguły i możemy obserwować takie postaci Internetu, jak choćby Macademian Girl, która mogłaby konkurować z Effie Trinket z „Igrzysk śmierci”. Mamy też projektantów, którzy stawiają na nieco „kosmiczne” formy jak Aga Pou (jej „Konstrukcja Horyzontalna”) oraz światowej sławy Alexandra McQuinna z jego nieziemskimi butami czy Lady Gagę, która – choć wyjątkowa – przestaje zaskakiwać. Niemniej wszystkie te ciekawe stroje nie są codziennością. Mało kto ma je w swojej szafie, bo kosztują miliony i budzą zainteresowanie, którego nie każdy przeciętny obywatel pożąda.

W kwestii jedzenia tez jesteśmy nudni i choć mamy genetycznie modyfikowaną żywność (pierwsze GMO zostało stworzone już w roku 1973) to wciąż niektórzy z nas najchętniej jedliby tylko to, co sami sobie wyhodują bądź (w ekstremalnych wypadkach) to, co spadnie z drzew.

Rozrywka, udogodnienia i Internet

Świat science-fiction jest światem niezwykłej technologii, która dostępna jest prawie dla każdego. To świat video-konferencji, avatarów, latających deskorolek, gier video, które wpływ mają na rzeczywistą sytuację na świecie. To także świat Internetu, którego potencjał wydaje mi się nie zawsze wykorzystany. Czołowym filmem, który bazuje na rozwiązaniach sieci jest „Matrix”, a właściwie cała trylogia rodzeństwa Wachowskich. Ale w wielu produkcjach Internet występuje na poziomie marginalnym (nie stanowi osi, na której zbudowana jest fabuła) bądź w ogóle go nie ma.

Mimo że dziś hakerzy i crackerzy funkcjonują w społeczeństwie pewnie częściej niż chcielibyśmy zdawać sobie z tego sprawę, wciąż zaskakują, budzą podziw, ale i niezrozumienie takie postaci jak Lisa Tolgfors z „Bezcennego” Zygmunta Miłoszewskiego czy Lisbeth Salander, główna kobieca postać z trylogii „Millenium” Stiega Larssona. Być może kiedyś nadejdzie moment, w którym urządzenie skonstruowane na wzór tabletu będzie w stanie odczytać nasze myśli, a grą komputerową będziemy sterować na poziomie umysłu bez żadnych urządzeń zakładanych na głowę. Być może. Na razie możemy pochwalić się już latającą deskorolką, choć daleko jej do tych, którymi poruszał się gang syna Biffa.

Prawdopodobnie kiedyś nadejdzie też moment, kiedy każdy nasz ruch zostanie nagrany i śledzony. I nie mam tu na myśli „Plotkary” na szeroką skalę, ale pełną inwigilację. „Truman Show” to film opowiadający historię Trumana Burbanka (w roli głównej Jim Carrey), który nagle orientuje się, że jego życie jest jednym wielkim reality-show, a rodzina i przyjaciele to po prostu aktorzy. W „Pamięci absolutnej” Douglas Quaid musi wyciągnąć sobie w nosa nadajnik, który pozwala namierzać miejsce jego położenia, a w „Grze Endera” Ender i inni jego koledzy ze szkoły wojskowej mają zamontowane chipy z tyłu szyi. Pozbawienie tego urządzenia jest nobilitacją, zapewniająca pełny udział w programie ochrony Ziemi przed atakiem Formidów.

Powiedzenie, że dziś zdajemy sobie sprawę z tego, że nawet w Internecie nie jesteśmy anonimowi, byłoby truizmem. Wiemy też, że nasze istnienie nie przechodzi bez echa. W końcu każdy ma swoją teczkę. Nie mamy jeszcze co prawda nadajników z tyłu czy wewnątrz głowy, ale w Ameryce takie procedery miały już miejsce – firma CityWatcher.com wszczepiała swoim pracownikom chipy, które służyć mają jako identyfikatory, pozwalające na wstęp do niektórych pomieszczeń. Jeszcze chwila, a i u nas Barack Obama wyskoczy z lodówki. To tylko kwestia czasu, zwłaszcza jeśli dzięki Street View Google możemy zobaczyć każde miejsce na świecie. To czemu nie ludzi?

Już dzisiaj dla jednych Big Data jest wspaniałym przykładem Web 3.0 i marketingiem skrojonym na miarę, a dla innych życiem pod ciągłą obserwacją. Automatyczny algorytm na podstawie naszych danych pochodzących m. in. z Facebooka i przeglądarki internetowej potrafi określić nasz wiek, naszą płeć, rasę czy orientację seksualną. Jedna z amerykańskich sieci handlowych na podstawie danych o zakupach i dat urodzin swoich klientów skonstruowała algorytm. Ów program pozwalał rozpoznać, kiedy dana kobieta jest w ciąży. Ta informacja była dla firmy sygnałem, że należy przygotować specjalną ofertę, która nastawiona będzie na zdrową żywność czy przybory dla dzieci.

Komunikacja

Latające maszyny występują prawie w każdym (o ile literalnie nie w każdym) filmie science-fiction. Odwoływać się więc do konkretnych przykładów byłoby stratą czasu. Skupmy się raczej na tym jak sytuacja skrzydlatych samochodów wygląda aktualnie na świecie. Latające maszyny nie są zjawiskiem powszechnym, bo o ile mnie wzrok nie myli, moi sąsiedzi nie przemieszczają się do pracy jak George Jetson. Niemniej, latające samochody to nie przyszłość, a teraźniejszość, choć tylko dla tych z grubymi portfelami.

Terrafugia Transition i Aeromobil 2.5 to dwa przykłady samochodów, którymi można poruszać się nad ziemią. Model firmy Terrafugia powstał w 2006 roku, natomiast Aeromobil, stworzony przez Słowaków, to tegoroczny wynalazek. Aeromobil jest mniejszy od swojego poprzednika, osiąga także większą prędkość. Obie maszyny nie należą jednak do małych urządzeń, którymi niepostrzeżenie moglibyśmy dostać się na drugi koniec miasta. Aeromobil ma długość 6 metrów, kiedy porusza się po drogach, a rozpiętość skrzydeł Terrafugii Transition to ponad 3 metry długości.

Podróże w czasie i przestrzeni

Pierwszym filmem science-fiction jest „Podróż na Księżyc”, która została wyreżyserowana w roku 1902. Jego twórca, Georges Méliès, przewidział przyszłość. Niecałe 60 lat później Jurij Gagarin jako pierwszy człowiek poleciał w kosmos, a w roku 1969 Neil Armstrong stanął na Księżycu.

Filmy fantastyczno-naukowe obfitują w różnego rodzaju podróże. Ludzie bez problemu mogą przenosić się na inne planety, na przykład Pandorę, Marsa czy Saturna i to nie tylko jako własne avatary, ale także jak mówi reklama z „Pamięci absolutnej” w „tradycyjny sposób”. Problemu nie stanowią też podróże w czasie. Możemy oglądać je już w komedii „Hibernatus” z Louisem de Funèsem z 1969 roku, w przywoływanej już „Seksmisji”, a także genialnej i wielbionej przeze mnie trylogii „Podróż do przyszłości” czy choćby w komediach romantycznych, takich jak „Kate i Leopold” czy „Czas na miłość” (aktualnie na ekranach kin).

Obecny stan techniki nie pozwala nam na podróże w czasie, choć nie udowodniono, iż jest to niemożliwe. Natomiast od roku 2007 ludzie bogaci mogą indywidualnie podróżować w kosmos dla przyjemności.

Quo vadis?

Jeśli żyłabym w roku 2099 mój dzień wyglądałby prawdopodobnie jak niekończąca się przygoda. Rano po zjedzeniu kilku kolorowych prostokątów i szybkiej toalecie, ufryzowałabym swoje włosy na wzór księżniczki Lei. Na samo dopasowujący się kombinezon, założyłabym czarny długi, skórzany płaszcz. Przed wyjściem zmieniłabym kolor paznokci z czerwonego na niebieski niczym seksowna ciemnoskóra kobieta z Recall. Jeśli akurat nie musiałabym załatwić jakieś napastliwej rasy, która zagraża ludzkości, grając w grę komputerową, to wybrałabym się na wakacje na Saturn, bo Mars pewnie dalej targany jest konfliktami. Być może okazałoby się, że dzięki temu moja pamięć została odblokowana i tak naprawdę jestem świetną agentką służb specjalnych, która ma za zadanie ochronić ludzkość przed atakiem okropnych monstrów. Porzuciłabym wtedy swoje plany o wycieczce, wzięła wiernego psa i z wielką giwerą biegała po ulicach nagle rozsypującego się miasta.

Jest rok 2013, a ja po przebudzeniu muszę sobie sama zrobić kanapkę, na którą kładę kawałek prawdziwego, niegdyś żyjącego zwierza. Fryzurę mam absolutnie zwyczajną i staram nigdy nie upodabniać się do owcy. Moją szafę w większości wypełniają ubrania z bawełny. Do pracy chodzę na piechotę i choć zdarza mi się prowadzić samochód, nie porusza się on nad ziemią. Jestem zupełnie przeciętnym obywatelem, choć mam świadomość braku swojej anonimowości. Za moimi oknami jest trochę wieżowców i zieleni, a dzieci bezkarnie głośno bawią się na placu zabaw. Zdaję sobie sprawę z tego, że gdzieś tam, właściwie całkiem niedaleko mnie istnieje wielka technologia, do której i ja tak naprawdę mam dostęp. Nie dominuje ona jednak mojego życia i w gruncie rzeczy cieszę się, kiedy wyjeżdżam i nie zawsze mogę skorzystać z Internetu.

Przyszłość rodem z filmów science-fiction bywa na wyciągnięcie naszej ręki. Być może nigdy nie będziemy mogli przenieść się do lat 50. XX wieku, ale wierzę, że kiedyś wszyscy w garażu będziemy mieć coś na wzór Aeromobila. Myślę, że nie ucieszyłaby mnie guma do żucia o smaku obiadu, bo po prostu uwielbiam jeść, smakować i mieć namacalny kontakt ze swoim posiłkiem. Nie wiem, czy czeka nas wojna nuklearna, ale jeśli jest to nieuniknione, cieszmy się teraz prostym i nieskomplikowanym życiem. Tylko co to znaczy nieskomplikowanym?

REKLAMA

Autorzy filmów fantastyczno-naukowych komplikują. Większość rzeczy robi na nas wrażenie, ponieważ jest hiperbolizowana i powszechna w wykreowanym przez nich świecie. Zaskakuje nas ogrom latających maszyn, wielkość ekranów czy konstrukcja przeszklonych budynków, obok których nie ma miejsca na urocze i pachnące wsią malutkie domki. Przeraża, ale i fascynuje nas wizja pogrążonego w konfliktach i walkach świata. Czasem wydaje mi się, że tym ogromem autorzy filmów s-f próbują zagłuszyć brak pomysłów na coś świeżego i nowego. Człowiek po prostu nie jest w stanie sobie wszystkiego wyobrazić, tak jak w latach 50. XX wieku nie przewidywano, że coś takiego jak Internet i telefonia komórkowa będą dostępne dla każdego za 40 zł miesięcznie.

Czy kiedyś poczujemy się jak bohaterowie „Matrixa”? Mimo ułatwień, jakie zapewnia nam technologia, mam nadzieję, że nie. Przekraczanie ludzkich granic za bardzo związane jest z niebezpieczeństwem i jednak zezwierzęceniem, którego paradoksalnie dzięki rozwojowi chcemy uniknąć. Mam po prostu nadzieję, że moje losy nigdy nie będą zależały od tego czy jakiś przyszły Ender będzie miał akurat dobry dzień i niezłego skilla.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA