REKLAMA

Debata Spider's Web: Profesjonalne dziennikarstwo technologiczne umiera

03.09.2012 18.41
Jesteśmy dinozaurami - dziennikarzy IT prawie już nie ma
REKLAMA
REKLAMA

Przemek Pająk: Mieliśmy dziś na niepublicznym, wewnętrznym, redakcyjnym, spiderswebowym forum ostrą dyskusję. Na tyle ostrą, że sam zagotowałem się bardziej aniżeli niejednokrotnie czytając ostre wymiany zdań pod naszymi publicznymi wpisami. Pomyśleliśmy więc, że taka dyskusja powinna ujrzeć światło dzienne, oczywiście w nieco bardziej cywilizowanej formie… Wydaje mi się, że wyszło całkiem nieźle. Na tyle nieźle, że chyba będziemy kontynuować taki format w cyklu ‚Debata Spider’s Web’.

Dawid Kosiński: Znalazłem dziś świetny minifelieton Ewy Mittelstaedt, Managing Director Monday PR, w którym krótko opisała początek końca profesjonalnego dziennikarstwa technologicznego w postaci zamknięcia laboratorium kultowego pisma Chip. Mam też swoje przemyślenia na ten temat i pomyślałem, że warto przelać je na papier. Pierwotna wersja tego tekstu pojawiła się jako komentarz do wpisu Ewy i tak powinno się go traktować. Proszę też o wasze przemyślenia na ten, moim zdaniem ciekawy, temat.

To prawda, profesjonalne dziennikarstwo technologiczne umiera. Teraz każdy, kto umie włączyć telefon czy komputer myśli, że może dobrze przetestować urządzenie. Dotyczy to zwłaszcza „blogosfery”. Liczne blogoidy (same lubią dumnie nazywać sie portalami) pokazują niestety, że użytkowników nie interesuje to, czy urządzenie jest faktycznie lepsze, tylko to, czy ma odpowiednią machinę marketingową. O ile pisząc na łamach FrazPC, Benchmarka czy PCWorlda nigdy nie słyszałem narzekania na testy (co najwyżej na ich zbyt małą liczbę), to w bardziej mainstreamowych tytułach wręcz zabraniano zamieszczenia ich wyników. Bo przecież kogo wychodzi wykres, tabelka czy słupek? Nikogo.

Złote czasy dziennikarstwa technologicznego to połowa pierwszego dziesięciolecia XXI wieku. Wtedy komputer zamiast czarną skrzynką, której nie można dotykać, stawał się powoli niezbędnym elementem w każdym domu. Także nasz polska mentalność miała na to wpływ. Nie mieliśmy zbyt dużo pieniędzy, więc dokładnie analizowaliśmy każdy zakup, sprawdzaliśmy, czy przypadkiem nie ma lepszej alternatywy. Marketing nie mógł nas przekonać do kupna czegoś, bo takowego praktycznie nie było. Reklamy telefonów, komputerów i laptopów pojawiały się w prasie branżowej, gdzie indzie były spotykane bardzo rzadko.

Wraz z poprawą sytuacji materialnej większości Polaków okazało się, że kupujemy nie to, co jest lepsze, ale to, o czym się mówi, tak samo jak ma to miejsce na zachodzie. Technologia stała się popularniejsza, więc reklamodawcy przeszli do głównonurtowych mediów takich jak miesięczniki dla kobiet i mężczyzn, prasa codzienna, portale internetowe, telewizja czy zaczęli korzystać z bilboardów. Pieniędzy na media specjalistyczne najzwyczajniej w świecie zabrakło. Jednocześnie rozwinęła się blogosfera, gdzie okazało się, że to, co odpłatnie może zrobić wykwalifikowany dziennikarz, może zrobić też zwykła osoba. Co z tego, że gorzej i bez niezbędnej wiedzy? Grunt, że może zrobić to nieodpłatnie. Jak widać, cały czas prawdziwa jest reguła, według której lepszy pieniądz jest wypierany przez ten gorszej jakości. Sami czytelnicy też się do tego przyzwyczaili, bo nie chcieli płacić za treści. Teraz na szczęście to się zmienia, dzięki takim inicjatywom jak Piano szeroko promowane przez między innymi Agorę.

Czasy prawdziwych, polskich redakcji i laboratoriów testowych odchodzą już niemal na zawsze. Nie ma co winić za to korporacji i firm, bo one muszą na siebie zarabiać. Oczywiste jest, że zrezygnują z nierentownej działalności, a do takich należą laboratoria w redakcjach. Pozostaje cieszyć się z tego, że trend który utrzymuje się w tytułach papierowych w mniejszym stopniu dotyka porządne redakcje internetowej. Dlatego uważam, że jeszcze długi czas będziemy mogli czytać profesjonalistów na portalach takich jak PCLab, FrazPC czy Benchmark, a także w internetowych wersjach największych czterech polskich pism o tematyce komputerowej.

Maciek Gajewski: Profesjonalne dziennikarstwo, w mojej ocenie, nie umrze. Zmienia się za to rynek wydawniczy. Cały. Nie tylko w branży prasy zajmującej się elektroniką użytkową, ale ogólnie. Z moich obserwacji, stopniowo, coraz mniej istotne są tytuły, coraz bardziej nazwiska autorów. Dlaczego bowiem Czytelnicy, na przykład, Uważam Rze, kupują ten magazyn? Dlatego, że ich sposób myślenia pokrywa się z autorami. Bo tam pisze Ziemkiewicz. Zresztą, zajrzyjmy nawet i do „naszej” branży. Tylko może nie polskiej, bo wciąż uczymy się od Zachodu, a tej, której wyznacza trendy.

Prosty przykład: The Verge. Potęga wśród „naszych”. Jak została zbudowana? Ulubieniec Czytelników Engadgeta odszedł i stworzył This Is My Next, co potem przekształciło się w The Verge. Dziś oba portale śmiało ze sobą konkurują. Ten drugi zbudował swoją początkową bazę właśnie dzięki nazwisku. Na Spider’s Web również wchodzicie… no właśnie, dlaczego? Z uwagi na aktualność, świeżość informacji? Staramy się, ale umówmy się, że nie jesteśmy liderami w tej materii. I nawet nie próbujemy być. Spider’s Web to kilka ciekawych osób. Interesuje was to, co Pająk, Gajewski, Kosiński czy inni sądzą na ten temat. Jednych autorów cenicie, innym, delikatnie rzecz ujmując, nie ufacie. Wiecie doskonale, że Paweł Okopień ma dobre rozeznanie jeżeli chodzi o rozrywkę w salonie domowym i ciekawi was jego opinia na temat, na przykład, nowej platformy Smart TV. Wiecie, że Ewa Lalik jest wielką obrończynią ochrony prywatności i interesuje was jej komentarz o nowych funkcjach Facebooka czy Google+.

To samo tyczy się testów sprzętu, tego, co zainspirowało Dawida do napisania tej notki. Coraz mniej chętnie czytacie wykresy, a coraz więcej interesują was faktyczne opinie od osób, które uznajecie za autorytety. Coraz mniej istotne są, jako najważniejsza część testu, benchmarki, pomiary, coraz bardziej to, jak Kominkowi, Marczakowi i Pająkowi się z tego laptopa tak właściwie korzystało, jak mu leżał w łapie i co o tym myśli.

Nie oznacza to rzecz jasna śmierci tekstów eksperckich, co Ewa Mittelstaedt prorokuje. Zgaduję, że powstanie grupa ekspertów, freelancerów, którzy będą sprzedawali swoje eksperckie teksty. Przemek Pająk będzie potrzebował tekstu „jaki aparat cyfrowy kupić na wakacje” i taki tekst zamówi u eksperta, który wszystko pomierzył, przetestował i ma przebogate doświadczenie w fotografii cyfrowej. Często na łamach Spider’s Web Przemek Pająk umieszcza swoje wypowiedzi w telewizji TVN. Jest tam zapraszany jako ekspert. Nie jest tam zatrudniony. TVN nie potrzebuje na co dzień takiego Przemka. Ale w momencie, w którym jest potrzebny, jest tam zapraszany w zamian za promowanie jego bloga, na którym mam przyjemność cyklicznie gościć.

Na co dzień jednak, umówmy się, mamy w nosie to, czy dany Ultrabook generuje trzy fps-y więcej w Crysis 2, czy też czy dany smartfon trzyma 37 minut dłużej na baterii. Bardziej was interesuje, czy pozwala on na komfortowe granie lub czy dany smartfon nie krztusi się po pół dnia użytkowania. Szukacie tego typu informacji. Sugestia jednak, że byle bloger potrafi to ocenić, jest raczej nieprawdziwa. Gdybym teraz dostał do oceny, powiedzmy, tablet graficzny, myślę, że stworzyłbym całkiem zgrabny tekst na jego temat. Pełen bzdur i niewłaściwych wniosków. A wy byście to momentalnie wyłapali. Społecznościowy charakter Internetu jest tak samo bezlitosny, jak kilka lat temu. Pod wpisem pojawiłyby się niepochlebne komentarze, wartość mojego nazwiska i tytułu, w którym publikuję, zostałaby obniżona.

Nie zmienia się więc w tej materii praktycznie nic. Bloger-amator ma taką samą wartość, co opinia internauty pod produktem na Ceneo.pl, przynajmniej w początkowej fazie jego kariery. Musi zapracować sobie na szacunek swojej widowni. Bez fachowego podejścia, szanse na to ma mizerne.

Na Chip.pl, który został tu wywołany do odpowiedzi, najaktywniejszy od strony redakcyjnej jestem ja oraz Marcin Chmielewski. Czytelnicy zaczynają nas rozpoznawać. Nie traktują informacji na Chipie anonimowo. Zwracają się po imieniu w komentarzach do autora, sugerując, pytając, krytykując. Wiedzą czego można się spodziewać po każdym z nas. Czują w jakich tematach jesteśmy mocni, a w jakich nieco mniej. Nie liczy się już sama marka Chip, ale również nazwisko autora. Na szczęście mam przyjemność pracować w grupie naprawdę zdolnych autorów.

Profesjonalista jednak doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie we wszystkich sprawach jest mocny. Tu do akcji wkracza laboratorium testowe, które obecnie jest łączone z tym znajdującym się w Niemczech. Autorytet z Chipa pisze swoją „użytkową” opinię na temat, dajmy na to, laptopa. I zamawia pomiary w laboratorium, tworząc kompletny obraz całości. W tę stronę zaczyna iść Chip, podejrzewam również, że i PC World, który z nami bezpośrednio konkuruje. Recenzje opisowe uzupełniane testami z laboratorium. Mniej profesjonalnie? Wydaje mi się, że nie.

Bloger, rzecz jasna, nie ma takich możliwości. Nie oznacza to jednak, że nie jest profesjonalistą. Dawid, autor tej notki, ma bardzo bogate doświadczenie w testowaniu sprzętu właśnie ze względu na to, że spędził sporo czasu w labie PC Worlda. Dla Spider’s Web nie tworzy testów porównawczych takich, jak dla PC Worlda. Wyniósł jednak stamtąd olbrzymią wiedzę, dzięki czemu jego blogowa recenzja sprzętu budzi moje zainteresowanie. Bo Dawid w tej materii jest dla mnie autorytetem.

Obawy dotyczące śmierci profesjonalistów są więc, moim zdaniem, na wyrost i wynikają z dziwnego okresu przemian całej branży. Blogerzy „znikąd” albo okażą się pożytecznymi idiotami, szybko się pojawiając w Sieci generując buzz i jeszcze szybciej z niej znikając, albo okażą się osobami mającymi dryg do pisania i odpowiednią wiedzę lub nawet instynkt.

Ci drudzy, oraz weterani blogosfery, którzy mają już swoją publikę, mają potężną broń. Siebie. Czytelnik patrzy na produkt opisywany przez blogera jego oczami. Doskonale zna system wartości tego blogera, jego preferencje, gusty. A skoro wciąż do niego zagląda, oznacza to, że je rozumie lub podziela, przez co jego opinia będzie bardzo wartościowa.

Dziennikarze związani z większymi wydawnictwami również nie powinni czuć się zagrożeni, a ewentualne redukcje czy obniżki płac wynikają raczej z tego, że… redukcje i obniżki są w naszym kraju powszechne z uwagi na coraz trudniejszą sytuację ekonomiczną. Ci dziennikarze mają wręcz teraz jeszcze większe możliwości dotarcia do Czytelnika i zaistnienia w jego świadomości, co jest również korzystne dla tytułu, który reprezentują. Internet im na to pozwala. Na interakcję z Czytelnikiem, na pozwoleniu się poznać nieco bliżej. Ma podobne atuty, co bloger, tylko nieco ciężej mu je wykorzystać. Dlatego też ma handicap w postaci specjalistów, takich jak Laboratorium Chipa. Przeniesienie laboratorium do Niemiec spowoduje, że będę bardzo tęsknił za kolegami, których wkrótce przestanę spotykać na korytarzu, ale nie powoduje, że nie będę miał dostępnych dokładnych pomiarów sprzętu od osoby, która się na tym zna dużo lepiej, niż ja. Profesjonalista i ekspert są i będą dalej w cenie.

A słabe osoby, słabe jednostki, słabe tytuły, jak zawsze, będą albo eliminowane przez wymagającego Czytelnika, albo trafią do mało prestiżowej masówki, z którą mało która marka chce mieć do czynienia. Powszechność Internetu i łatwość założenia własnego bloga nic nie zmienia. Tak samo, jak tanie kompakty nie wyparły lustrzanek, fast-foody nie wyparły restauracji i wykreowane gwiazdki śpiewające z playbacku nie wyparły ambitnych artystów, tak partacze nie wyprą fachowców, chociażby nie wiem jak bardzo rozpychali się łokciami.

Ewa Lalik: W złotych czasach dziennikarstwa technologicznego, jak nazwał Dawid Kosiński, pierwszą połowę pierwszej dekady XXI wieku, technologie były dziedziną „dla wtajemniczonych”. Czasopisma o IT kupowało się niemal z namaszczeniem i przedzierało przez setki specyfikacji technicznych, tabelek i opisów testów laboratoryjnych. Te same tabelki odstraszały mniej obeznanych czytelników i osoby postronne, i powodowały, że zasięg ograniczał się do jasno określonej, zamkniętej grupy odbiorców.

A potem pojawił się niedobry internet i źli amatorzy, i dziennikarze, którzy zamiast spędzać godziny w laboratorium i tworzyć tabelki, czy opisywać dokładnie cechy procesora i płyty głównej postanowili skupić się na ich użyteczności i trafić do tych, którzy nie mają pojęcia o tym, czym różni się Sandy Bridge od Ivy Bridge oprócz tego, że jeden z nich jest „lepszy”. Do tych, którzy kupują laptopa i wymienią go całego po 2 latach, a nie kupują wypasionego komputera stacjonarnego pod kątem możliwości jego przyszłego upgrade’u.

To w międzyczasie zmieniła się mentalność czytelników i – co chyba w tym wszystkim najważniejsze – nowoczesne technologie realnie trafiły pod strzechy, stały się dostępne cenowo, a nawet modne. Nie musisz wiedzieć, jakie bebechy w środku ma Twój smartfon czy tablet, by go mieć i czerpać radość korzystania. Słowem: dziesięć  lat temu komputer kupowali ci, którzy albo go naprawdę potrzebowali do pracy, albo byli pasjonatami, a reszta… Reszta miała go w głębokim poważaniu, no bo po co, skoro nie gra czy nie musi robić na nim Bardzo Ważnych Rzeczy?

To nie tak, że nagle blogi, blogoidy czy pseudodziennikarze wyparli profesjonalne laboratoria. To bardziej tak, że potężne czasopisma opierające swoją bytność właśnie na laboratoriach przespały pewien bardzo ważny moment w kontekście istnienia i ewolucji mediów. Dawid pisze, że „Pieniędzy na media specjalistyczne najzwyczajniej w świecie zabrakło”. To nie tak: media specjalistyczne zamknęły się na specjalizację i nie zauważyły, że w międzyczasie, gdy one jeszcze zarabiały nieźle trochę z rozpędu, wytworzyła się dzięki internetowi całkiem nowa kategoria mediów oddolnych, odpowiadających na coraz większe zapotrzebowanie informacji i opinii o technologiach.

To właśnie te media specjalistyczne mają dzisiaj pretensje do blogów czy – jak to lubią same nazywać – blogoidów o to, że są niewyspecjalizowane, nie mają labów, nie tworzą obszernych materiałów porównujących jedną kartę graficzną z drugą. Zamiast tych pretensji jakieś 5 lat temu powinny zauważyć to zapotrzebowanie na technologiczną pisaninę i odpowiedzieć na nią. Jak? Tworząc po prostu lżejsze materiały. Nie zamiast, ale obok.

Teraz możemy to obserwować – kolejne wydawnictwa uruchamiają platformy blogowe (jak przywołany przez Maćka Chip.pl, który oprócz działów z newsami i poważnymi, bardziej laboratoryjnymi materiałami, ma też od drugiej połowy 2008 roku blogi z opiniami itp.), czy zaczynają tworzyć lżejsze i przystępniejsze materiały po to, żeby się utrzymać i zdobywać nowych czyteników, konkurować z „blogoidami”. To był klucz do sukcesu – wyczucie momentu i odpowiedzenie na zapotrzebowanie, zanim zrobiły to blogi, czy mniej profesjonalne serwisy. Tylko takie współistnienie treści specjalistycznych i lżejszych, opiniowych, ma szansę przetrwać. I nie ma co ukrywać – to te lżejsze treści utrzymają specjalistyczne, nie odwrotnie.

Przy takim założeniu zachowana zostałaby też ważna rzecz, o której pisze Dawid: ” Jednocześnie rozwinęła się blogosfera, gdzie okazało się, że to, co odpłatnie może zrobić wykwalifikowany dziennikarz, może zrobić też zwykła osoba. Co z tego, że gorzej i bez niezbędnej wiedzy? Grunt, że może zrobić to nieodpłatnie”. Chodzi o wykwalifikowany i w pełni kompetentny, profesjonalny personel, a nie „ludzi z ulicy”.

Nie bez znaczenia jest też fakt, że hardware zszedł na dalszy plan. Jeśli ktoś tego jeszcze nie zauważył, to software wysunął się na pierwszy plan: gdzieś pomiędzy Vistą a Windowsem 7 i powszechnością technologii przestała liczyć się tak liczba megaherców. Windows 8 jest tego dowodem: zamiast zwiększać wymagania sprzętowe, zmniejsza je, jednocześnie stawiając na oprogramowanie. A po co lab do opisu tego, czy dana aplikacja jest wygodna w użyciu? Zresztą jej zasobożerność też można określić w sposób mniej więcej taki: na Galaxy Mini nie zadziała, za to na Galaxy S II śmiga, aż miło. To jest kluczowa informacja, której poszukuje dzisiejszy fan technologii. Nie obchodzi go, dlaczego akurat ta aplikacja jest taka potężna i na co potrzebuje zasobów.

Zgadzam się z Maćkiem co do tego, że zapotrzebowanie na benchmarki i laboratoria nie zniknie – po prostu stanie się małe w porównaniu do czasów, gdy takie laboratoria rozwijały się i posiadanie ich w redakcji było koniecznością. Dziennkarstwo technologiczne nie umiera – dziennikarstwo technologiczne ewoluuje i odpowiada na potrzeby czytelników.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA