REKLAMA

Łabędzi śpiew iTunes

14.09.2012 12.06
Apple jak nikt potrafił przewidywać przyszłość, więc na pewno zdaje sobie sprawę, że za kilka lat model iTunes w obecnej postaci będzie martwy i niszowy.
REKLAMA
REKLAMA

Przyszłość rynku muzyki to bardzo interesujący temat. Modele dystrybucji, które od kilkudziesięciu lat się nie zmieniały, w ostatnich latach ewoluują coraz szybciej – zwłaszcza dzięki internetowi. Zarobki na streamingu z chmury rosną pięć razy szybciej, niż zarobki na sprzedaży plików muzycznych, a w 2015 roku dochody z dystrybucji muzyki przez internet będą większe, niż ze sprzedaży fizycznych nośników. W tym kontekście bardzo ciekawa jest pozycja iTunes – sklepu od Apple, który na wielką skalę zrewolucjonizował rynek dystrybucji muzyki, ale który zaczyna zostawać w tyle.

W 2001 roku, gdy zaprezentowano pierwszego iPoda oraz iTunes, rozpoczął się czas sporych zmian. Wcześniej cyfrowe formy dystrybucji muzyki na większą skalę ograniczały się praktycznie jedynie do sieci peer2peer, a iTunes było niejako odpowiedzią na Napstera i wizją przyszłości, w której łączy się możliwość legalnego kupna plików muzycznych, z wygodą kupowania pojedynczych utworów

A potem rozpętała się rewolucja. U nas nie tak bardzo, jak w Stanach Zjednoczonych, z których trendy jednak powoli, ale przenikały na resztę świata. iPod stał się tam synonimem odtwarzacza muzycznego, iTunes największym koniem ciągnącym legalną, cyfrową sprzedaż plików i zmieniającym przyzwyczajenia. Wystarczyło kilka klików, by ściągnąć na dysk ulubioną muzykę – bez kombinowania, wizji najazdu wytwórni za piracenie, na dodatek w miarę tanio – to iTunes ustalił standard cenowy 99 centów za utwór.

Patrząc jednak z perspektywy naszej, polskiej, jak i wielu innych, mniej zamożnych krajów, które na dodatek przez długi czas nie miały dostępu do iTunes, sytuacja nie była tak różowa. Próby tworzenia odpowiedników iTunes na naszym gruncie okazywały się raczej niewypałami, a sklepy z muzyką od Nokii czy Plusa nigdy na dobre nie podbiły serc użytkowników. Nie tylko w Polsce cena 1 dolara/ 3,50 – 5 zł za jeden utwór była nie do przyjęcia przez odbiorców. 3 złote za utwór to dużo, w wymiarze całego albumu daje to już 30 zł, czyli niewiele mniej, niż za fizyczny nośnik, a jeśli wziąć pod uwagę zarobki w Polsce a w Stanach Zjednoczonych, to wychodziło, że rzeczywista cena muzyki jest u nas sporo większa – zarabiamy kilka razy mniej, ceny są te same.

Jednocześnie z próbami rozpowszechnienia legalnej dystrybucji muzyki w odbiorcach rozwijały się całkiem inne przyzwyczajenia. Oprócz zwykłego piracenia z torrentów czy serwisów hostingowych pojawiła się coraz popularniejsza opcja słuchania muzyki z YouTube i innych serwisów. Nie można nie doceniać tu roli YouTube: to tam właśnie już od 2007-2008 roku kierowali się internauci, jeśli chcieli posłuchać szybko jednego, konkretnego utworu. To na YouTube ludzie sami wrzucali bez licencji całe albumy po to, by inni mogli ich posłuchać. To YouTube udostępnia możliwość tworzenia playlist, z czego wielu użytkowników chętnie korzysta.

W krajach takich jak Polska, to właśnie YouTube budował podwaliny pod przyszły sukces streamingu i szkodził wprowadzeniu sklepów z mp3. No bo jeśli siedzę przy komputerze i chcę posłuchać kawałka, który przypomniał mi się z dawnych lat, to mam 3 opcje: próbować kupić go w jakimś sklepie i liczyć, że będzie dostępny, następnie wydać kilka złotych, ściągnąć go z Chomika albo innego Rapidshare, albo wklepać jego tytuł w YouTube. Może w Google, gdzie wyskoczy też np. na Wrzucie lub innej kopii YouTube.

Jako społeczeństwo internetowe szybko nauczyliśmy się, że opcja posiadania i płacenia sporo za ten fakt nie jest jedyna. Są inne, mniej lub bardziej legalne sposoby, które oszczędzają pieniądze i czas, i nie wymagają takiego wysiłku (instalowania, podłączania karty, etc.).

Lubimy mieć błyskawicznie i jak najtaniej. Da wielu z nas utwór nie jest wart 99 centów – jego wartość zdewaluowała się w momencie, gdy zaczął być dostępny w sieci za darmo. Płacenie za utwory takich sum i wyłącznie legalna dystrybucja via iTunes i tym podobne równa się ograniczona dostępność i możliwość pozwolenia sobie na niewiele dóbr kulturalnych i rozrywkowych w miesiącu. Czyli niedosyt.

Nie warto mówić, że “przecież kiedyś za jakąkolwiek muzykę nie w radiu trzeba było płacić”, bo to nieprawda. Muzykę z radia się przegrywało, kasety się przegrywało, kupowało na targu piraty za kilka złotych i radziło sobie. Piractwo i kopiowanie to nie wymysł internetu, po prostu internet umożliwił to na ogromną, światową skalę.

Idea iTunes, czyi wygodnego dostępu do muzyki i słuchania jej na wszystkich swoich urządzeniach została rozwinięta – pojawiły się najpierw serwisy oferujące w ramach stałego abonamentu dostęp do określonej liczby plików, a następnie wyewoluowało to w serwisy streamingu z chmury. Są one wciąż a początku swojej drogi, ale wszelkie badania i ich niesamowicie szybki rozwój oraz wzrost bazy użytkowników jasno wskazują, że w chmurze tkwi przyszłość muzyki. Spotify, Pandora, Grooveshark, Rdio, Deezer – wszystkie serwisy radzą sobie coraz lepiej. Przewagą chmury jest stosunkowo niski abonament za dostęp to biblioteki kilkunastu milionów utworów. Serwisy streamingowe muszą być wieloplatformowe, dostępne na praktycznie wszystkie urządzenia, bo nie oferując użytkownikowi możliwości fizycznego posiadania pliku, muszą nadrabiać zapisem muzyki do offline. To jest jedna z największych przeszkód chmury muzycznej – bariera psychologiczna “ale ja tych plików mp3 nie mam, jak przestanę płacić abonament, to je stracę!” wciąż stoi im na przeszkodzie.

Poza tym iTunes wygrywa też przywiązaniem klientów i opcjami chmuropodobnymi – np. iTunes Match. To jednak substytuty pełnoprawnego streamingu z chmury, bo ograniczają się tylko do wcześniej zakupionych albo spiraconych utworów, bez możliwości dostępu do całkiem nowych.

Jednak w kilkuletniej perspektywie to iTunes jest na gorszej pozycji, bo streaming rośnie czterokrotnie szybciej niż kupno plików z wirtualnych sklepów. Nie bez powodu przed środową konferencją Apple mówiło się, że Apple może zaprezentować radio streamingowe na kształt Pandory, które byłoby preludium do wprowadzenia chmury muzycznej na kształt Spotify. Apple jednak tego nie zrobił, bo iTunes swój model biznesowy ma głęboko zakorzeniony w kupowaniu poszczególnych utworów, poza tym streaming wszystkich utworów z iTunes w ramach jednego, stałego abonamentu, rozwścieczyłby użytkowników i wydawców. Użytkowników, którzy od lat kupowali poszczególne albumy i w iTunes zostawili już ogromne pieniądze, a nagle okazałoby się, że mogą mieć co chcą na wszystkich urządzeniach za marny ułamek tej sumy. Wydawców, którym iTunes w większości odpowiada, bo dostarcza spore zyski, inaczej niż serwisy streamingowe. Apple jest trochę w sytuacji bez wyjścia.

Dlatego Apple pokazał nowe, kolorowe i wypasione iPody, dlatego całkowicie odświeżył iTunes, które pod koniec października ujrzy światło dzienne. Jednak jest to trochę łabędzi śpiew – Apple jak nikt potrafił przewidywać przyszłość, więc na pewno zdaje sobie sprawę, że za kilka lat model iTunes w obecnej postaci będzie martwy i niszowy.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA