REKLAMA

Internet nienawiści - słów kilka o hejcie w blogosferze

02.08.2012 18.56
Internet nienawiści - słów kilka o hejcie w blogosferze
REKLAMA
REKLAMA

Projekt Grażyna Żarko i późniejsza rozmowa z Bartłomiejem Szkopem, jednym z twórców projektu, skłoniła mnie – i pewnie nie tylko mnie – do przemyśleń na temat stanu polskiej sieci, tego, dlaczego akceptujemy nienawiść i tego, że polski internet opiera się na pustym “hejterzeniu”, a nie na krytyce. Jak załatwić sobie popularność? Hejcić innych.*

Odnoszę to też do przykładu Spider’s Web. Tak, jak mogę usuwać komentarze, które nie niosą żadnej wartości lub po prostu obrażają autorów bez podania żadnych argumentów (“bo autor jest głupim idiotą” to nie argument”), tak nie mam wpływu na zewnętrzne strony. A tych pojawia się mnóstwo – każdy może założyć własnego bloga, mnóstwo osób to robi, a że najprostsza droga do popularności – tego uczą pośrednio media tabloidowe – to podpięcie się pod kogoś popularniejszego, wywołane skandalu, nawet sztucznego, czy jeszcze lepsze wypowiadanie się w negatywny, hejterski sposób o kim popadnie.

Obserwuję to zjawisko w polskiej blgosferze od dwóch lat. Wcześniej pewnie też istniało, jednak wtedy nie zwracałam na niego uwagi. W ciągu dwóch lat trafiłam na dziesiątki małych blogów zakładanych dosyć chaotycznie i hobbystycznie, traktujących o niebie i o chlebie, lub od razu zakładanych z myślą o hejterzeniu.

Takie blogi wypaczają pojęcie krytyki i mieszają je z opluwaniem błotem. No, ale to się sprzedaje – dobry hejt na większą konkurencję lub osobę potrafi nieźle nabić odsłony. A argumenty? Kto by się nimi przejmował, argumenty są nudne, skomplikowane i jeszcze grożą tym, że potencjalni odbiorcy nie doczytają do końca, bo przecież to zbyt wymagające. Ma być prosto i rozrywkowo, psychologia tłumu jest prosta – znajdźmy sobie wspólną ofiarę.

To zadziałało w przypadku Grażyny Żarko: w pewnym, szczytowym momencie, nagranie hejtu na Żarko oznaczało dobrą dodatkową klikalność, z czego niektórzy vlogerzy chętnie korzystali. Taki mechanizm działa również, może w nie do końca tak widowiskowym stylu, ale jednak, w całej blogosferze. Mniejsi hejtują większych, skupiają wokół siebie zamknięte środowisko innych fanbojów i hejterów, i tym sposobem zapewniają sobie odsłony. Po co polemizować i zastanowić się choć chwilę nad swoimi słowami? Lepiej przekręcić nazwisko, napisać, że jest dennie i wyśmiać.

Przypominają się słowa Bartłomieja Szkopa: “Każdy ma prawo być w internecie. (…) Jeżeli się nie zgadzam, nie komentuję, do widzenia”. Ja bym dodała, że jeżeli się nie zgadzam i nie potrafię składnie powiedzieć, dlaczego, to nie komentuję i do widzenia.

Najzabawniejsze w tym wszystkim jest często to, że owi aspirujący i chcący stać się popularnymi blogerzy często na tym hejterzeniu tracą. Zamiast zająć się tym, czym powinni – czyli blogowaniem, staraniem stania się lepszym niż konkurencja, systematycznością i “robieniem tego lepiej i pokazaniem, jak się powinno” tracą swoją energię i zapał, dosłownie spalają się na hejceniu konkurentów. Szkoda na to czasu, lepiej zająć się czymś innym lub nawet napisaniem rzeczowej, sensownej polemiki.

A blogi, które powstały tylko po to, żeby hejcić inne blogi, oraz blogi, które istnieją długo, ale stosują praktykę “pohejtujmy, nabijmy w końcu odsłon, bo nikt nie wchodzi” będę omijać. A przynajmniej nie będę do nich linkować czy ich komentować. Nie warto, w tym czasie można zrobić wiele sensowniejszych rzeczy.

Odróżnimy w końcu krytykę od pustego hejcenia.

* Zdjęcie ilustrujące wpis jest edycją słynnej grafiki, która opublikowana została w Los Angeles Time w październiku 2010 r.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA