REKLAMA

Grażyna Żarko - o tym, jak troll został męczennikiem internetu

23.07.2012 07.53
grazyna zarko troll
REKLAMA
REKLAMA

Internauci są w szoku, dali się oszukać. Jest im głupio, że naskoczyli na starszą, niewinną kobietę. Tylko, że ta kobieta nie była niewinna. Celowo prowokowała, atakowała, weszła w środowisko takie, a nie inne, teraz zaś nie umie się zmierzyć z konsekwencjami. A przecież kiedy wkraczamy do gry, to powinniśmy rozumieć jej reguły. Albo nie grać.

Jako aktywny internauta na filmiki projektu Grażyna Żarko natrafiłem dość szybko, a ponieważ w sieci spotkałem już tylu kosmitów, nie wywarły na mnie najmniejszego wrażenia. Ot, starsza pani opowiadająca brednie do kamery, ku uciesze gawiedzi. Rozchodziło się szybko i chwytliwie, więc karaluchy internetu – vlogerzy – próbowali jej odpowiadać, starając się uszczknąć choć odrobinę jej popularności. Wybaczcie mocne słowa, ale właśnie w ten sposób funkcjonują vlogerzy, najbardziej wzgardzana przeze mnie grupa społeczna w sieci, która charakteryzuje się niesmacznym wręcz „parciem na odsłony”, potrzebą zabierania głosu w niemalże każdej sprawie i rozwlekania piętnastosekundowych myśli na 20 minut zmarnowanego czasu.

Tak niestety funkcjonują vlogerzy, obok spamu największa forma marnotrawienia miejsca i transferu w internecie, których słabość jest widoczna, gdy od czasu do czasu uda im się przepchnąć do zawodowych mediów, gdzie w konfrontacji z kompetencjami, wiedzą i słowami, z których wynika także treść, jedyne co są w stanie robić, to głupie miny do kamery, ku uciesze internetowej gawiedzi.

Piszę o vlogerach, ponieważ nakręcali oni tę całą spiralę nienawiści do Grażyny Żarko, ale wbrew powszechnym interpretacjom, to nie oni są głównymi winnymi – nawet jeśli są autorytetami (!) dla wielu młodych ludzi. Wszystkiemu winna jest sama Grażyna Żarko i ludzie odpowiedzialni za jej projekt.

Jeżeli wrzucamy dziecko do ula pełnego pszczół, to należy się zastanowić, czy aby na pewno pierwszym i najważniejszym problemem są w tym wypadku pszczoły, czy jednak bezmyślność osób decydujących się na podobny ruch. Internet jest jaki jest, każdy doskonale to widzi, eksperyment z Grażyną Żarko to tragiczna w skutkach próba udowadniania tego, że woda jest mokra. Mateusz dziwi się reakcji internautów, ale ja się zupełnie z nim nie zgadzam. To jest płacz ugryzionego dziecka, które przez całe popołudnie bezkarnie ciągnęło psa za ogon.

Czy internet jest bagnem? Tak, w wielu aspektach internet jest bagnem, a anonimowość niesie za sobą tyle samo wad, co korzyści. Czy aby się o tym przekonać potrzebna nam była Grażyna Żarko? Absolutnie nie. Cała akcja jest tylko i wyłącznie po to, by gadające głowy znowu mogły sobie pogadać, a do pospolitego trollingu i wywoływanych przez niego spróbować dopisać jakąś głębszą filozofię.

W tej historii nie ma zwycięzcy, są sami przegrani. Przegraną jest Anna Lisak, która wcieliła się w postać Grażyny Żarko, ponieważ jeśli ktoś decyduje się na odgrywanie idioty – i to nawet bez wyraźnego zaakcentowania faktu „odgrywania” – musi liczyć się z konsekwencjami. Przegranymi są internauci, których natura jest dobrze zdana od dawna, ale po raz pierwszy ktoś ukazał ją tak dobitnie, ktoś podsumował te naturę prawdziwymi łzami. Przegranymi są wreszcie gadające głowy z YouTube’a, które nie tak dawno temu obśmiewały Grażynę Żarko, teraz przepraszają, wycofują się lub skłaniają do refleksji, chcą wysłać panią Annę na wakacje, ale w akcji jej nazwisko pojawia się raz, a organizatora dziesięć. I to wielką czcionką. Interes się kręci, wpadają odsłony, a niemal niespeszeni vlogerzy znów mają swoje 20 minut na YouTubie.

Gdyby Anna Lisak 40 lat temu zaczęła uprawiać podobną sztukę prowokacji w prasie, a 20 lat temu w telewizji, również spotkałaby się z agresją i wyzwiskami na swoim podwórku, pewnie w formie kamieni w oknach czy graffiti na drzwiach. To nie internauci są źli, to naturalny ludzki mechanizm obronny na tak zmasowaną głupotę.

Ostatecznie jednak największych antybohaterów całej historii stanowi dwóch – wybaczcie, nie nazwę rzeczy po imieniu – którzy w całą sprawę z premedytacją kierując się zapewne coraz powszechniejszymi motywacjami w postaci „fejmu” i „hajsu” wmanewrowali starszą, być może nieświadomą i zagubioną nieco w dzisiejszym świecie osobę. Piszę ten artykuł w nadziei, że ktoś go przeczyta i nie przyjdzie mu do głowy powyższych panów zapraszać do TVN-u czy robić z nimi wywiadów w innych mainstreamowych mediach. Oni nie są bohaterami, którzy otworzyli nam oczy. Ich miejsce jest na śmietniku internetowej historii, podobnie zresztą jak dwóch panów, którzy swego czasu „stworzyli” Kononowicza, a dziś są chyba nawet większym pośmiewiskiem od wykreowanego przez siebie bohatera. To znaczy – pod warunkiem, że ktoś jeszcze w ogóle o nim pamięta.

Na koniec warto zadać sobie pytanie, w którym miejscu eksperyment socjologiczny zaczyna się naprawdę. Czy aby na pewno w momencie publikacji filmików w sieci, czy też dopiero teraz – gdy wśród widzów nadeszła chwila zadumy i refleksji?

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA