REKLAMA

Czy Google musi cenzurować wyniki wyszukiwania?

24.07.2012 09.40
google
REKLAMA
REKLAMA

Drugi tekst, druga polemika, i po raz drugi nie zgadzam się z tekstem Macieja Gajewskiego (https://spidersweb.pl/2012/07/google-francja-najglupszy-mozliwy-przypadek-cenzury.html). Obiecuję, że w następnym tekście będę się wyżywał na kimś innym. Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że na końcu linkowanego tekstu explicite została wyrażona prośba o komentowanie na łamach m.in. Blog Forum Spider’s Web.

Kilka dni temu francuski Sąd Najwyższy wydał orzeczenie, nakazujące usunięcie z funkcji autouzupełniania oraz wyszukiwania w czasie rzeczywistym sugerowanie następujących słów kluczowych „torrent”, „MegaUpload” oraz „RapidShare”. Podstawą prawną jest zapis artykułu L336-2 (http://www.legifrance.gouv.fr/affichCodeArticle.do;jsessionid=E4797DE1C6A69B0A5D6FC12AD4A3998F.tpdjo02v_3?idArticle=LEGIARTI000020740350&cidTexte=LEGITEXT000006069414&dateTexte=20110401) Kodeksu własności intelektualnej, który pozwala sądowi, na wniosek m.in. organizacji reprezentujących autorów, na wydanie zarządzenia odpowiednich środków, mających na celu zapobieżenie dalszemu naruszaniu praw autorskich. Z odpowiednim wnioskiem wystąpiła organizacja SNEP (Syndicat national de l’édition phonographique) już w 2010 r. Sąd Apelacyjny odrzucił żądania, twierdząc, że działania wyszukiwarki samo w sobie nie stanowi naruszenia praw autorskich. Sąd Najwyższy, rozpatrując apelację, przyznał jednak rację stronie skarżącej. Podniesiono m.in., że odpowiednie działania ze strony spółki z Mountain View zmniejszyłyby skalę naruszeń. Argumentacja Google, że autouzupełnianie jest oparte na algorytmach bazujących na zachowaniach internautów, nie znalazła zrozumienia wśród członków składu orzekającego.

Prawo a sprawiedliwość

Maciej Gajewski poprosił o wskazanie, czy wyrok francuskiego sądu jest słuszny i pożyteczny. Próba odpowiedzi na tak wskazane pytanie nie jest proste, chociażby z racji braku wglądu w akta sprawy. Wydaje się, że schemat działania funkcji autouzupełniania, które sugerowało wzbogacenie szukanej frazy np. o słowo „torrent” można uznać za działanie ułatwiające naruszanie praw autorskich. Owszem, to nie Google udostępniało nielegalne pliki, ale jako właściciel wyszukiwarki ma wpływ na sposób działania algorytmów, w tym tych podpowiadających swoim użytkownikom odpowiednie słowa kluczowe. W konsekwencji, działania (czy w tym wypadku – brak odpowiednich działań) Google ułatwiały internautom w szybszym lub łatwiejszym dotarciu do nielegalnie udostępnianych materiałów (na potrzeby niniejszego tekstu przyjmuję – zgodnie z literą prawa – że materiały będące przedmiotem praw autorskich są udostępniane w serwisach takich jak Pirate Bay z naruszeniem przepisów prawa własności intelektualnej). Wyrok sądu znajduje zatem oparciu w przepisach prawa – ale co ze słusznością i pożytecznością, o których wspomina Maciej? Czy takie działania nie są przejawem współczesnej cenzury, odzianej w szaty wyroku niezawisłego sądu?

Odnosząc się do słuszności czy pożyteczności, trzeba wyjść poza schemat nakreślony w prawie materialnym (nakaz – zakaz – sankcja), a podstaw odpowiedzi należy szukać w pozaprawnych systemach wartości, takich jak etyka czy moralność. Nie ulega wątpliwości, że sytuacje, w których prywatne przedsiębiorstwo musi zmodyfikować swój modus operandi pod naciskiem organów państwa, takich jak sądy, budzą powszechny sprzeciw (vide: moja wczorajsza polemika ws. Microsoft przeciwko Komisji Europejskiej, https://spidersweb.pl/2012/07/czy-unia-nie-lubi-monopoli.html); jeśli dodamy do tego niemal alergiczne reakcje na wszelkie przypadki wpływania na treść informacji (za taką można uznać wyniki wyszukiwania), nie dziwi mnie fakt oburzenia i nazywania tego cenzurą.

Dziwić może natomiast fakt, że przy tej okazji nikt nie zwrócił uwagi, że na rynku amerykańskim nikt Google w drodze sądowej nie musiał zmuszać do cenzurowania pirackich linków w swojej wyszukiwarce. Z własnej (choć przymuszonej postawą miejscowych producentów muzycznych i filmowych) woli Google zaczęło usuwać linki do nielegalnie rozpowszechnianych materiałów, chwaląc się czasem reakcji (od zgłoszenia naruszenia do usunięcia linków) krótszym niż 24h ). Działania takie raczej nie są ani droższe, ani bardziej skomplikowane niż wymogi stawiane przez francuski Sąd Najwyższy. Skoro Google jest w stanie w taki sposób działać na rynku rodzimym, nie widzę powodów, aby nie podejmował podobnych działań na rynku europejskim, przestrzegając przepisów prawa danego kraju.

Owszem, można zakrzyknąć „Cenzura to zło”, i na tej podstawie głosić postulat absolutnie swobodnego przepływu informacji (dobrze to brzmi, prawda?), ale nie zapominajmy o fakcie, że „w Internecie” również obowiązuje prawo. Prawo to może się wydawać niedoskonałe i niedopasowane do współczesnych realiów ery globalizacji i powszechnej cyfryzacji życia, ale czy naprawdę sztandarem walki o wolność Internetu musi być czarno-białe logo Pirate’s Bay?

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA