REKLAMA

Sztuka ignorowania w mediach społecznościowych

21.05.2012 11.00
Sztuka ignorowania w mediach społecznościowych
REKLAMA
REKLAMA

Media społecznościowe mają to do siebie, że są bardzo absorbujące. Fetysz powiadomień jest równie często sprawcą chwil przyjemnych, co wkurzających, szczególnie wtedy, gdy całkiem przez przypadek znajdziesz się w środku płomiennej dyskusji wzmiankowany przez przypadkową osobę. Nawet gdy nie jesteś zbytnio zainteresowany czytaniem całej dyskusji, ani kolejnymi powiadomieniami, to serwis społecznościowy nie daje ci łatwo o tym zapomnieć świecąc czerwonymi powiadomieniami z okna przeglądarki lub rozszerzenia.

Szczególnie mało przyjemne są powiadomienia, których lektura nie należy do wybitnie fascynujących ze względu na tzw. hejt. Jako osoba, która ma całkiem sporą liczbę obserwujących w różnych serwisach społecznościowych i która na dodatek jest postrzegana jako kontrowersyjna, narażony jestem na czytanie o sobie całkiem sporej liczby mało przyjemnych rzeczy. Do niedawna nie reagowałem na to zbytnio, uważając to za naturalny przejaw rosnącej popularności Spider’s Web w sieci, jednak w ostatnim czasie zmieniłem postawę i usuwam możliwość obserwowania moich wpisów w mediach społecznościowych osobnikom, którzy lubują się w obrażaniu.

Dopiero w ostatnim czasie zacząłem więc doceniać opcje ignorowania, które oferują dostawcy społecznościowych platform. Co ciekawe, największy z nich – Facebook dosłownie dzień, czy dwa temu wprowadził wygodne narzędzie do ignorowania niechcianych wpisów.

Najlepiej pod tym względem od początku prezentował się Google+. Opcja ‚ignoruj ten wpis’ dostępna zarówno z poziomu streamu wiadomości w oknie przeglądarki, jak i rozszerzenia dla przeglądarki Chrome to szybkie i praktyczne rozwiązanie – nie trzeba uciekać się do wielu klików, aby konwersację w danym tekście opuścić na zawsze. Od pewnego czasu korzystam z niej z lubością i bardzo sobie chwalę. Mój Google+, którego bardzo lubię przeglądać właśnie ze względu na wysoki poziom dyskusji, znacznie zyskał na wartości.

Nieco inaczej jest z moim ulubionym Twitterem. Tutaj uwolnić się z niechcianej konwersacji nie jest prosto. Twitter nie oferuje możliwości ignorowania wymiany kolejnych tweetów, w których jesteś uwzględniony ‚na doczepkę’, bo ktoś przy 30 tweecie zdecydował, że musisz być poinformowany o płomiennej wymianie zdań. Zazwyczaj proszę wtedy o nieuwzględnianie mnie w dalszym toku dyskusji pisząc odpowiedniego tweeta do zainteresowanych. Zazwyczaj skutkuje, a jeśli nie…, to pozostaje opcja blokady danego użytkownika Twittera. Ostatnio używam tego narzędzia dość często, bo to przy okazji fajna forma uwolnienia się od obrażających cię natrętów. Blokada skutkuje tym, że dany delikwent nie widzi żadnych twoich wpisów i nie ma dostępu do obserwowania twojego konta. Oczywiście można to obejść – chociażby wylogowując się z Twittera i zajrzeć na dane konto jako niezalogowany – ale to już zmuszenie do wykonywania utrudniających życie czynności.

Facebook, którego z trzech serwisów społecznościowych jakich na co dzień używam, lubię najmniej (co nie oznacza, że nie jest najważniejszy dla Spider’s Web, bo jest), dopiero ostatnio ułatwił życie tym, którzy próbują uwolnić się spod jarzma kolejnych powiadomień. Teraz z poziomu ikonki powiadomień obok logotypu Facebooka można kliknąć w ‚przestań obserwować’, by już żadne nowe powiadomienie na temat kolejnej zmiany statusu z danego źródła nas nie dotyczyło. Przyda mi się bardzo, bo krucjatę rozdawania prywatnych banów i ignorów dopiero rozpocząłem.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA