REKLAMA

Kosmiczny śmietnik, czyli o planie wysłania Ala Gore'a w kosmos

04.01.2012 18.11
Kosmiczny śmietnik, czyli o planie wysłania Ala Gore’a w kosmos
REKLAMA
REKLAMA

Kosmos kojarzy nam się przede wszystkim z pustką, czernią i próżnią rozświetloną tysiącami gwiazd. Okołoziemska rzeczywistość jest jednak dużo mniej romantyczna. Po kilku dekadach podboju kosmosu przez człowieka wokół Ziemi aż roi się od śmieci. Ekolodzy nie biją na alarm, ale astronomowie już tak.

Człowiek to straszna fleja i bałaganiarz. Gdziekolwiek się nie pojawi, tam szybko pojawia się nieporządek i tona śmieci. Wystarczy zatrzymać samochód gdzieś na poboczu podczas trasy przez piękne, mazurskie lasy i zajrzeć do rowu. Zgroza. Ale tak jak, wbrew temu co niektórzy poplecznicy Ala Gore’a trąbią, do zniszczenia nas samych i naszej planety nam jeszcze daleko, tak orbitalny śmietnik zaczyna być zagrożeniem dla dalszego podboju kosmosu.

Co można znaleźć wokół naszej planety? Oj… wszystko. Od malutkich meteoroidów, aż po zużyte człony rakiet. Jest tam też cała masa zwykłych, klasycznych śmieci. A to jakiś astronauta zgubił jakiś drobny element lub narzędzie prowadząc prace konserwacyjne. A to od jakiejś satelity coś odpadnie. A to jakaś się zepsuje i agencja za nią odpowiedzialna traci nad nią kontrolę. Zdarzają się też kolizje różnych obiektów stworzonych przez człowieka, w wyniku których pojawia się kolejna tona śmiecia. I ot takie drobiazgi, jak zmrożone na kamień… szambo ze stacji kosmicznych.

Podziurawione panele słoneczne stacji Mir

Problem ten wciąż narasta i już teraz jesteśmy na takim etapie, że ustalanie odpowiednich trajektorii dla satelitów staje się problematyczne. Kolizje delikatnych satelitów i innych bezzałogowych statków kosmicznych to za każdym razem strata dużych pieniędzy. Kolizje z tymi załogowymi i ze stacjami kosmicznymi mogą dodatkowo skończyć się tragedią. A kolizje śmieci ze śmieciami tworzą jeszcze więcej śmieci.

JSpOC (Joint Space Operations Center) już w tym momencie śledzi bez przerwy 20 000 obiektów krążących wokół naszej planet o średnicy 10 centymetrów lub większej. Szacuje się, że mniejszych obiektów znajdziemy na orbicie około pół miliona sztuk. Każdy z nich jest równie groźny dla pojazdów kosmicznych, co te na tyle duże, byśmy mogli śledzić ich pozycję.

Okno frontowe Challengera po zderzeniu z.... pyłkiem zaschniętej farby

Póki co, europejska i amerykańska agencja kosmiczna nawiązały współpracę. Wymieniają się wszystkimi danymi na temat odłamków, dzięki czemu zagrożonym satelitom można zmienić na czas orbitę, by uniknąć dalszych zniszczeń. To jednak tymczasowe rozwiązanie problemu.

Pomysłów na rozwiązanie problemu jest wiele. Niestety, żaden z nich nie zostanie zrealizowany. Czemu? Przecież to proste: nikt na to nie chce dać pieniędzy. Prywatni inwestorzy przerzucają obowiązek na odpowiedzialne za bałagan rządowe organizacje, a te bezradnie rozkładają ręcę, mówiąc, że najzwyczajniej w świecie na kosmiczną wersję MPO nie mają budżetu.

Połatany wahadłowiec Discovery po zderzeniach z kosmicznymi śmieciami

Możliwości zatem są następujące: albo ktoś zmądrzeje lub pojawi się jakaś grupa zamożnych filantropów, albo dojdzie do tragedii. A nawet jak ta się wydarzy, też może nie przemówić nikomu do rozsądku. Ogarnięta postępującym kryzysem zachodnia gospodarka chętniej zawiesi loty w kosmos, niż wyda na Wielkie Sprzątanie zyliardy dolarów i euro. A że kilkadziesiąt satelitów spadnie? „No trudno”.

Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA