REKLAMA

2011 – rok tabletów, iPada, Androida, ultrabooków i nie tylko!

29.12.2011 02.28
2011 – rok tabletów, iPada, Androida, ultrabooków i nie tylko!
REKLAMA
REKLAMA

Do końca roku pozostało już zaledwie kilka dni – zbyt mało czasu, aby nawet w tak dynamicznej branży, jaką są ogólnie pojęte technologie mobilne stało się coś, co będzie w stanie zaskoczyć cały świat. Producenci również wydają się oszczędzać siły na początek przyszłego roku, pozwalając, aby klienci wykupili to, co do tej pory trafiło na sklepowe półki. Z czystym sumieniem można więc zabierać się za przynajmniej ogólne podsumowanie wszystkiego, co zdarzyło się w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy i tego, co miało największy wpływ na to, jaki będzie technologiczny rok 2012 (choć według niektórych ma on zostać przemianowany na 2011S).

Oczywiście niesamowicie ciężko byłoby ująć w takim zestawieniu wszystko, co wydarzyło się do tej pory, dlatego też poniżej znajdą się wyłącznie wydarzenia, które (według subiektywnej oceny) odegrały rolę najistotniejszą.

Przede wszystkim wyklarowała się sytuacja na rynku tabletów. W okresie, który według wielu ekspertów miał pokazać możliwości konkurencyjnych dla iPada i iOS rozwiązań oraz oprogramowania, Apple odniosło kolejny sukces, pokazując, że tak naprawdę nie jest to rynek tabletów, a rynek iPada. Pierwsze urządzenie, szykowane na „iPad-killera”, wyposażone przy tym w specjalnie przystosowaną wersję Androida – Motorola Xoom, odniosło spektakularną klęskę, sprzedają się w ilościach mniejszych niż produkowany przez RIM BlackBerry PlayBook, który zdaniem wielu był wzorem tego jak bardzo może nie udać się przygoda tabletami. Później nie było wcale lepiej – kolejni producenci starali się albo zaskoczyć klientów dodatkowymi możliwościami (Asus Transformer) albo po prostu tworzyli „iPady z Androidem”. Efekt? Choć mobilny system od Google zajmuje obecnie prawie ¼ całego tabletowego rynku, udział wersji dedykowanej tym urządzeniom jest absolutnie minimalny, podobnie jak udziały poszczególnych producentów, z których nikt nie może nawet ogłosić się królem tego fragmentu królestwa.

Być może w ciągu najbliższych miesięcy wszystkim gigantom, do tej pory produkującym albo komputery albo smartfony, a teraz próbujących swoich sił w starciach z iPadem, nosa utrze zupełnie nowy gracz – Amazon i jego Kindle Fire. W tym przypadku nie można mieć większych wątpliwości, że jest to jeden z pierwszych tabletów, którego debiutowi nie towarzyszy rozczarowanie i nic nie wskazuje na to, aby później było gorzej. Tyle, że w tym przypadku jednym z największych atutów Fire jest jego… cena, a właściwie doskonały kompromis. W rezultacie za 199$ możemy odnaleźć w urządzeniu wszystko, czego moglibyśmy się w takiej cenie spodziewać (więc fajerwerków wszelkiej maści brak), do tego wspartych potężnym zapleczem Amazonu oraz oznaczonym rozpoznawalnym logo. Do tego wystarczy dodać entuzjazm mediów, który przełoży się na entuzjazm klientów i mamy murowany sukces. Wystarczyło pomyśleć czego naprawdę chcą klienci, aby sięgnąć głęboko do ich portfeli – proste i teoretycznie oczywiste, ale jednak nie wszyscy byli w stanie na to wpaść.

Czy jednak na pewno Fire zagrozi iPadowi? Raczej nie, choć z pewnością podbierze mu kilka (milionów?) użytkowników. Istotne jest jednak co innego – Fire nie chwalił się, że ma na pokładzie jakąkolwiek wersję Androida i nikomu to zupełnie nie przeszkadzało. Mało kto zdecyduje się (w przenośni) „umrzeć za Androida na tablecie” i nie wiadomo czy zmieni się to wraz z wersją 4.0, która bardzo powoli i raczej bez większego rozgłosu toruje sobie drogę na obecne i nowe urządzenia, których prawdopodobnie z czasem może być coraz mniej. Jaki był ten rok dla tabletów? Był rokiem iPada (którego druga wersja powtórzyła sukces pierwszej, a tuż za rogiem czai się jeszcze trzecia) oraz rokiem… oczekiwania na Windows 8 na tabletach. Kto wie, może w ciągu kolejnych 12 miesięcy mobilny system Google odrodzi się na tabletach, zwłaszcza jeśli wydany zostanie wzorcowy „Nexus Tablet”. Na razie jednak niewiele na to wskazuje.

O wiele ciekawiej jednak od walki „na tablety” prezentował się proces wdrażania w życie pomysłu Intela na nową generację laptopów, określonych jako „ultrabooki”. Nazwa jednak w tym przypadku nie ma większego znaczenia – produkcję tego typu urządzeń zapowiedziało już tylu producentów, że przy całkiem realnych prognozach spadku cen z biegiem czasu, za kilka lat możemy w ogóle zapomnieć, że na świecie istniało cokolwiek przed nimi i staną się dla nas po prostu laptopami. Tak jak dziś mało kto kojarzy „laptopa” z kilkukilogramowym monstrum o przeciętnych podzespołach i krótkim czasie pracy na baterii, tak niedługo tylko najbardziej zaprawieni w bojach będą w stanie przypomnieć sobie, że kiedyś mogliśmy dosłownie dźwigać ze sobą urządzenia ważące nieco mniej lub nieco więcej niż trzy kilogramy, wymagające przy tym (ze względu na swoją grubość) specjalnych toreb.

Oczywiście nie wolno się oszukiwać i wmawiać, że ultrabooki są czymś, czego nigdy wcześniej nie było – był przecież chociażby Macbook Air, na którym (ciężko to ukryć) wzorowanych jest cały szereg „nowych laptopów”, a i urządzenia niepochodzące od Apple, wydane miesiące temu, można z powodzeniem zaliczyć do tej kategorii. Liczy się jednak co innego – skala i cele tego przedsięwzięcia. Wydajne, lekkie, wytrzymałe i cienkie laptopy mają stać się niedługo standardem, a nie jedynie zabawką (lub narzędziem) dla najbogatszych. I nie ma większych podstaw aby wątpić w to, że tym razem uda im się osiągnąć swój cel. Stanie się to wprawdzie za pewien czas, ale tegoroczna ich premiera należy do zdecydowanie najważniejszych wydarzeń w całej historii branży PC.

Pomimo porażki w walce o rynek tabletów, jednym z największych zwycięzców w branży mobilnej w tym roku okazał się Android, który zgodnie z przewidywaniami był wszelkie kolejne rekordy, czasem nawet zaskakując wszystkim tempem, w jakim osiągał kolejne sukcesy. W ciągu tego roku stał się więc najpopularniejszym na świcie systemem operacyjnym na smartfonach, nie mając przy tym praktycznie żadnej realnej konkurencji pod względem ilościowym, przegonił Apple AppStore pod względem ilości pobieranych aplikacji, osiągnął fantastyczny rezultat 700 000 aktywacji nowych urządzeń dziennie czy wreszcie… doczekał się pierwszych telefonów, na których działa tak, jak działać powinien od samego początku.

Jednym słowem – same sukcesy, choć nie da się ukryć, że wraz ze zdobywaniem swojej nieprzeciętnej popularności pojawiły się kolejne problemy, a te już istniejące zostały uwypuklone. Potwierdziło się więc to, że nie tylko producentom niekoniecznie zależy na aktualizacji raz już sprzedanych urządzeń, ale i Google niespecjalnie się tym martwi i choć wraz z nową wersją Androida była szansa na zmianę tego obrazu, została ona całkowicie zmarnowana. W efekcie, o nie tak wcale dawnym porozumieniu, w ramach którego uzgodniono, że wszystkie nowe urządzenia otrzymają pełne wsparcie i aktualizację do kolejnych wersji mobilnego systemu Google przez co najmniej 18 miesięcy od premiery, wszyscy zdążyli zapomnieć. Zamiast tego mamy dość żenujące scenki z udziałem największych producentów, którym zdarza się „uśmiercić” produkt niedługo po premierze lub bawić się z użytkownikami w dość dziwną grę, w której najpierw informuje się o tym, że nie istnieją techniczne możliwości przygotowania aktualizacji, aby po gwałtownym sprzeciwie społeczności, okazało się, że jednak oczywiście… da się. Może więc nie tyle „nie da się”, co „nie opłaca się”. Tylko kto kupiłby telefon od producenta, który zdecydowałby się na taką szczerość?

Na specjalne wyróżnienie zasługuje ruch, który na chwilę obecną wydaje się dopiero rodzić i trudno jest jeszcze w ogóle mówić o czymś więcej. W momencie, kiedy wydaje się nam, że esencją urządzeń mobilnych stają się aplikacje instalowane w pamięci urządzenia i ewentualnie uzyskujące dopiero później połączenie z internetem, w laboratoriach Google, Mozilli, Intela oraz Samsunga trwają prace nad przygotowaniem rozwiązań, które będą w stanie odwrócić obecny ład i porządek świata technologii mobilnych do góry nogami. Chrome OS, Boot2Gecko czy Tizen – każdy z nich ma opierać się oczywiście w głównej mierze na aplikacjach, tyle że będących w większości dodatkami do przeglądarki i/lub zaawansowanymi programami działającymi w jej kartach. Kto wie, może właśnie takie rozwiązanie będzie kolejną rewolucją? Na razie jeszcze nic na to nie wskazuje, ale siły stojące za tym pomysłem są naprawdę ogromne i kto wie, kiedy uda się im przekonać do swojego pomysłu użytkowników.

Bez wątpienia nie było to wszystko, nad czym warto było w bieżącym roku pochylić się chociażby na chwilę. Zaskakujący sukces teoretycznie niezbyt innowacyjnego iPhone 4S wraz z Siri, która zapoczątkowała (jak to zwykle bywa) modę na głosową obsługę smartfonów, walki RIM o utrzymanie udziałów w rynku czy Microsoftu (z pomocą Nokii) o ich zdobycie oraz ostateczna śmierć HP webOS, którego zwłoki przekazane zostały ostatecznie w ręce społeczności, która ma zamiar stworzyć z niego zombie, będącego jednak w stanie współistnieć z innymi „żywymi” systemami. Było ciekawie i z pewnością nie dałoby się wspomnieć o wszystkim, nie pomijając przy tym czegoś istotnego, jednak jedno jest pewne – w przyszłym roku musi być równie ciekawie, a bym może będzie nawet bardziej.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA