REKLAMA

Google w panice, H.264 wcale nie w odwrocie.

12.01.2011 10.49
Google w panice, H.264 wcale nie w odwrocie.
REKLAMA
REKLAMA

Google zrobił bardzo dziwny ruch – niemal strzał w stopę. Świat obiegła zaskakująca informacja – Google w ciągu kilku miesięcy przestanie w Chrome wspierać tag <video> dla H.264. Tłumaczenia są niejasne i mocno kontrowersyjnie. Szalonych decyzji gigant z Mountain View ciąg dalszy. O co chodzi? Dlaczego? Jaki jest cel?

Celem wyjaśnienia – kodek H.264 to kodek wideo używany obecnie praktycznie wszędzie. Wiele filmów w sieci, Blu-ray, odtwarzanie wideo na PS3 czy Xboxie czy – co bardzo ważne – wideo dostępne z urządzeń mobilnych. Jest on standardem w HTML5. Mocno promowany przez Apple, ze wsparciem sprzętowym w jego urządzeniach. Ale nie tylko – H.264 odpowiada również za wyświetlanie wideo w Androidzie. Zaimplementowny w Safari i Chrome.

I nagle Google oznajmia, że przestanie domyślnie wspierać H.264. Że ze względu na brak otwartości tego kodeka (licencjonowny, rozdrobniony patentowo), zmienia strategię i będzie mocno wspierać rozwój WebM. A WebM to Google?owski format wideo. Oczywiście w pełni otwarty. Tylko że przy używaniu go do oglądania filmów w sieci potrzebny jest… Flash, który jak wiadomo nigdy otwarty nie był. Co taki ruch będzie oznaczał dla odbiorcy końcowego? Jeśli spojrzeć na obecną chwilę i wziąć pod uwagę fakt, iż coraz więcej serwisów wideo przerzuciło i wciąż przerzuca się na H.264, nie jest ciekawie. Ten format będzie po prostu nie wspierany domyślnie przez Chrome, więc i wideo niedostępne.

Google ogłosił to teraz, żeby dać szansę wydawcom i deweloperom na dokonanie niezbędnych zmian na ich stronach. Jakże łaskawie. Google jest w lepszej pozycji – rządzi YouTube. Zmiana i dostosowanie do WebM największego portalu wideo będzie więc naturalna. Co z resztą? Finalnie za kilka miesięcy może okazać się, że mając Chrome nie oglądniesz dużej części materiałów wideo z sieci. Wielkie serwisy jak niedostępny w Polsce Netflix mogą nie zdecydować się na podwójne dekodownie obrazu. Czarny scenariusz.

Gigant z Mountain View już dawno pokazał, że filozofia otwartości, przyjazności i jedna linia ideologiczna nie współgra wcale z działaniami. Teraz tylko potwierdza to ignorując użytkowników Chrome. Przeglądarki, która w niesamowitym tempie potroiła swoje udziały w rynku. Ale 15% to za mało by dyktować warunki.

Google współpracuje ściśle z Adobe. Nie da się nie zauważyć, że to front przeciw Apple. Pokrętne tłumaczenia o zdrowej konkurencji, rozwoju i otwartości odłóżmy na bok. Otwartość? Google kolaboruje z twórcą zamkniętego Flasha. Czyżby chodziło o Apple? Musi. Firma z Cupertino z każdym dniem bardziej załazi za skórę wszystkim konkurentom. Odstawienie Flasha na boczny tor, wielki sukces iOSa i iPhone?a… To wszystko stanowi o coraz większej potędze. Nie da się logiczniej wytłumaczyć ruchu Google niż stwierdzeniem, iż jest do desperacka próba powstrzymania Apple od dominacji. Dominacji na coraz szerszych polach. Google zaczyna panikować i podejmować pochopne decyzje.

Od jakiegoś czasu widać zmiany w Google?u. Staje się coraz większy, coraz bardziej ociężały. To już nie ta firma, która młodością i prężnością podbijała rynek. Teraz to kolejna wielka korporacja z mnóstwem projektów, którą od środka zaczyna zżerać ociężałość, biurokrcja i zła komunikacja (jakieś skorzenia z Nokią?). Bo jak inaczej wytłumaczyć całkowicie sprzeczne ze sobą komunikaty wysyłane co chwila z różnych oddziałów Google?

Najciekawsze są tłumaczenia. Google wciąż idealistycznie mówi o otwartości, zmianach, dostępności dla wszystkich. To wyraźny prztyczek w nos wszystkim zamkniętym rozwiązaniom Apple. Dla Jabłka raczej bezbolesny – Apple ma przewagę wprowadzając iPhone?a do sieci Verizon, dotychczasowego matecznika Androida. To Apple nie przejmuje się niczym i twardo realizuje strategię. Z drugiej strony imperium Google?a podgryza Facebook, który w USA wyprzedził Google jako najczęściej odwiedzaną stronę internetową. Z resztą Microsoft też nie próżnuje – właśnie wypuścił pierwszą aktualizację Windows Phone 7, a z Bingiem także się nie poddaje.

Kto nie czułby się zgrożony? Google spanikował. Coś nie zadziałało na szczeblach komunikcji w samej korporacji. Opublikowany komunikat jest szokiem. Nie tylko w treści, ale i w formie. Wydaje się, że decyzja o wycofaniu H.264 jest za wczesna, nieprzemyślana i błędna. Można zrozumieć, że im szybciej, tym konkurencyjny kodek mniej rozpropagowny. Ale przecież na wojnę trzeba się chociaż trochę przygotować. Zamiast wymuszać na deweloperach i wydawcach używanie WebM Google powinno ich przekonać. Wygodą, łatwością, dobrą jakością, małym ciężarem – czymkolwiem biłoby H.264. A gigant z Mountain View stawia ultimatum z opóźnionym czasem realizcji – albo po naszemu, albo wcale. Poszkodowani użytkownicy to tylko niezbędne ofiary, które trzeba poświęcić.

Google zaczyna grać coraz ryzykowniej i stawiać wszystko na jedną kartę. Jeśli tym razem się nie uda, to straci. Straci użytkowników przeglądarki, może także smartfonów. Straci też markę, która powoli jest coraz bardziej nadszarpnięta. Mocny ruch. Nie odeprze już zarzutów o hipokryzji, chyba że przestanie wspierać też Flasha i przestanie dekodować H.264 na Androidzie i YouTube i postawi wyłącznie na otwarte rozwiązania.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA