REKLAMA

Poczytaj mi mamo

03.02.2010 10.35
Poczytaj mi mamo
REKLAMA
REKLAMA

iPad może być typowym marketingowym poszerzeniem poziomowym iPhone’a i iPoda toucha, ale w kontekście rynków, na których działa Apple, nowy gadżet sygnalizuje atak firmy Steve’a Jobsa na kolejną niszę. Niszę, na której na razie dominuje inny mocny gracz ze Stanów Zjednoczonych – Amazon.

Wcale nie tak dawno temu, nagabywany kolejny raz przez dziennikarzy Steve Jobs, na pytanie czy i kiedy Apple wejdzie na rynek eksiążek, odpowiadał pytaniem: „a po co? Przecież ludzie nie czytają już dziś książek„. W 2010 r. chyba twierdzi już inaczej, bo Apple z hukiem debiutuje na rynku czytników cyfrowego słowa. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy Steve Jobs zarzeka się, że czegoś Apple nigdy nie zrobi – wcześniej odpowiadając na pytanie kiedy iPod dostanie możliwość oglądania materiałów wideo, odpowiadał, że przecież jest on do słuchania muzyki, a pytany czy Apple zrobi kiedyś własny telefon, odpowiadał, że jego firma jest producentem komputerów, a nie telefonów. Nie należy się więc przywiązywać zbytnio do „przewidywań” szefa Apple’a odnośnie przyszłych strategii, bo? Jobsa odpowiedzi mają zapewne uśpić czujność konkurencji?

Czujność Amazon chyba Jobs uśpił, bo lider na rynku elektronicznych czytników, jak i sprzedaży eksiażęk przespał nieco ostatnie sezony rozwoju swoich usług. Technologia napędzająca Kindle nie rozwija się tak szybko, jak powinna i nie chodzi tu tylko o brak kolorowego wyświetlacza, ale także brak dotykowego ekranu (wkrótce wymóg rynkowy), marnotrawstwo miejsca na fizyczne przyciski oraz zamknięcie urządzenia na świat internetu społecznościowego. Wprawdzie wprowadzono nowe modele Kindle, włącznie z modelem o większym ekranie (model DX) niż oryginalny czytnik, ale były to raczej poziome zmiany zamiast tych pionowych, rozwijających użyteczność i doznania estetyczne z używania produktu. Amazon przespał też nieco czas, w którym swobodnie mógł poukładać sobie biznesowe relacje z dostawcami treści, stąd dzisiejsze nerwowe przepychanki z wiodącym wydawnictwem Macmillan już po tym, jak po ogłoszeniu iPada bezpowrotnie zmieniła się perspektywa biznesowa rynku.

A rynek to wielki, jeśli patrzymy na cały amerykański rynek sprzedaży książek (bo tak zapewne patrzy na niego Apple), warty aż 25 mld dolarów rocznie. To trzy razy więcej niż rynek muzyczny?, który Apple swoim iPodem/iTunesem wywrócił do góry nogami. Jego rozwój jest na bardzo podobnym poziomie, jak wtedy, kiedy na rynek muzyki wkraczał Apple. Niby są wersje cyfrowe książek, ale dynamicznego szaleństwa ich sprzedaży jakby nie widać. Owszem Kindle rośnie z roku na rok – według estymacji Citigroup (Amazon nie podaje danych finansowych nt. Kinde’a), czytnik przyniósł Amazon obrót w wysokości 153 milionów dolarów w 2008 r. i 429 mln dol. w 2009 r – ale jego liczby są ciągle małe w skali całego rynku książek.

Można by więc powiedzieć, że Kindle to taki Walkman, bądź Discman przed nadejściem iPoda. Apple wkracza na rynek eksiążek z produktem jakby nieco z innej bajki – jest kolorowy ekran obsługujący technologię multi-touch, jest kapitalnie wyglądająca cyfrowa księgarnia, która ergonomię zakupową czerpie wprost ze sklepu iTunesa, jest integracja z mediami społecznościowymi, co zmienia perspektywę „intymności” konsumowania słowa pisanego, jest w końcu podobna do archaicznego Kindle cena? Wprawdzie podstawowy model Kindle dostępny jest za 259 dol., ale najbardziej uprawomocnione byłoby porównanie z modelem DX (9,7 calowy ekran). Jego cena jest już tylko o 10 dol. niższa od iPada – 489 dol. do 499 dol., a to różnica wręcz niezauważalna dla konsumenta wydającego kilkaset dolarów. Jeśli miałby on 500 dolarów w kieszeni i chciał wybrać urządzenie, które pozwoli mu czytać książki, to wybór? byłby prosty.

Abstrahując od oceny funkcjonalnej niszy iPada, jednemu nie da się zaprzeczyć – tym urządzeniem Apple zmienia postrzeganie rynku eksiążek. Dzięki potędze marketingowej Apple’a, świat biznesowy już dziś spekuluje o znacznym przyspieszeniu tego rynku, bo iPad dynamicznie wchodzi w świadomość przeciętnych konsumentów, którzy mogli do tej pory w ogóle nie słyszeć o Kindle. iPada pokazują na Grammys, gadają o nim w telewizorze, piszą o nim w gazetach – dla kogoś, kto jeszcze nie spotkał się z czytnikiem eksiążek, to początek myślenia o jego zakupie.

W wymiarze biznesowym ożywienie widać jak na dłoni. Apple dogadało się z sześcioma wiodącymi amerykańskimi wydawnictwami jeszcze przez ogłoszeniem iPada. Ale to nie wszystko – dzisiejszy „Wall Street Journal” pisze o pospolitym ruszeniu wydawnictw wszelkiej maści do dostosowania treści do wymogów elektronicznych wydań. Nagle wszyscy uwierzyli, że w 2010 r. nadszedł w końcu długo oczekiwany moment wpływu technologii na rynek książek i edukacji, na który czekano ponad 25 lat. Deweloperzy pracują nad aplikacjami, które przeniosą wydania papierowe do iPada, a firma analityczna Compass Intelligence szacuje, że wydatki na technologię w amerykańskim sektorze edukacyjnym wzrosną z 47,6 mld dolarów w 2008 r. do 61,9 mld dol. w 2013 r.

– Doceniamy to, co Amazon zrobił dla kategorii eksiążek, ale zamierzamy stanąć na ich ramionach i sięgnąć nieco wyżej – wypalił Steve Jobs. Bardziej czytelnego sygnału dla Amazon i rynku nie mógł przekazać.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA