REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Dokąd zmierza polskie kino?

Przyznane w miniony weekend Złote Lwy na 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni stanowią całkiem dobry przyczynek do zastanowienia się nad tym, w jakim kierunku zmierza polski film.

26.09.2017
10:29
najlepszy
REKLAMA
REKLAMA

Festiwale filmowe w kraju o tak, póki co przynajmniej, ubogiej infrastrukturze filmowej jak nasza, pozwalają mniej więcej przyjrzeć się temu, jak będzie kształtować się polskie kino w najbliższych latach. Przynajmniej to bardziej ambitne kino, tworzone przez artystów chcących przekazać widzom jakąś część swojej historii, "prawdy" i wizji.

Przyglądając się liście nagrodzonych filmów, można z łatwością dostrzec, że główna "walka" rozegrała się pomiędzy dwoma filmami. Pierwszy, to "Cicha noc", który trzymał główną nagrodę. Film opowiada o młodym mężczyźnie (w tej roli Dawid Ogrodnik), który wraca zza granicy na święta do rodzinnego domu na wsi. Cała akcja filmu rozgrywa się w Wigilę Bożego Narodzenia, w zamkniętej przestrzeni zamieszkanej przez typową polską rodzinę.

Mamy więc polską prowincję, powroty z emigracji, rodzime dramaty i prozę małomiasteczkowego życia.

Formalnie "Cicha noc" wyraźnie inspiruje się nową falą kina rumuńskiego, co stanowi i dobrą, i złą wiadomość. Dobrą, bo pokazuje, że w polskim kinie jest nadal miejsce na dobre kino dla koneserów oraz na oryginalne historie. Złą, bo cały czas brakuje mi w rodzimych filmach jakiegoś indywidualnego stylu i artystycznego głosu.

Średnio co kilka lat w Europie wyrastają ciekawi twórcy, którzy wnoszą coś nowego i świeżego do języka filmowego i snucia wizualnych opowieści. W latach 50. i 60. rytm kinematografii europejskiej (i światowej) nadawał neorealizm włoski. W latach 70. i 80. wyrosła nowa fala hiszpańskiego kina. W latach 90. ponownie wyróżnili się Francuzi, aczkolwiek najwięcej nowości zaczęło przywiewać nam ze Skandynawii, która chwytała wyobraźnię widzów jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku.

W ostatnich latach dość wyraźnie zaczęło się zaznaczać na filmowej mapie kino rosyjskie, a także wspomniane wcześniej rumuńskie. A gdzieś pomiędzy wyrosła świetna, oryginalna w sposobie opowiadania i doborze tematów nowa fala grecka, z filmami Yorgosa Lanthimosa na czele. Obecnie czekamy na premierę jego drugiego anglojęzycznego filmu Colinem Farrellem i Nicole Kidman w rolach głównych).

Na tym tle polskie kino, nawet gdy od święta zaserwuje nam znakomity film, wypada dość blado, kompletnie się nie wyróżniając.

Trudno się więc dziwić, że nie ma nas nigdy w line-upach naprawdę dobrych i prestiżowych konkursów na światowych festiwalach filmowych. Berlinale nie liczę, bo ze względu na bliskość geograficzną, pomiędzy polskim a niemieckim światkiem filmowym wytworzyła się skromna, ale zawsze, przyjacielska relacja.

Europa nie jest zainteresowana polskim kinem, i często wydaje mi się, że polskie kino nie jest zainteresowane Europą i światem. Kręcimy filmy hermetyczne, tylko dla nas i pod nas.

Drugi z najgłośniejszych filmów 42. festiwalu w Gdyni to "Najlepszy". Obraz Łukasza Palkowskiego to krok w dobrym kierunku, ku szerszej widowni, jednocześnie nie pozbawiony ambicji, świetnie zrobiony, właściwie niczym nie odstający od hollywoodzkich produkcji.

"Najlepszy" to biograficzna historia Jerzego Górskiego, który dzięki uporowi i pomimo przeciwności losu stał się mistrzem świata w triathlonie.

"Najlepszy" ma ogromny potencjał na powtórzenie sukcesu poprzedniego filmu Palkowskiego, czyli "Bogów". Formuła jest niemalże taka sama, do tego stopnia, że "Najlepszy" pod pewnymi względami wygląda jak duchowa kontynuacja (albo druga część biograficznego dyptyku) "Bogów". Znowu mamy więc biografię opartą na faktach, ponownie bohaterem jest inspirująca postać z najnowszej historii Polski. Warstwa formalna, zdjęcia, soundtrack, a nawet obsada to właściwie powtórka z "Bogów".

Jasne, skoro w tamtym przypadku się udało ("Bogowie" stali się jednym z największych kasowych hitów polskiego kina ostatnich 20 lat) to grzechem byłoby tego nie powtórzyć i zabierać się za jakiś niesprawdzony format. Ale powoli robi się to trochę wtórne...

To znaczy, "Najlepszy" zapowida się na solidne kino, które z pewnością z miłą chęcią obejrzę. Idę o zakład, że stanie się on również sukcesem frekwencyjnym, przyniesie widzom masę emocji oraz dostarczy znakomite kreacje aktorskie. Ma też spory potecnjał na ewentualny sukces poza granicami naszego kraju.

Kadr z filmu Najlepszy Łukasza Palkowskiego

Tyle, że jest to tylko świetne kino środka i nic ponadto. "Najlepszy" pokazuje tak naprawdę słabości polskiej kinematografii. Mamy świetnych rzemieślników, reżyserów, dobrych aktorów i operatorów – problem jest z samymi pomysłami (czytaj: scenariuszami).

Najpierw po latach potwornych prób i błędów udaje się nam w końcu rozwikłać równanie na stworzenie dobrej komedii romantycznej co pokazują udane przykłady "Listów do M." i "Planety Singli". Wprawdzie oba filmy są do bólu wtórne, bo i "Listy..." i "Planeta..." to, mówiąc delikatnie, remaki zagranicznych produkcji, tak więc nie są nawet oparte na oryginalnych pomysłach.

Teraz, po sukcesie "Bogów", wydaje się nam, że rozgryźliśmy filmowy przepis na zrobienie dobrych filmów biograficznych - pomiędzy "Bogami" a "Najlepszym" mogliśmy oglądać średnio udaną "Sztukę Kochania. Historię Michaliny Wisłockiej".

Obecnie reżyser Patryk Vega najwyraźniej wymyślił sobie, z pomocą milionów widzów, że potrafi nakręcić rasowe kino sensacyjne.

Cóż, nikt mu nie broni tak myśleć. Jego "Pitbulle" to jednak twory filmopodobne, oparte na tabloidowej kontrukcji fabularnej rodem z Faktu czy Super Expressu. Zresztą, w identycznym kierunku podąża "Botoks", którego zwiastun jest smutnym podsumowaniem miałkości polskiego kina mainstreamowego.

Czekam teraz aż Vega przygotuje jakiś kolejny sensacyjny film, np. o kulisach śmierci Andrzeja Leppera czy aferze Amber Gold, bo ewidetnie celuje w tego typu tanią poblicystykę dla rządnej sensacji gawiedzi.

Trudno mi protestować, jeśli powstają w Polsce dobre filmy, ale moim zdaniem jest to trochę droga donikąd. Swoiste przeczekanie przewlekłej zapaści w jakości i pomysłach, które dryfują w rodzimej branży.

Przypominam, że w Hollywood i europejskim kinie dobre komedie romantyczne powstawały już w latach 40. i 50. minionego stulecia. Z kolei świetne biografie zaczęły wylęgać się na Zachodzie gdzieś tak od lat 70. W sytuacji, gdy jesteśmy każdego roku zalewani filmami z całego świata, naprawdę trudno będzie się przebić bez ciekawego, oryginalnego głosu.

Światełkiem w tunelu wydaje się być Bodo Kox, postać niemalże bajkowa w polskim kinie.

Człowiek o wyobraźni, której nie powstydziłby się Spike Jonze czy Wes Anderson, niestety nie mający aż takich środków, możliwości i insfraksturkutu filmowej, by tworzyć równie udane i ciekawe dzieła.

W Gdyni pokazano jego najnowszy film, "Czlowiek z magicznym pudełkiem". Już jego poprzednie dzieło, "Dziewczyna z szafy", stanowiło powiew świeżości jakiego polskie kino potrzebuje. "Człowiek z magicznym pudełkiem" idzie krok dalej, pokazując naprawdę imponującą wizję twórcy. Jest to bowiem romans z elementami science-fiction.

Oglądając zwiastun, można gołym okiem dojrzeć inspiracje "Blade Runnerem", "Fight Clubem" czy "Seksmisją".

Przyznaję, owe inspiracje mogłyby być mniej oczywiste i pokazane z większą finezją, ale nie zmienia to faktu, że właśnie takiego otwartego myślenia potrzebuje polska kinematografia. Póki co, niestety, poza paroma pozytywnymi przypadkami, nie widzę za bardzo pola i chęci na zmianę.

Nie widzę polskiego Almodovara, Nicolasa Windinga Refna, Yorgosa Lanthimosa czy Larsa von Triera. Tym bardziej nie widzę też polskiego Christophera Nolana, Darrena Aronofsky'ego czy Denisa Villeneuve'a.

Najlepszym obecnie polskim reżyserem, i jednym z najlepszych w Europie, jest Wojtek Smarzowski. Tylko co z tego, skoro tworzy kino na wskroś hermetyczne? Ważne, ale też trudne i ciężkie w odbiorze na tyle, że nie jest w stanie przebić się poza ramy naszego, dość biednego podwórka?

REKLAMA

42. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, podobnie jak liczne poprzednie edycje imprezy, przyniósł nam co nieco dobrego kina, ale też, tak samo jak liczne poprzednie edycje imprezy, nie dał nadziei na wielką odmianę i nową jakość polskich filmów.

Pozostaje nam zaakceptować status quo i cieszyć się z tego co mamy. Albo po prostu skupić swoją uwagę na ciekawszych filmach i twórcach zza granicy.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA