REKLAMA

Jaki musiałby być iPhone 7, żebym go kupił

Poznaliśmy iPhone’a 7 oraz większego i lepszego iPhone’a 7 Plus. To bez wątpienia dopracowane, mocne, wydajne i okropnie drogie smartfony. Po premierze jednak nawet przez moment nie myślałem o zakupie. Co w takim razie poszło nie tak?

08.09.2016 16.57
Jaki musiałby być iPhone 7, żebym go kupił
REKLAMA
REKLAMA

Praktycznie przed każdą premierą nowego iPhone’a zaczynam się zastanawiać, czy tym razem go nie kupić. W zeszłym roku jechałem co prawda z ekipą Spider’s Web po iPhone’y 6s, ale kupowałem tylko dla mojej dziewczyny. Sam pozostając wierny Androidowi.

Przed tegoroczną konferencją znowu pomyślałem o zakupie. Jednak Tim Cook i spółka skutecznie sprowadzili mnie na ziemię.

iPhone 7, czyli co Apple zrobił źle

Lista grzechów głównych nowego iPhone’a jest długa. Po pierwsze nie ma większej rozdzielczości ekranu, która pozwoliłaby iPhone’owi zaistnieć na rynku wirtualnej rzeczywistości. A jest to rynek bardzo szybko rozwijający się, przyszłościowy, w który ogromną kasę pompują chociażby Google, Microsoft, Samsung i Facebook, czyli najwięksi rywale Apple. Szkoda, że Apple znowu przesypia kolejną rewolucję.

Po drugie nowe smartfony Apple nadal nie pozwalają na bezprzewodowe ładowanie. To spora strata zwłaszcza dlatego, że iPhone 7 pozbawiony jest złącza słuchawkowego, więc niegłupim pomysłem byłoby wyposażenie telefonów w moduły ładowania bez kabla. Dzięki temu już za rok moglibyśmy całkiem bezboleśnie powitać iPhone’y pozbawione wszelkich złącz (bez USB, bez Lightning, bez jacka 3,5 mm). Niestety na to się nie zapowiada. Dodatkowo w nowym iPhonie 7 nie ma modułu NFC, który pozwoliłby na łatwe łączenie smartfonu z bezprzewodowymi głośnikami i słuchawkami, a to będzie teraz przecież zdecydowanie częściej wykonywaną czynnością.

Po trzecie – i chyba najważniejsze – nowe iPhone’y nadal nie wspierają szybkiego ładowania. A szybkie ładowanie jest najlepszą rzeczą, jaką wymyślono od czasu bezprzewodowych telefonów. Właśnie dzięki tej technologii nie muszę się martwić o to, ile energii jest w moim telefonie, bo jeśli jest jej mało, to wystarczy dosłownie kilkanaście minut ładowania, aby wydłużyć czas pracy o następnych kilka godzin. A w codziennym życiu zwykle nie ma problemu z podpięciem smartfona na te kilkanaście minut, więc problem uciekającej energii znika niemal zupełnie.

Idźmy dalej. W tym roku Apple pogrzebał w końcu 16-gigabajtowe smartofony, ale niestety zabrakło w ofercie wersji 64 GB, która według mnie jest obecnie najatrakcyjniejsza. Bo 32 GB to dzisiaj trochę za mało, szczególnie gdy nie możemy rozbudować później pamięci za pomocą karty. Zaś 128 GB to zdecydowanie za dużo, aby przeciętny użytkownik zapełnił w ciągu roku lub dwóch lat, a po takim czasie zwykle wymienia się już telefon. Wyrzucenie z portfolio iPhone’a 64 GB i zostawienie jedynie wersji 32-, 128- i 256-gigabajtowej odbieram jako bezczelny skok na kasę. A takich zachowań nie lubię i nie toleruję.

Kolejna sprawa to czarna wersja kolorystyczna. Moim zdaniem iPhone 7 w wersji Jet Black prezentuje się najlepiej i gdybym kupował, to zapewne właśnie tę wersję – hello, przecież wszyscy muszą widzieć, że to nowy iPhone! Tymczasem na stronie Apple czytamy, że czarny iPhone 7 będzie się rysował i jeśli nie chcemy mikro rysek, to mamy korzystać z dodatkowej obudowy. Dodatkowa obudowa nie jest w zestawie, a najtańsza ładna, czyli skórzana, kosztuje u Apple ponad 200 zł. Sorry, ale to kolejny skok na kasę podszyty dodatkowo obłudą, bo podczas konferencji Apple zachwalał proces produkcyjny nowych obudów dając nam do zrozumienia, że mamy do czynienia niemal z kosmiczną technologią. Tymczasem na stronie Apple dowiadujemy się, że to wszystko jest ściema, a nowy iPhone będzie się rysował od samego patrzenia, tak jak od samego patrzenia kurzem zalatuje wewnętrzna część ekranów w iMakach. Kpina.

Ostatnia sprawa, czyli ten nieszczęsny iOS. Dawałem mu wiele razy szansę i chyba byłbym w stanie znieść jego wszystkie ułomności i upośledzenia, gdyby nie jedna – brak możliwości zmiany domyślnych aplikacji. Dajmy na to, że chcę korzystać z poczty Inbox by Gmail oraz z przeglądarki Opera. To już wystarczy, aby dać sobie spokój z iPhone’em. No chyba, że ktoś ma nerwy do tego, że wszystkie linki są notorycznie otwierane w Safari, a odwiedzonych stron i dodanych zakładek potem na próżno szukać w historii przeglądarki np. na innym urządzeniu.

Można się wściekać na Apple, że do teraz nie ogarnął tak podstawowych spraw. Można też się śmiać – i to chyba jest lepsze wyjście – bo jeśli Apple dopiero wczoraj rozpracował pracę w grupach w iWorku, to oznacza, że najmagiczniejsza firma technologiczna na świecie potrzebuje naprawdę sporo czasu, aby dogonić konkurencję.

REKLAMA

Werdykt pozostaje bez zmian: Android król.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA