REKLAMA

Taylor Swift idzie na wojnę z YouTube'em

Taylor Swift najpierw sprawiła, że Apple potulnie zmieniło zasady płatności w swojej usłudze Music, a teraz rusza po YouTube’a. Google, uważaj.

15.07.2016 07.02
Taylor Swift idzie na wojnę z YouTube’em
REKLAMA
REKLAMA

Taylor, ach Taylor. Obiekt westchnień połowy naszego redakcyjnego Slacka i jednocześnie obiekt hejtu pozostałej części ekipy. Na szczęście opinią tych ignorantów nie zamierzam się przejmować. Wolą grać w Pokemony niż słuchać amerykańskiej gwiazdy pop śpiewającej ckliwe kawałki dla nastolatek. Kiedyś dorosną.

Wracając do sedna, Taylor Swift przez moment była na ustach wszystkich serwisów technologicznych, po tym jak wystosowała list krytykujący Apple. Kiedy ruszała usługa streamingowa Music, pierwsze trzy miesiące były darmowe. Problem polegał na tym, że Apple nie brało pieniędzy od użytkowników, ale jednocześnie nie zamierzało przez okres triala płacić wykonawcom za odsłuchane kawałki. Innymi słowy, Apple przerzuciło koszt triala na wykonawców.

To kuriozalna strategia i naprawdę nie rozumiem, w jaki sposób Apple chciało przeforsować ten pomysł. Muzycy wyraźnie protestowali, ale jeden głos przebił się ponad wszystkie. Był to głos Taylor Swift, która poszła na wojnę z Apple. I wygrała. Apple zaczął płacić artystom za kawałki odsłuchane podczas darmowego okresu.

Jeśli ktoś w decyzji Apple widzi dobroduszność, jest ślepy. Chodzi o czysty biznes. Taylor Swift to potęga. Jest ona obecnie najlepiej zarabiającą gwiazdą świata, a w bieżącym roku zarobiła już dwukrotnie więcej niż Cristiano Ronaldo. Swift ma fanatycznie oddanych słuchaczy, a więc kto nie jest z nią, ten ma przeciwko sobie całą potężną armię nastolatek (i grono blogerów przed trzydziestką). Jeśli Swift zrezygnowałaby z udostępniania swojej muzyki w Apple Music, oznaczałoby to odpływ ogromnej rzeszy użytkowników.

Po Apple Music przyszła pora na YouTube'a.

Taylor Swift połączyła siły ze 180 artystami, m.in. z Lionelem Richie, Paulem McCartneyem, Lady Gagą, Christiną Aguilerą i Eltonem Johnem (co za czasy, że Swift przyciąga uwagę mocniej od McCartneya…). Muzycy napisali otwarty list krytykujący Digital Millennium Copyright Act (DMCA), czyli ustawę regulującą rozpowszechnianie cyfrowych dóbr.

W liście czytamy, że duże firmy technologiczne wyrosły i wzbogacają się na tym, że udostępniają użytkownikom niemal każdy utwór z historii muzyki za pośrednictwem smartfona. Tymczasem zyski artystów stale maleją (choć to akurat nie dotyczy panny Swift).

W liście pojawia się przykład YouTube’a, który w 2015 roku wypłacił muzykom 740 mln dol. Kwota wzrosła tylko o 11 proc. względem poprzedniego roku, podczas gdy liczba odtworzeń wzrosła w tym samym okresie o… 132 proc.

Mamy sytuację patową.

Trudno dziwić się muzykom, którzy już właściwie przestali zarabiać na sprzedaży muzyki, a zyski generują z koncertów, gadżetów i reklam. Stawki za pojedyncze odtworzenie kawałka na Spotify czy Apple Music to tysięczne części centa. Dosłownie.

Swoją drogą to dziwne, że głos w sprawie zabierają topowe gwiazdy, podczas gdy współczesne metody dystrybucji najmocniej uderzają w mniej znanych muzyków, którzy na odsłuchu zarabiają jeszcze mniej.

Taylor uderza w sam fundament funkcjonowania współczesnego internetu. Obawiam się, że tym razem gwiazda nic nie wywalczy. To rozwój technologii sprawił, że dostęp do muzyki stał się banalnie prosty. A walka z rozwojem jest z góry skazana na niepowodzenie. To tak, jakby chcieć zamknąć internet.

Jedni widzą w internecie zagrożenie, inni szansę.

REKLAMA

Jay-Z - amerykański muzyk, a przy tym przedsiębiorca i właściciel serwisu streamingowego Tidal - głośno mówi, że „streaming to najprawdopodobniej ostatni model sprzedaży muzyki za naszego życia”. To stanowisko znajduje się na przeciwnym biegunie do postulatów Taylor Swift. Mamy dwoje muzyków i dwa zupełnie odmienne zdania.

Prywatnie zgadzam się z Jayem-Z, ale tak naprawdę w tym sporze to muzycy dyktują warunki. Wystarczy jeden podpis wytwórni, a twórczość artysty może na dobre zniknąć z usług streamingowych i z YouTube’a. Tylko czy znajdzie się muzyk, który może sobie pozwolić na opuszczenie YouTube’a i jego miliardowej widowni?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA