REKLAMA

Elon Musk w Simsponach, czyli brak odpowiedzialności za przyszłość

Simpsonowie - jak każda kultowa kreskówka - komentują rzeczywistość. Tym razem trafiło na Elona Muska i jego pęd do ulepszania świata. Muskowi trochę się dostało, a chęć zmieniania świata na lepsze skończyła się katastrofą dla gospodarki Springfield. I o ile nie przepadam za Simpsonami, o tyle są lepszym komentarzem do rzeczywistości i przyszłości niż niejeden profesjonalny artykuł czy bełkot Ray'a Kurzweila przewidujący tylko pozytywne zmiany.

28.01.2015 20.02
Elon Musk w Simsponach, czyli brak odpowiedzialności za przyszłość
REKLAMA
REKLAMA

Elon Musk, wypalony i poszukujący inspiracji, przybywa rakietą do Springfield i ląduje na podwórku Simpsonów. Szybko odnajduje w Homerze muzę - głupie pomysły Homera poruszają umysł Muska i prowokują innowacje i rozwiązania problemów. Musk ze swoim dążeniem do poprawy świata i ignorancją dla pieniędzy podoba się Burnsowi, właścicielowi elektrowni atomowej, który chce wyeksploatować zdolności geniusza i na nich zarobić. Jednak szybko okazuje się, że choć w Springfield pojawiają się samojezdne samochody, helikoptery i mnóstwo elektrycznych udogodnień, to sama elektrownia przynosi straty finansowe. W końcu Musk chce, by lepiej było na świecie, a nie tylko ludziom! Sytuacja ekonomiczna Spriengfield, opierająca się na istnieniu elektrowni, pogorsza się powodując masowe zwolnienia i depresję. Innowacje i poddanie się nowościom obracają się przeciwko miasteczku, a w ironicznym zakończeniu Elon Musk odlatuje w kosmos rakietą napędzaną paliwem rakietowym.

Można na tym zakończyć oglądanie Simpsonów i przejść do konsumowania reszty kolorowych obrazów na innych kanałach. Można też zastanowić się, na ile wizja przedstawiona w kreskówce jest prawdziwa i odnosi się do rzeczywistości. Jeśli przyjrzymy się obecnej sytuacji ekonomicznej, politycznej i społecznej, jeśli dodamy do tego znaczenie technologii, szybko okaże się, że Simpsonowie całkiem zręcznie komentują to, co dzieje się tu i teraz, co rozpoczęło się wraz z nastaniem ery krzemu i internetu i co tylko zwiększa swoją szybkość z roku na rok.

Postęp zawsze jest dobry! Prawda?

Można się kłócić, czy GPS i mapy w każdym telefonie polepszyły życie przeciętnego człowieka i sprawiły, że stał się szczęśliwszy. Nowoczesny człowiek nie gubi się już na mieście czy w podróżach po świecie. Nie traci czasu na błądzenie po uliczkach lub pytanie o drogę, nie kłóci się z drugą połówką czy już się zgubił, czy jeszcze nie. Nowoczesny człowiek dociera do celu, nie traci czasu, więc w domyśle stał się szczęśliwszy.

Mogłabym się sprzeczać. Mapy z GPS-em w kieszeni sprawiły, że nowoczesny człowiek jest produktywniejszy. Nie traci czasu, a przecież czas to pieniądz. Nawet wolny czas jest warty bardzo dużo - ma się go rzadko, więc trzeba go doceniać i wypełniać aktywnościami. Trzeba być produktywnym nawet w spędzaniu czasu wolnego.

Nowoczesny człowiek się nie gubi. Dociera do celu, przez co traci wiele wspaniałych widoków, okazji i małych rozmówek z ludźmi, których pyta o drogę. Zamiast patrzeć przez okno samochodu, chłonąć otoczenie, nowoczesny człowiek patrzy w kilkucalowy ekranik przyczepiony do deski rozdzielczej, ewentualnie słucha robotycznego głosu rozkazującego mu, co ma robić.

Screenshot 2015-01-28 at 16.49.14

Nowoczesny człowiek nie może pozwolić sobie na zgubienie się, bo przepadnie mu rezerwacja, bo znajomi się wkurzą, bo nie zdąży, bo to utnie mu czas wolny, bo rozjedzie mu się harmonogram i kalendarz, zabuczy telefon przypominający, że miał być o tej porze w innym miejscu, odezwie się tysiąc brzęczyków i niczym pies Pawłowa nowoczesny człowiek zareaguje wyuczoną frustracją i paniką.

Nowoczesny człowiek stał się niewolnikiem siebie samego i produktywności. Wspomniane wyżej mapy są symbolem pierwszych dekad XXI wieku, czyli nowości, która szybko weszła w życie i zmieniła nawyki milionów ludzi.

Mimo to, gdy spytać ludzi krążących po mieście ze smartfonami, kierowców z GPS-ami o to, czy mogliby żyć bez urządzeń, prawie wszyscy zgodnie odpowiedzą, że tego sobie nie wyobrażają i nie pamiętają jak to było, gdy map pustyni w Afryce nie miało się w kieszeni.

Postęp zmienia to jak żyjemy w małej, osobistej i intymnej skali. Sieci społecznościowe i komunikatory wpływają na to jak się porozumiewamy, jak i gdzie szukamy szczęścia. Wszechobecne informacje zmieniają to jak je konsumujemy i nawet to jakie opinie wydajemy. Życie każdego internauty, w ten czy inny sposób, kształtowane jest przez sieć.

"Kształtujemy narzędzia, a potem narzędzia kształtują nas", profesor John Culkin

Postęp wpływa na świat także na większą, globalną skalę. O ile ciężko kłócić się z korzyściami, jakie przyniósł postęp w medycynie, o tyle należy dostrzegać ciemniejsze strony innych, z pozoru oczywistych innowacji. Nie chodzi o ich kwestionowanie - rozwinięcie transportu, pociągi, samoloty czy samochody to wspaniałe narzędzia, nie tylko ułatwiające ale i ratujące życie ale o zwykłe przyznanie, że mają swoją cenę. Na przykład uzależnienie od brudnych źródeł energii, które oprócz zanieczyszczeń prowadzących do globalnego ocieplenia czy zabijania kolejnych gatunków zwierząt zbierają też żniwo w... sytuacji geopolitycznej na całym świecie. Kto ma ropę, ten ma pieniądze i władzę - dostęp do zasobów naturalnych od dekad przyczynia się do konfliktów, które destabilizują sytuację w wielu regionach (Bliski Wschód czy Ameryka Południowa), rozpalają wojny, prowadzą do śmierci i radykalizacji poglądów, przymykania oczu na naruszanie podstawowych praw człowieka czy powodują konflikty wewnętrzne i kłopoty zwykłych ludzi (szczelinowanie hydrauliczne - metoda wydobycia gazu łupkowego). Więcej - ropa zbudowała imperia i kapitał, którego ciężko się wyrzec i który dziś w wielu miejscach hamuje rozwój bardziej neutralnych, odnawialnych źródeł energii.

elon-musk

Mam problem z upraszczaniem sposobu patrzenia na świat. Nie da się, a może raczej nie powinno, patrzeć na wybrane części rozwoju bez umieszczania ich w szerszym kontekście. Mamy już ogromną wiedzę - od czasów rewolucji przemysłowej nie dość, że nauczyliśmy się sporo, to rozwinęliśmy na tyle, że poszerzyły się też nasze możliwości ostrożnego przewidywania przyszłości. Do tego służy wyobraźnia, nauka, po to mamy futurystów i na próbach przewidzenia przyszłości opierają się też same firmy. W końcu kto pierwszy to zrobi, ten ma szanse na większy zarobek. Jak więc możliwe jest to, że w światowym dyskursie, w środkach przeznaczanych na rozwój zapobieganie negatywnym skutkom zawczasu nie jest bardziej doceniane?

Czy gdybyśmy kilka dekad temu mieli dzisiejszą wiedzę i środki bylibyśmy w stanie przewidzieć, jak duże szkody dla środowiska i wielu regionów spowoduje uzależnienie od ropy? A jeśli tak, to czy staralibyśmy rozegrać się to niego inaczej, bardziej rozsądnie podejść do tematu traktując ropę jako zasób tymczasowy jednocześnie mocniej inwestując w alternatywne źródła energii? Pytanie czysto hipotetyczne, bo nie mieliśmy wtedy takich możliwości, ale czy nie powinniśmy wyciągać wniosków na przyszłość?

Ekonomia, rozwój, biznes, polityka, społeczeństwo - to wszystko przenika się ze sobą i jest naczyniami połączonymi. Dlaczego o tym zapominamy i tak chętnie rzucamy się na nowe, nie myśląc o konsekwencjach?

Nowa ekonomia, stare zasady

W Krzemowej Dolinie po bańce dotcomowej szybko nastała ‘szczęśliwość’. Okazało się, że na technologiach informacyjnych można zarabiać, tylko trzeba robić to inaczej, niż po prostu przenosząc model biznesu "offline'owego" (sprzedaż przez internet) do sieci. Zamiast tworzyć zwykły sklep, można stworzyć sklep, który oprócz zwykłego sprzedawania zbiera dane i lwią część sukcesu zawdzięcza rekomendacjom, wygodzie, rozpoznaniu klienta i personalizacji. Oprócz tego można stworzyć dalekosiężny plan dominacji i monopolizacji rynku, przedkładając zasięg i obroty nad zyski. Tak jak robią to wielkie i bogate sieci handlowe, tylko na większą, bo globalną, internetową skalę.

Poza tym ekonomia Krzemowej Doliny opiera się na zbieraniu danych i na przeświadczeniu, że nowe zawsze znaczy lepsze i odmieni świat na lepsze. Dane stały się nowym surowcem, który wykopuje się przez internet, przetwarza, przechowuje i analizuje i na jego podstawie zarabia. Dziś wszyscy pracujemy w kopalniach danych, wytwarzamy je i zapłatę przyjmujemy w... usługach, które oparte są o dane. Google, Facebook czy Amazon z każdym bitem informacji stają się jeszcze lepsze i inteligentniejsze po to, żeby zaoferować nam lepsze produkty (reklamowe, głównie) i zarabiać więcej.

A gdy zarabiają wystarczająco dużo i zdobywają przewagę na rynku, zaczynają prawdziwą ekspansję. Tworzą telefony, telewizory, termostaty, urządzenia towarzyszące nam na każdym kroku i zbierające jeszcze więcej danych... A im więcej danych, tym mniejsza ich wartość. Trzeba szukać nowych sposobów, by wykopać ich więcej, by zatrzymać użytkownika. Doszło do tego, że firmy, które zajmowały się oprogramowaniem i kodem dziś tworzą okulary wirtualnej i rozszerzonej rzeczywistości, planują ekspansję dronów mających zastąpić kurierów czy nawet mają zamiar lecieć w kosmos. Jak Google. W imię innowacji i ułatwiania życia. Problem w tym, że mówimy o prywatnych firmach, które mają na celu zarabianie, czyli swoje własne dobro.

google

W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych uwierzyliśmy trochę w mit szczęśliwego człowieka, którego wyręczać będzie technologia. Będziemy siedzieli sobie ze znajomymi z drinkiem w dłoni, a roboty będą pracować za nas i dla nas. Realia trochę się zmieniły, świat zachodni nie opiera się już tak mocno na produkcji tylko na usługach i wiemy już, że nie zawsze będą wyręczały nas roboty. Niewidzialne centra danych i chmury przejmą i już przejęły część naszych obowiązków.

Jednak wizja prezentowana przez gigantów technologicznych wciąż opiera się na tym samym założeniu. Technologie i innowacje sprawią, że będzie nam lżej i wygodniej. W Krzemowej Dolinie króluje przekonanie dzielone przez twórców nowoczesnej internetowej ekonomii, iż rynek ureguluje się sam, że technologie mu w tym pomogą i trzeba dać im wolność, by pokazały jak są wspaniałe.

Problem w tym, że obraz, który wyłania się z tego szalonego tempa rozwoju zaczyna być przerażający. Firmy takie jak Instagram i Snapchat, zatrudniające po kilkanaście osób, warte są miliardy dolarów. Przy dobrych wiatrach można powiedzieć, że zatrudniają po kilkadziesiąt osób jeśli policzyć niewidzialnych na pierwszy rzut oka ludzi obsługujących centra danych, prawdopodobnie gdzieś w obcym kraju, bo tam taniej. Mimo, że nie wytwarzają nic fizycznego, to cenione są bardziej, niż "tradycyjne" zakłady pracy.

Amazon na przykład zaczął już zastępować pracowników magazynowych - tych samych, którzy sprawiają kłopoty protestami przeciw warunkom pracy, niskim płacom czy gorącu w halach - robotami. Człowiek jako taki przestaje być potrzebny. Jednocześnie giganci nowej, internetowej ekonomii swoimi produktami "wycinają" tradycyjne firmy, sklepy i zakłady, które zatrudniały setki i tysiące osób (najsłynniejsza jest chyba sprawa upadku Kodaka). Ideologiczni libertarianie Krzemowej Dolny, tacy jak Peter Thiel - twórca PayPala i Palantira, guru San Francisco - opowiadają historie o sukcesie, o luźnym podejściu do biznesu i rozwoju, o wspaniałej przyszłości.

amazon w polsce

Tymczasem Thiel ma firmę, która dostarcza produkcji do analizowania i przetwarzania danych, wyciągania z nich informacji i wniosków w czasie rzeczywistym. Z jej usług korzystają wielkie firmy prywatne, ale i rządy i mówi się, że Palantir to narzędzie do szpiegowania, o jakim nie marzyłby James Bond. Thiel ma swój interes w wychwalaniu ekonomii danych i obecnego stanu rzeczy.

Czy trzeba mówić, że dzięku brakowi regulacji i nowej ekonomii danych możliwe były afery z PRISM i szpiegowaniem zwykłych ludzi? Czy globalnie zastanawiamy się nad stanem demokracji i zagrożeniach wolności w XXI wieku? Dlaczego nie obawiamy się Google'a, który opiera swój byt na zbieraniu danych lecącego w kosmos, by dostarczać internet wszędzie i wszystkim? Dlaczego z nadzieją patrzymy na prywatne firmy i liczymy, że rozwiążą problemy ze znikającymi miejscami pracy, ze zdrowiem?

Uber jest świetnym przykładem krótkowzroczności i przedkładania szybkich korzyści nad dłuższe, dalsze dobro. Można kłócić się, czy Uber jest tylko symptomem, czy efektem zmian dziejących się na świecie. Obstawiam oba. Jednak już chyba niemal nikt nie ma wątpliwości, że Uber nie dba o ważny łańcuch swojego biznesu - kierowców oraz że ma w nosie lokalne prawo i dobro kogoś innego niż sam Uber i inwestorzy (w dużej mierze firmy technologiczne i fundusze z Krzemowej Doliny). To pokłosie ślepej wiary w to, że wszystko co związane z technologiami jest dobre, zbawienne i przyniesie wszystkim korzyści. Uber agresywnie wypiera z rynków konkurencję, by potem narzucać swoje własne warunki i utrzymywać pozycję niską ceną. Mimo kontrowersji, użytkownicy wciąż korzystają z usług Ubera, bo z ich punktu widzenia jest to najlepsza usługa a Travis Kalanick, choć uważany za dupka, jest gwiazdą branży. Inwestorzy Ubera (m.in. Google Ventures i Jeff Bezos właśnie) są bardzo ostrożni w komentowaniu kontrowersji wokół firmy. W końcu nie mogą zaszkodzić własnemu biznesowi.

uber taxi

Sytuacja z Uberem i protestującymi na zarobki oraz zasady działania usługi kierowcami, zarabiającymi mniej niż pensja minimalna i zmuszanymi do poddania się zmieniającym warunkom pracy, dziwnie przypomina czasy walki o podstawowe prawa pracowników, które przecież zostawiliśmy już za sobą. Historia widocznie lubi się powtarzać.

Uczenie się na błędach to ściema

Jednak z szerszej perspektywy te wszystkie mechanizmy, powtarzanie historii, wpływ prężnego i pobudzającego wyobraźnię biznesu na politykę (jakże cieszą się nasi ministrzy i oficjele, gdy ktoś z Krzemowej Doliny zawita do Polski i zaszczyci nas jakąś małą dla siebie inwestycyjką czy programem, który wyciągnie naszych zdolnych uczniów za granicę!), na gospodarkę, wszystko to budzi niepokój. Tym bardziej, gdy widzi się oburzone reakcje na działania organów państwowych, które nieudolnie próbują regulować te rynki i zapewnić stabilny oraz pozytywny dla firm i konsumentów rozwój.

Reperkusje takiego podejścia mogą być tragiczne. A to dopiero początek. Kurzweil i naukowcy już zapowiadają skanowanie świadomości, coraz większą ekspansję maszyn i sztucznej inteligencji, która przejmie w końcu stery rozwoju i tysiąc innych, przyszłych nowości, od których opadnie nam szczęka.

Nie uważam, że są one złe. Nie uważam, że postęp i rozwój jest zły. Twierdzę jednak, że niekontrolowane, nieprzemyślane parcie do przodu, kształtowanie globalnej gospodarki i stosunków międzyludzkich, nieprzeznaczanie środków na próby przewidywania negatywnych konsekwencji są złe. Powinniśmy uczyć się na doświadczeniach.

Wpływ coraz szybszego rozwoju nowych narzędzi, nowego rynku danych, globalizacja na niespotykaną dotąd skalę i wystawienie nas - ludzi - na próbę i rollercoaster zmian nie powinno odbywać się tak bezmyślnie.

Wszystko jest ze sobą połączone.

PS Polecam też książki:

REKLAMA
  • "The Internet Is Not The Answer", 2015, Andrew Keen
  • "The Glass Cage: Automation and Us", 2014, Nicholas Carr
  • "Big Bang Disruption", 2014, Paul Nunes, Larry Downes
  • "The Winner-Take-All Society: Why the Few at the Top Get So Much More Than the Rest of Us, 1996, Robert H. Frank, Philip J. Cook

*Część zdjęć pochodzi z Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA