REKLAMA

Osiem miesięcy na rynku i wycena na ponad miliard dolarów. Fascynująca historia Slacka

Stewart Butterfield jest niesamowitym szczęściarzem. W ciągu niecałej dekady udało mu się stworzyć dwie firmy, które stały się hitami, a jedna z nich jest w tej chwili wyceniana na ponad miliard dolarów. Po zaledwie 10 miesiącach od wypuszczenia pierwszego produktu.

08.12.2014 20.20
Osiem miesięcy na rynku i wycena na ponad miliard dolarów. Fascynująca historia Slacka
REKLAMA
REKLAMA

Pierwsza ikoniczna firma, którą stworzył Stewart Butterfield to Flickr. Tego serwisu nie trzeba nikomu przedstawiać. Pionierski projekt Web 2.0, który został szybko, jak dzisiaj twierdzi Butterfield - za szybko, przejęty przez Yahoo i jak to zwykle bywa ze startupami przejętymi przez tego giganta równie szybko zaniedbany.

Druga firma Butterfielda, która już stała się bardzo popularna, a na dodatek bardzo dochodowa, to Slack. Po ostatniej rundzie inwestycyjnej, ten startup jest wyceniany na dokładnie 1,12 mld dol. Co ciekawe, swój produkt - czyli pięknie zaprojektowane i świetnie działające narzędzie do komunikacji wewnątrz firmy, które ma zabić e-maile - firma pokazał świata zaledwie w lutym 2014 roku.

Czym jest Slack? Ten genialny film od Sandwich Video świetnie pokazuje istotę usługi oferowanej przez Butterfielda i jego zespół.

Efekt? Ponad 73 tys. płacących klientów i miliony dolarów przychodu, co miesiąc. Slack rośnie tak szybko, że zostanie prawdopodobnie SaaSowym startupem, który najszybciej, jak dotychczas, osiągnie pułap 10 mln dolarów przychodu miesięcznie - jeszcze przed końcem roku.

Historia powstania, i Flickra, i Slacka to ciekawe opowieści. Poznacie je dzięki temu, że udało mi się porozmawiać telefonicznie ze Stewartem Butterfieldem. Teraz inwestorzy cały czas pukają do jego drzwi i wszystkie media chcą z nim rozmawiać, ale CEO Slacka znalazł pół godziny na to, żeby pokazać czytelnikom Spider’s Web jak to jest zarządzać firmą, która jest warta ponad miliard dolarów.

Paweł Luty, Spider's Web: Moim zdaniem, jest Pan niesamowitym szczęściarzem. Czuje się Pan szczęściarzem?

Stewart Butterfield, Slack: Absolutnie tak. Jestem niesamowitym szczęściarzem. Oczywiście włożyliśmy w Slacka ogrom naszej pracy, ale trafiliśmy też w szczęśliwą niszę. Ludzie zawsze będą się ze sobą komunikować. To fundament. Inne rzeczy przychodzą później. Wiele firm próbowało na nowo podejść do komunikacji wewnątrz firm, ale my dzięki naszej pracy i szczęściu wymyśliliśmy usługę, z której ludzie po prostu chcą korzystać.

Mówiąc o tym, że jest Pan szczęściarzem miałem na myśli to, że dwa Pana największe zawodowe sukcesy - Flickr i Slack - powstały niejako przez przypadek. Oba zaczynały jako dodatkowe projekty, a wyrosły na ikoniczne usługi. Oprócz szczęścia potrzeba też odwagi i determinacji, żeby porzucić to, co robiło się do tej pory i zająć się czymś zupełnie innym.

Powstanie Flickra to był kompletny przypadek. Wszyscy mieli jeszcze w pamięci pęknięcie bańki internetowej, więc ja i moi wspólnicy mieliśmy kłopoty ze znalezieniem inwestora, który sfinansowałby powstanie naszej gry. Był rok 2003 i naprawdę było trudno przekonać kogokolwiek, że inwestycja w cokolwiek związanego z internatem się opłaci. Poza tym, nasza gra nie była jeszcze gotowa, a o kocie w worku już tym bardziej nikt nie chciał słyszeć.

Przy okazji pracy nad grą stworzyliśmy na nasze wewnętrzne potrzeby system do dzielenia się zdjęciami i wspomnieliśmy o tym jednemu z potencjalnych inwestorów, który jednak zgodził się z nami spotkać. Ten pomysł mu się spodobał i tak powstał Flickr. Jeszcze przez dwa miesiące staraliśmy się jednocześnie pracować nad grą, ale po wielu godzinach rozmów zdecydowaliśmy się skupić na Flickrze.

slack-stewart-butterfield-sandwich-video

Podobnie było ze Slackiem? To też był projekt poboczny, który powstał przy okazji prac nad grą.

W wypadku Slacka było inaczej. To była w pełni świadoma decyzja, że zamykamy jedną firmę i otwieramy kolejną. Przygotowywaliśmy się do zamknięcia Glitcha [tak nazywał się projekt gamingowy, w który Butterfield był zaangażowany po odejściu z Flickra, a przed założeniem Slacka - red.] przez kilka miesięcy, a później przez kilka dobrych tygodni zastanawialiśmy czym dokładnie ma zajmować się nowa firma. Było kilka możliwości, ale w końcu zdecydowaliśmy, że chcemy rozwijać Slacka. I okazało się, że podjęliśmy bardzo dobrą decyzję.

Dzisiaj pivot w branży startupowej to coś normalnego. Łatwiej było podjąć decyzję o metamorfozę w Slacka niż o porzuceniu gry i założeniu Flickra?

I tak, i nie. Dzisiaj przedsiębiorcy mają do dyspozycji zupełnie inne środki i infrastrukturę, a w Dolinie Krzemowej jest mnóstwo kapitału do wykorzystania. W 2003 roku było zupełnie inaczej. Trudniej. Poza tym, decyzja o metamorfozie w Flickra była pierwszym tak poważnym wyzwaniem przed naszym zespołem. Za drugim razem, czyli odejściu z Yahoo i założeniu Glitcha, i trzecim razem, czyli powstaniem Slacka, było łatwiej, bo znaliśmy się już lepiej i mieliśmy więcej doświadczenia [część zespołu z pierwszego teamu Flickra nadal współpracuje z Butterfieldem - red.]. W takich momentach relacje między współpracownikami są kluczowe. Po prostu łatwiej jest doprowadzić do tego, żeby coś zostało zrobione, ponieważ zespół już się zna i doskonale wie jak najlepiej ze sobą współdziała.

Z drugiej strony, było trudniej, ponieważ gdy powstawał Flickr to wszyscy pracownicy, którzy pracowali nad grą zaangażowali się w nowy projekt. Natomiast, po tym kiedy zamknęliśmy Glitcha tylko osiem osób z 45-osobowego zespoły trafiło do Slacka. 37 ludzi straciło pracę. Utrata pracy to trudny moment w życiu każdego człowieka, ale powiedzenie 37 osobom, że już nie mają zatrudnienia także nie jest łatwe. Zwłaszcza jak wcześniej osobiście się te osoby zatrudniało, namawiało do przeprowadzki i zaangażowania w projekt, który okazał się porażką.

Czego nauczyło Pana doświadczenie zwolnienia tylu osób?

Z pewnością tego, żeby rozstawać się z pracownikami w uczciwy i elegancki sposób. Po zamknięciu Glitcha byliśmy w o tyle komfortowej sytuacji, że zostały nam jeszcze do dyspozycji pieniądze od inwestorów. Za część z nich zbudowaliśmy podstawy Slacka, a za drugą część przez 6 tygodni współpracowaliśmy z każdym zwolnionym pracownikiem nad znalezieniem mu nowego miejsca, nad ich CV i portfolio. Koniec końców, każdy zwolniony pracownik Glitcha znalazł nową pracę w ciągu tych sześciu tygodni.

Przygotowało to też Pana w jakiś sposób do zarządzania firmą, która jest wyceniana na 1,1 mld dol.? Jakie to uczucie zarządzać takim startupem?

Przede wszystkim, to bardzo stresujące zadanie. Ale to pozytywny rodzaj stresu, który motywuje do działania. Po rundzie finansowania, która ustanowiła wycenę spółki na tym poziomie nie świętowaliśmy zbyt mocno, ponieważ to nie jest nasz cel. Traktujemy to jak krok w stronę realizacji naszego celu, choć oczywiście bardzo ważny.

Zakładał Pan, że po ośmiu miesiącach obecności na rynku Slack będzie wyceniany na 1,1 mld dol.?

Skądże. Rok temu, czyli na przełomie listopada i grudnia 2013 roku mieliśmy już gotową betę naszego produktu, więc zrobiłem sobie na własny użytek symulację tego, jak będzie wyglądał Slack w 2014 roku. Pewnie każdy przedsiębiorca tak robi. Siada nad Excelem i robi jakieś wyliczenia na podstawie ostrożnych założeń. Cóż, okazało się, że czterokrotnie przebiliśmy to, co uznałem za najlepszy możliwy scenariusz.

Czyli nie miał Pan już takich kłopotów ze znalezieniem inwestorów gotowych wyłożyć pieniądze na Pana projekt jak w 2003 roku. Co z Pana perspektywy przez te 10 lat się najbardziej się zmieniło, jeżeli chodzi o relacje inwestorzy-startupy?

Dzisiaj rozmowy o finansowaniu wyglądają zupełnie inaczej, bo technologia przez tę dekadę zupełnie się zmieniła. Kiedy startował Flickr w 2003/2004 roku to nie było jeszcze iPhone’a i internetu mobilnego. Hardware był kilkukrotnie droższy i software także. Na rynku było też sporo mniej pieniędzy, ze względu na bańkę dotcomów. Nie było też tak rozwiniętego ruchu open source. Wyszukiwarkę Flickra budowaliśmy samodzielnie i bardzo mozolnie, a dużo lepszą wyszukiwarkę Slacka zbudowaliśmy znacznie szybciej, dzięki wsparciu ruchu open source.

Dziesięć lat temu także mało kto wiedział co robi i dokąd dokładnie zmierza jego projekt. Cała branża była niedoświadczona. Dzisiaj dzięki sukcesom Google czy Facebooka jest dużo bardziej doświadczona. Przez te sukcesy jest też więcej entuzjazmu na rynku, a wyceny spółek są znacząco wyższe. Teraz to pieniądze szukają przedsiębiorców, bardziej niż przedsiębiorcy pieniędzy. A to dopiero początek dużych zmian, moim zdaniem.

life-before-slack

Co ma Pan na myśli?

To wyjątkowy czas. Myślę, że nie będzie to nadużycie jak powiem, że to wyjątkowy czas w historii ludzkości. Jako gatunek, dopiero tak naprawdę od kilkudziesięciu lub kilkunastu lat jesteśmy świadkami tego jak nowe technologie wpływają na nasze życie. Powstaje teraz wiele niesamowitych projektów i nie do końca jeszcze wiemy, w którą stronę się rozwiną.

Zauważam jednak, że pozytywny feedback ma coraz silniejszą moc w Dolinie Krzemowej. Im więcej osób dobrze się o tobie wypowiada, tym więcej mediów się tobą interesuje, a tym więcej funduszy chce w ciebie zainwestować, co z kolei sprawia, że coraz lepsi ludzie chcą z tobą pracować, dzięki czemu tworzysz doskonalsze produkty, więc media znów o tobie piszą, a do drzwi pukają kolejni inwestorzy. To takie pozytywne zaklęte koło.

W wielu wywiadach mówił Pan, że żałuje tego, że dał się namówić na sprzedaż Flickra Yahoo. Skoro teraz Slack korzysta na tym pozytywnym zaklętym kole to pewnie nie brakuje chętnych nie tylko na inwestycje, ale i na zakup całej spółki, nieprawdaż?

Oczywiście, że nie brakuje kupców, ale Slack nie jest na sprzedaż. Mam w tej chwili 41 lat i niesamowitą szansę przed sobą na zbudowanie czegoś fantastycznego, że nie wypuszczę jej tak łatwo z rąk. Nie będę miał kolejnego takiego strzału.

Co takiego fantastycznego dostrzega Pan w Slacku? Złośliwi mogą powiedzieć, że to tylko nieco inna forma intranetu czy taka ładniejsza poczta elektroniczna…

Szczerze? Kiedy patrzę na Slacka to widzę jak nadal słaby to jest produkt. Dostrzegam wszystkie wady, których jeszcze nie poprawiliśmy i myślę o nowych funkcjach, których jeszcze nie wprowadziliśmy. Widzę, gdzie mogliśmy wykonać lepszą robotę. Ale kiedy się skoncentruję to potrafię dostrzec i jego dobre strony.

Działamy w takiej branży, w której trzeba reagować bardzo szybko. Codziennie podejmujemy decyzje, nie zawsze mając wszystkie potrzebne dane do ich podjęcia. Ale te decyzje pociągają za sobą kolejne decyzje, więc trzeba cały czas reagować na bieżąco i dostosowywać się do sytuacji. Jeśli uda ci się podjąć kilka dobrych decyzji z rzędu to jesteś w zupełnie innym miejscu niż jeżeli pod drodze gdzieś się potkniesz. Myślę, że na początku powstawania Slacka podjęliśmy właściwe decyzje, choć teraz może się wydawać, że czegoś temu produktowi brakuje. Ale nie wyobrażam sobie, żebyśmy mogli rozwijać się jeszcze szybciej bez dostania zadyszki w pewnym momencie oraz trudno mi jest określić jak miałoby wyglądać lepsze przyjęcie przez rynek Slacka niż miało to miejsce.

Chociaż mam świadomość, że przed nami jeszcze mnóstwo pracy. Dostajemy wiele próśb od użytkowników, żeby dodać tę lub inną funkcję. Ale wszystkim na raz zająć się nie możemy. Z czasem zrealizujemy te wszystkie prośby o slackowy kalendarz, edytor tekstów czy narzędzie do zarządzania zadaniami, ale teraz koncentrujemy się na rozwoju samej platformy i jej API, żeby można było ją lepiej integrować z już istniejącymi narzędziami. Chcemy, żeby wszystkie usługi z jakich korzystają już twoi pracownicy stały się lepsze dzięki połączeniu ze Slackiem.

life-after-slack

Kto dla Pana jest największą konkurencją Slacka? Google ze swoim Gmailem czy może Microsoft z Yammerem? A może Facebook? Wiele firm, zwłaszcza tych mniejszych, korzysta z facebookowego Messengera do komunikacji wewnętrznej.

Kiedy pytamy naszych klientów z czego korzystali wcześniej to zazwyczaj odpowiadają, że z niczego podobnego. Jednak, gdy się ich nieco mocniej przyciśnie okazuje się, że korzystali z list mailingowych, SMS-ów, prywatnych grup na Facebooku czy kręgów na Google + oraz wielu innych dziwnych rzeczy. Często było tak, że poszczególne zespoły w jednej firmie korzystały z różnych narzędzi. A do tego dochodziły jeszcze wszelkie możliwe CRM-y i inne narzędzia do utrzymywania relacji z klientami. Zatem, teoretycznie konkurencję mamy na wielu różnych polach i pod różnymi postaciami, ale nie zamierzamy bezpośrednio rywalizować z każdą poszczególną firmą. Staramy się zbudować po prostu jak najlepszą platformę dla naszych użytkowników.

W wywiadzie dla magazynu „Wired” powiedział Pan, że chce, żeby Slack był jak Microsoft, ale nie jak dzisiejszy Microsoft, ale Microsoft ze swoich najlepszych czasów. Kiedy planuje Pan osiągnąć ten cel?

Używając tego porównania nie miałem na myśli konkretnej usługi, którą wypuścił Microsoft. Chodziło mi o rolę jaką ta firma spełniała kiedyś w całym technologicznym ekosystemie. Kiedy w 1998 roku dostałem swoją pierwszą pracę w branży technologicznej używałem Windowsa na swoim komputerze, naszym pakietem biurowym był oczywiście Office, product managerowie korzystali z MS Project, żeby delegować zadania i tak dalej. Oprogramowanie Microsoftu było wszędzie i poszczególne programy świetnie ze sobą współdziałały. Dzisiaj świat wygląda tak, że w każdej kategorii, w której ponad 15 lat temu dominował niepodzielnie Microsoft teraz jest co najmniej tuzin innych świetnych usług konkurencji, najczęściej zawieszonych w chmurze.

Oprócz tego powstało wiele nowych kategorii narzędzi, a te, które istniały także wtedy teraz rządzą się zupełnie innymi prawami. Oprogramowanie naprawdę jest dużo, dużo tańsze. Rozwiązania, które teraz powstają są też lepiej zaprojektowane, po prostu ładniejsze, a przy tym wydajniejsze. Są pod każdym aspektem lepsze i łatwiejsze do obsługi, ale i zbudowania. Jest tylko jeden problem. Rzadko kiedy te wszystkie wspaniałe programy potrafią ze sobą współpracować tak jak software Microsoftu w 1998 roku. Dlatego tak ważne jest zaoferowanie firmom jednej platformy, która zintegruje te 2 czy nawet 3 tysiące programów, z których korzystają jednocześnie. Kiedy uda się nam całkowicie ukończyć budowę takiej platformy? Jeszcze nie wiem.

Slack to…?

REKLAMA

Jeden z klientów powiedział mi kiedyś, że Slack to system operacyjny dla twojej firmy. I dokładnie o to nam chodzi.

*Zdjęcie główne: fot. kris krüg/flickr/CC BY 2.0

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA