REKLAMA

Skoro Merkel chce podziału Google, to tak się stanie

W dyskusji o rezolucji Parlamentu Europejskiego, która nawołuje Komisję Europejską do rychłego zajęcia się oddzieleniem biznesu związanego z prowadzeniem wyszukiwarki internetowej od innych usług komercyjnych, czyli de facto do podziału Google w Europie na mniejsze firmy, często umyka jeden, bardzo kluczowy czynnik. Inicjatorami całej akcji są Niemcy.

29.11.2014 17.37
Skoro Merkel chce podziału Google, to tak się stanie
REKLAMA
REKLAMA

Dlaczego to tak ważne? Ponieważ, czy się nam to podoba czy nie, Niemcy grają pierwsze skrzypce w polityce europejskiej. Mają najsilniejszą gospodarkę na naszym kontynencie i jedną z wiodących w świecie, najwięcej posłów w Parlamencie Europejskim (96 deputowanych), co wynika, z tego, że są największym państwem UE, silne przywództwo w postaci Angeli Merkel, a na dodatek niemiecki komisarz z ekipy Jean-Claude’a Junckera, Günther Oettinger, odpowiada za gospodarkę cyfrową.

Dodajmy do tego jeszcze to, że Niemcy, z kanclerz Merkel na czele, zagięli parol na Google.

Skoro szefowa rządu najpotężniejszego państwa w Europie otwarcie mówi, że istnieje potrzeba zbudowania czegoś na kształt „europejskiego Google” to w Mountain View musi się zapalić czerwona lampka. To oczywiście pokłosie afery Snowdena - okazało się, że amerykańskie służby podsłuchiwały europejskich polityków, w tym panią kanclerz, więc siłą rzeczy Angela Merkel chce uniezależnić przepływ informacji, także jej osobistych, od firm z USA.

Skoro przyszły niemiecki komisarz deklaruje, że KE rozpocznie prace nad specjalnym podatkiem dla firm zza Atlantyku, które wykorzystują materiały chronione europejskim prawem autorskim, a podatek ten jest nazywany „Google-tax” to jest to wyraźny sygnał, że największemu państwu w Europie nie podoba się to, co robi Google.

To słowa Günther Oettingera wyjaśniające dlaczego chce wprowadzenia „Google-tax”.

google

Dorzućmy jeszcze do układanki to, że największe niemieckie koncerny medialne, z Axel Springer na czele, uważają, że Google jest darmozjadem. Wykorzystuje we własnych celach zarobkowych treści, które powstają za pieniądze niemieckich wydawców w zamian oferując tylko (albo aż) źródło ruchu w serwisach internetowych, ale i tak pod swoją ścisła kuratelą. I na dodatek, w opinii wydawców, kanibalizując te serwisy dostarczając odbiorcom coś takiego jak Google News, czyli działając na szkodę niemieckiej gospodarki.

Mając te wszystkie wydarzenia na uwadze, wliczając w to przegłosowaną przez europarlament rezolucję, można teraz pisać, że dokument Parlamentu Europejskiego niewiele znaczy i nie ma żadnej mocy prawnej, co jest zgodne z prawdą, albo, że Komisja Europejska to tak ociężała instytucja, że proces legislacyjny skutkujący wymogiem podziału Google będzie trwał latami czy, że to ruch w dobrą czy złą stronę. Tylko, że wtedy zupełnie pomija się najważniejszy w całej sprawie aspekt czysto polityczny.

Na dzień dzisiejszy krajobraz europejskiej polityki kształtuje się tak, że jeśli Angela Merkel czegoś chce to prawie zawsze to dostaje. A teraz chce podziału Google i Jean-Claude Juncker, prędzej czy później, spełni zachciankę pani kanclerz.

REKLAMA

Któż miałby się temu sprzeciwić? W interesie którego europejskiego państwa jest obrona Google? Tak, politycznie podział Google, w takiej czy innej formie, jest już przesądzony.

*Zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA