REKLAMA

Piotr Lipiński: SELFPUBLISHING PO POLSKU, czyli krwiopijcy przeżyją

Polski rynek selfpublishingu upadł, zanim się rozwinął. Od ponad roku polscy autorzy mogą samodzielnie publikować swoje utwory - niestety, żaden nie osiągnął spektakularnego sukcesu.

20.07.2013 19.17
Piotr Lipiński: SELFPUBLISHING PO POLSKU, czyli krwiopijcy przeżyją
REKLAMA
REKLAMA

Samowydawnictwo rozumiane „po dawnemu” nie jest - choć może się tak wydawać - niczym zaskakującym. W Polsce z sukcesami uprawia go na przykład Bogusław Wołoszański, którego papierowe książki publikuje Wydawnictwo Wołoszański. Ostatnio ukazały się rozmowy z Jerzym Urbanem, napisane przez Martę Stremecką, współwłaścicielkę wydawnictwa „Czerwone i Czarne”. Może dlatego wreszcie jakiś Amerykanin (zwany Snowdenem) poprosił o azyl w Polsce - spełnił się sen Jerzego Urbana.

Ale selfpublishing rozumiany „po nowemu” kojarzy się przede wszystkim z ebookami, czyli elektronicznymi wersjami książek.

A to za sprawą amerykańskiej księgarni Amazon, która niedługo po wprowadzeniu swojego czytnika Kindle umożliwiła autorom samodzielne publikowanie książek. Służy temu specjalne narzędzie zwane Kindle Direct Publishing. Bardzo proste w obsłudze, pozwalające szybko umieścić na wirtualnych półkach swoje dzieło albo dziełko. O ile zostało napisane w języku wspieranym przez Amazon, a akurat polski nie należy do tego zestawu. Jak Amerykanie zlikwidują dla nas wizy, to pewnie też uznają polski za godny do zaakceptowania w Amazonie.

Ponieważ Jeff Bezos słynie z tego, że potrafi sprzedać wszystko - być może nawet Turkowi skórę - szybko dowiedzieliśmy się o spektakularnych sukcesach kilku autorów, którzy umieścili swoje książki w Amazonie bez pośrednictwa wydawców. Media opisywały sukcesy Amandy Hocking, wiodącej lud na barykady selfpublishingu. Owa młoda kobieta pewnego dnia zapragnęła pojechać na wystawę poświęconą twórcy Muppetów. Ale zabrakło jej pieniędzy. Od dłuższego czasu pisała „do szuflady”. Pomyślała więc, że wstawi swoją twórczość do księgarni Amazonu. Może znajomi kupią kilka sztuk i uda się zrealizować marzenie o wyjeździe. A potem było już jak w bajce - jej opowieści o wampirach, zjawach i innych dziwactwach pozwoliły zarobić w kilkanaście miesięcy ponad milion dolarów. Zyskały więc na wartości finansowej, choć z pewnością nie na literackiej. W końcu nie każdy spłaca swoje kredyty dzięki nagrodzie Nobla czy Nike.

tablet ebooki

Amazonowych selfpublisherów łączyło jedno - z reguły ich książki wcześniej odrzucili tradycyjni wydawcy. Bezosowi prawdopodobnie bardzo zależało na rozwoju selfpublishingu. Marzył o wspieraniu młodych, utalentowanych twórców, którzy nie mogli się przebić przez skostniały system wydawniczy.

Stop. Było raczej inaczej: pewnie chodziło o pieniądze. Dzięki samowydawnictwu Amazon próbował pozbyć się z rynku wydawców. Czyli tych, z którymi musiał dotąd dzielić się zyskami. Interes Amazonu wydawał się zbieżny z interesem autorów, którzy też chętnie pozbyliby się wydawcy jako krwiopijcy.

Pisarze jednak na wyeliminowaniu wydawców tracili coś istotnego: chłodne, bezstronne zawodowe oko. Owszem, procentowo zarabiali więcej, ale przez to rezygnowali z fachowej redakcyjnej opieki. A to bardzo dużo. Czasami ktoś musi poprawić zdanie: „Morze pojedziemy nad może”.

Czy to Amazon sztucznie nakręcił rynek selfpublishingu, licząc na uniezależnienie się od zawodowych wydawnictw?

Trudno powiedzieć, nie znając firmy od środka. Ale też nie da się ukryć, że samowydawniczy sukces odnieśli właściwie tylko autorzy publikujący w Amazonie. Choć po drodze pojawiły się też inne księgarnie, oferujące pomoc samowydawcom. Żadna z nich nie mogła się rzecz jasna równać potędze amerykańskiej księgarni. Nawet Apple ze swoim iBooks w porównaniu z Amazonem wypada jak piłkarska polska liga na tle niemieckiej.

Czy więc brak sukcesu selfpublishingu w Polsce wynika z tego, że do tej pory nie pojawił się u nas Amazon ze swoją chęcią zrewolucjonizowania rynku? To jedna z prawdopodobnych odpowiedzi. Ale nie spodziewam się, żeby coś jeszcze się zmieniło, nawet jeśli amerykańska księgarnia wreszcie zawita nad Wisłę. Chyba już nawet w USA moda na selfpublishing przemija. Prawdopodobnie Amazon pogodził się z myślą, że musi dzielić się tortem z tradycyjnymi wydawcami. Książki samowydawców wciąż się sprzedają, ale to raczej ciekawostki. Do tej pory z kręgu selfpublisherów nie wyrósł wybitny pod względem treści autor. A Amandę Hocking wreszcie w papierowej wersji wydali zawodowcy, co pomnożyło jej zyski, ale nadal nie podniosło walorów literackich.

W Polsce najwięcej dla selfpublishingu zrobiło Virtualo. Udostępniło autorom narzędzie do samodzielnego publikowania ebooków. System Virtualo to poważne narzędzie. Jeśli polski samowydawca skorzysta z niego, jego książka trafi na przykład do Empiku czy Merlina. Co ciekawe, inni poważni gracze - Nexto, Publio, Woblink - nie pokochali selfpublisherów. Ale właściwie trudno im się dziwić. W ciągu ostatniego roku w rynek ebooków tak mocno zaczęły inwestować tradycyjne wydawnictwa, że internetowym księgarniom zdecydowanie bardziej opłaca się skupić na współpracy z nimi, niż z selfpublisherską drobnicą. Zwłaszcza, że same bywają związane z dużymi wydawcami - Publio z „Agorą”, Woblink ze „Znakiem”.

ksiazki

Od dość dawna przyglądam się samowydawnictwu i rynkowi ebooków w Polsce. Kiedy na „chomiku” spiratowano moją książkę, postanowiłem samodzielnie wydać ebooka. Opisałem to również na Spider’sWeb. Było to na tyle interesujące doświadczenie, że kilka miesięcy później postanowiłem wznowić swój książkowy debiut – reporterską opowieść „Humer i inni”.

W tym czasie nauczyłem się jednego – owszem, samowydawca może procentowo zarobić więcej, ale też napracuje się znacznie więcej. Po prostu podejmuje się wykonać też wszystkie te czynności, w których w znacznej mierze wyręczyłby go tradycyjny wydawca – w składzie książki, reklamie. Nie każdemu autorowi będzie to odpowiadać. Wielu woli skoncentrować się na pisaniu, niż prowadzeniu biznesu - bo tym w gruncie rzeczy jest samowydawnicwo. Jeden pisze książki, drugi na nich zarabia.

Sporo polskich autorów, którzy myśleli o selfpublishingu, związało się z wydawnictwem RW2010, tym samym wybierając coś w rodzaju pół-selfpublishingu. Niedawno sam też spróbowałem tej drogi. Zawiązałem spółkę z Małgorzatą Holender, aby wznowić jej nominowaną do nagrody Nike książkę „Klinika lalek”. To przejmująca „baśń psychoanalityczna”, jak określiła książkę Maria Janion. Niniejszym polecam!

Wybraliśmy ścieżkę selfpublishingu, bo wydała nam się wygodniejsza od zakładania tradycyjnego wydawnictwa. Tyle, że wznawiając tytuł dysponowaliśmy już świetnym tekstem, której nie trzeba było redagować, poprawiać - odpadła nam istotna część pracy, którą wykonują tradycyjne wydawnictwa w przypadku nowości.

Czy tylko brak Amazonu ograniczył rozwój samowydawnictwa w Polsce?

Raczej nie. Powodów pewnie jest kilka, z których jeden jest szczególnie bolesny: proporcjonalnie niska sprzedaż ebooków. I to nie tylko samowydawców. Generalnie rynek książki elektronicznej to wciąż niewielki ułamek rynku papierowej. I tylko na niego może liczyć selfpublisher, bo z reguły wydaje ebooka, a nie edycję papierową. Chociaż na samodzielnie wydanym ebooku można zarobić procentowo więcej, to papierowa książka zapewne przyniesie i tak znacznie większe bezwzględne dochody. Nawet, jeśli musimy się nimi dzielić z tradycyjnym wydawcą. Lepiej komuś oddać kawałek sporego tortu niż samemu zjeść małego pączka.

Książki samowydawców praktycznie nie trafiły do recenzji prasowych. Przeciętnie sobie radzą też na znanych literackich blogach. A dlaczego? Jedna z popularnych blogerek wyjaśniła mi powód: większość tego, co dostaje, nie nadaje się do czytania.

Kindle_Paperwhite_2

Na koniec rozwiejmy jeden poważny mit: w Polsce trudno wydać książkę. Co chwilę czytam o cierpieniach polskich autorów, którzy narzekają, że kolejni wydawcy odrzucają ich propozycje. Nauczcie się pisać - powiedziałby im jeden z moich znajomych wydawców. W tej chwili wyjątkowo łatwo opublikować książkę. Wydawcy polują na autorów, którzy zdołaliby naskrobać dla nich coś sensownego.

Gdybym przyjął oferty wydawców z ostatnich dwóch lat, musiałbym pracować 72 godziny na dobę. Co nie znaczy, że stałbym się obrzydliwie bogaty.

Skąd nagle tyle propozycji? Rynek książki jest płytki. Żeby się utrzymać, wydawcy muszą oferować dużo tytułów licząc się z tym, że nakłady nie będą wielkie. Opublikowanie książki to i tak mniejsze ryzyko dla wydawcy, niż autora. Wydawcę jeden tytuł może kosztować kilkanaście tysięcy złotych. Autor podejmujący się pracy nad książką reporterską (na takiej znam się najlepiej) musi poświęcić na nią rok albo dwa, żyjąc trochę z zaliczki, a trochę z innych zajęć. Raczej więc autorzy mają mniej chęci do pisania, niż wydawcy do wydawania.

REKLAMA

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na www.piotrlipinski.pl. Żartuje ze świata na www.twitter.com/PiotrLipinski. Nowy ebook „Humer i inni” w księgarniach Virtualo – goo.gl/ZaNek Empik – goo.gl/UHC6q oraz Amazon - goo.gl/WdQUT oraz Apple iBooks – goo.gl/5lCGN

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA