REKLAMA

Google broni wolności w sieci, ale czy ktoś jeszcze wierzy w hasło don't be evil?

Google na swoim portalu społecznościowym ostrzega przed Międzynarodowym Związkiem Telekomunikacyjnym. Sugeruje w nim, że wolność internautów jest zagrożona i odsyła na swoją stronę pełną materiałów skierowanych przeciwko cenzurze sieci. To przejaw wybitnej hipokryzji, czy może powrót do filozofii don’t be evil?

21.11.2012 11.54
Google przestrzega przed możliwością cenzury sieci przez niektóre z państw
REKLAMA

Dziś rano na swoim profilu w Google Plus gigant poinformował o nadchodzącej konferencji, która może zagrozić wolności w internecie. Już w poniedziałek trzeciego grudnia w Dubaju ma odbyć się spotkanie organizowane przez Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny (z ang. International Telecommunication Union). Uczestniczyć mają w nim regulatorzy z całego świata. Ich celem jest renegocjacja przyjętego przed wieloma latu traktatu.

REKLAMA

Firma z Mountain View uważa jednak, że przedstawiciele niektórych państw chcą wykorzystać to wydarzenie do cichego wprowadzenia cenzury. Internet miałby objąć szereg regulacji, które odbiłyby się bezpośrednio na wolności i autonomii wszystkich nas. Ponieważ rzeczone spotkanie odbywa się za zamkniętymi drzwiami, nie będzie można na bieżąco śledzić debaty, a o jej wynikach dowiemy się dopiero po fakcie. Ostrzega przed tym nie tylko Google, ale także Vinton Cerf - osoba przez wielu postrzegana jako jeden z ojców internetu.

Google w swoim poście odsyła na specjalną stronę internetową Take Action. Google ostrzega, że “Wolność i otwartość na świecie zależy od wolności i otwartości internetu”. Na stronie można przeczytać także wiele innych haseł, które przypominają o tym jak ważna jest niezależność globalnej sieci i jak zgubne mogą być próby jej ujarzmienia. Na stronie można obejrzeć też krótki filmik poświęcony tej tematyce (niestety bez napisów), który można prosto udostępnić w Google+ oraz na Facebooku i Twitterze:


http://www.youtube.com/watch?v=z-lwA9GJ1e0

Pod filmem widzimy hash #freeandopen, co jest sugestią aby dołączać go do swoich wpisów w sieci, które dotyczą tej inicjatywy. Na dole strony w formularzu możemy zaś zostawić swoje dane i “zabrać głos”, jednak strona nie precyzuje do kogo dokładnie nasze słowa wpisane w tym miejscu miałyby zostać skierowane. Na sam koniec możemy obejrzeć też ładną infografikę:

Google wyjaśnia, że na świecie aż 42 kraje nie zapewniają swoim obywatelom niefiltrowanego dostępu do treści. Przedstawiane jest to oczywiście jako działanie złe i naganne, ale nie sposób nie przypomnieć tutaj sobie o tym, że to przecież Google współpracował kiedyś z chińskim rządem w celu cenzurowania wyników wyszukiwania w swojej przeglądarce. Nie wiem więc czy Google jest wiarygodnym podmiotem, do głoszenia takich haseł. Z garażowego startupu stał się potężną, globalną korporacją. Piękne hasła o wolności i otwartym oprogramowaniu, w tym słynne don’t be evil, przestały mieć znaczenie.

Gigant z Mountain View nie wskazuje palcem, które państwa miałyby forsować cenzurę, a także chciałyby kontrolować wypowiedzi w sieci. Gigant zaznacza jednak, że wśród propozycji znajduje się też pomysł nałożenia dodatkowych opłat na serwisy takie jak YouTube, Facebook czy Skype, co mogłoby skutkować “ograniczeniem dostępu do informacji, szczególnie na rynkach wschodzących”.

Strona Take Action podkreśla, że spotkanie Międzynarodowego Związku Telekomunikacyjnego nie dopuszcza do głosu informatyków i firm technologicznych. Prawo do uczestnictwa mają wyłącznie przedstawiciele rządów, w tym też tych przychylnych cenzurze sieci. Czy i tym razem protesty przeciw ustawom godzącym w wolność próbom regulacji sieci będą silne? W Polsce na początku tego roku liczne protesty i marsze doprowadziły do oddalenia porozumienia ACTA, która zdaniem wielu obywateli miała godzić w ich interesy.

REKLAMA

Na świecie ludzie też “wychodzą na ulicę”. Tym razem zainteresowanych internautów zbiera Google, ale czy to wystarczy aby do nowej wersji traktatu nie trafiły żadne kontrowersyjne zapisy? Debaty na temat wolności nigdy dość. Miło też, że Google przygotował swoją stronę o wdzięcznej nazwie Take Action w polskiej wersji językowej. Jednak nawet takie inicjatywy nie są w stanie w pełni naprawić reputacji giganta.

Wpadki związane z prywatnością użytkowników i cenzura chińskiej sieci pozostaną w pamięci na długo.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA