REKLAMA

Uzbierali na nowego Broken Sword na Kickstarterze, czyli słów kilka o mojej przygodzie z grami

07.09.2012 17.44
Uzbierali na nowego Broken Sword na Kickstarterze
REKLAMA
REKLAMA

Udało się – twórcy gry Broken Sword – zebrali brakujące na dokończenie produkcji 400 tys. dol. w serwisie crowdfundingowym Kickstarter i jest pewne, że nowa wersja hitowej serii zostanie wydana. Przy okazji postanowiono, że powstanie także wersja na Androida, której domagała się społeczność. Brałem udział w zbiórce dla Revolution Software, bo seria Broken Sword ma dla mnie wartość sentymentalną. Ale po kolei…

Nie jestem i nigdy nie byłem graczem, ale jak chyba każdy, kto kiedykolwiek dotykał komputera miałem chwile zachwytu grami. Pamiętam, że gdy kolega ze szkoły podstawowej pokazał mi swoje Atari i grę Boulder Dash, to nie mogłem spać po nocach. Wtedy – w latach 80 ubiegłego wieku (tak, jestem tak stary) – najpierw ZX Spectrum, a następnie Atari i Commodore to był szczyt marzeń każdego chłopaka. Niestety przez długie miesiące spełnienie tego marzenia nie było mi dane. Mojej rodziny nie było stać na kupno Spectrum, czy Atari, więc u kolegi ze szkoły podstawowej bywałem częstszym gościem, aniżeli we własnym domu. Do czasu aż… jego mama zasugerowała, żebym sobie już poszedł.

W końcu, w wyniku ciągłego nękania psychicznego (potrafię być w tym dobry) udało mi się namówić Mamę, by z odłożonych na wakacje pieniądze kupiła mi Commodore 64. Takiego ze stacją na kasety magnetofonowe, na których zapisywane były gry (oczywiście piraty, bo oficjalnej dystrybucji gier nie było w ogóle, albo inaczej – oficjalnie kupowało się w sklepach piraty), i w którym za pomocą śrubokręta precyzyjnie ustawiało się głowicę, aby gra się dobrze wczytała. Wydawało mi się, że wstąpiłem do raju.

Na Commodore zagrałem pewnie we wszystkie gry, które krążyły po Polsce, ale już wtedy odkryłem swoje preferencje – najbardziej lubiłem gry sportowe, w tym tzw. menedżery piłkarskie, oraz przygodowe. Mordobicia i zabijania nie lubiłem nigdy i do dziś nie lubię. Commodore 64 szybko przestało mi jednak wystarczać, a że na rynku pojawiła się będąca wtedy praktycznie z innej planety Amiga, to wdrożyłem drugą część planu nękania psychicznego Mamy.

Amiga to już był raj dla graczy. Szybko dokupiłem stację dysków (floppy disks) i od tego czasu to ja przyjmowałem w swoim mieszkaniu pielgrzymki. Zagrywaliśmy się z kumplami głównie w Championship Managera, w wakacje od rana do nocy. Później nagle, czyli jak zawsze w moim przypadku, straciłem zainteresowanie grami. Do czasu.

Pierwszego PC dane mi było kupić dopiero w 1995 r., a rok później wyszła pierwsza część Broken Sword ‚The Shadow of the Templars’ – fenomenalna przygodówka, która znowu rzuciła mnie na wiele godzin przed ekran komputera. Zachwyciła mnie kapitalną animacją (rysowane, dwuwymiarowe postaci) oraz niesamowitą fabułą czerpiącą garściami ze świetnych filmów przygodowych w stylu Indiany Jonesa. Chciałem być jak George Stobbart, no i oczywiście zakochałem się na zabój w Nicole Collard.

 

Rok później wyszła część druga Broken Sword – the Smoking Mirror, która powtórzyła sukces pierwszej, a mnie ponownie zapędziła przed mojego składaka PC na długie godziny. Trzecia wersja Broken Sword (2003) była niestety dużym rozczarowaniem ze względu na porzucenie 2D. W trójwymiarze gra straciła w moich oczach całą swoją magię. Do czwartej części już w ogóle nie zajrzałem.

O Broken Sword przypomniałem sobie dopiero ok. roku temu, kiedy dwie pierwsze części słynnej serii pojawiły się w wersji na iPada. Z wielką przyjemnością przeszedłem je raz jeszcze, tym razem z pomocą własnych Dzieci (ech, ale ten czas leci). Wtedy też pojawiły się w sieci doniesienia, że może powstać kolejna wersja Broken Sword, która stylem animacji i narracji miałaby nawiązywać do wspaniałych dwóch pierwszych odsłon gry. W końcu projekt wylądował na Kickstarterze.

Nie mam wątpliwości, że – kolokwialnie mówiąc – jestem robiony w wała przez Revolution Software, którzy rzucając nowego Broken Sworda na Kickstartera chcieli naciągnąć takich kolesi jak ja, dla których seria BN ma wartość sentymentalną, na zrzutkę. Jest to zapewne część akcji promocyjnej tytułu, bo bez Kickstartera gra i tak pewnie by powstała. Wystarczy rzucić okiem na jakość promocyjnego materiału wideo, żeby się przekonać, że nie o brakujące 400 tys. dol. tu chodzi.

No, ale cóż – za wartości sentymentalne się płaci. Cieszę się, że będzie nowy Broken Sword i już nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł się ponownie spotkać z Georgem Stobbartem i moją byłą Nicole Collard.

Aha – od razu zapowiadam – biorę wtedy wolne od Spider’s Web na kilka dni.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA