REKLAMA

Piractwo niczym ruch społeczny

08.08.2012 15.31
Piractwo niczym ruch społeczny
REKLAMA
REKLAMA

Kilka dni temu, The Pirate Bay, jeden z najpopularniejszych serwisów torrentowych, zastąpił swoje logo filmem promującym witrynę Political-Prostitution.com, której głównym celem jest naświetlenie kuriozalnej sytuacji związanej z ochroną praw autorskich w USA. Na początku klipu, widzimy fragment konferencji Motion Picture Association of America (MPAA), stowarzyszenia dbającego o interesy amerykaśnych studiów filmowych, na której senator Chris Dodd zostaje wyznaczony na nowego przewodniczącego organizacji. Druga część spotu pokazuje działania londyńskiej policji – grupa komandosów w kominiarkach i z naładowaną amunicją wdziera się do jednego z mieszkań, powala mieszkańców i obezwładnia słuchającego muzyki nastolatka, który zostaje później przetransportowany w kajdankach i z workiem na głowie na teren Stanów Zjednoczonych pod zarzutem medialnego piractwa.

Film nie jest oczywiście prawdziwy, ale w bardzo wyraźny sposób pokazuje, dokąd swoimi działaniami zmierzać mogą MPAA i podobne organizacje. Coraz bardziej wydaje mi się, że piractwo filmów i muzyki powoli przekształca się w swego rodzaju ideologię, która ma szansę zbudować podwaliny pod nowy ruch społeczny. Chociaż na co dzień jestem przeciwnikiem piractwa i korzystam z legalnego oprogramowania, to kolejne działania podejmowane przez MPAA sprawiają, że mam coraz mniej skrupułów przed pobieraniem z Internetu nielegalnych treści – nie dlatego, że – jakby to mógł zarzucić mi pan sprzedający płyty w jednym z popularnych amerykańskich spotów antypirackich – chcę pozbawić ciężko pracujących ludzi, którzy poświęcają mnóstwo czasu tworząc produkcje filmowe i nagrywając muzykę, ich pracy, ale dlatego, że nie chcę w przyszłości zostać częścią społeczeństwa, które opatentuje i będzie chronić prawami autorskimi wszystko i wszystkich bez wyjątku.

Na stronie Political Prostitution, wśród opisanych historii, znajdziemy jedną, która swego czasu szczególnie mną wstrząsnęła – dwudziestokilkuletni student z Wielkiej Brytanii, Richard O’Dwyer, który prowadził serwis internetowy TVShack – linkujący do innych serwisów z filmami, został oskarżony o naruszenie prawa Stanów Zjednoczonych. Chociaż prowadzony przez niego serwis nie udostępniał żadnych nielegalnych treści i z punktu widzenia europejskiego oraz brytyjskiego prawa O’Dwyer nie popełnił nawet wykroczenia, amerykański Departamen Sprawiedliwości domaga się ekstradycji studenta, któremu może grozić kara nawet dziesięciu lat więzienia. W marcu bierzącego roku, Theresa May, minister spraw wewnętrznych Wielkiej Brytanii i równocześnie minister do spraw kobiet i równości, wyraziła zgodę na ekstradycję, co spotkało się z falą krytyki. W czerwu, Jimmy Wales, współzałożyciel Wikipedii, na łamach The Guardian, ogłosił kampanię wzywającą do zaniechania ekstradycji – petycję podpisało już niespełna ćwierć miliona osób. Obecnie, ze względu na wpłynięcie apelacji, sprawa jest nadal w toku.

Problem, z którym musi zmierzyć się teraz brytyjski student, jest wręcz nieprawdopodobny. Ciężko jest sobie wyobrazić, że pewnego dnia, chociaż nigdy nie mieliśmy nic wspólnego ze Stanami Zjednoczonymi, zostajemy pozwani o złamanie obowiązującego tam prawa, a Departament Sprawiedliwości domaga się naszej ekstradycji. W UK sytuacja taka była możliwa ze względu na podpisany pomiędzy Zjednoczonym Królestwem i USA w 2003 roku traktat, dający Stanom Zjednoczonym prawo żądania ekstradycji kogokolwiek, co miało pomóc w walce z terroryzmem po zamachach z 11 września 2001 roku. Jak widać, Wuj Sam postanowił wykorzystać nowe przepisy dla dobra interesów amerykańskich korporacji filmowych.

Sama sprawa O’Dwyera przebiegła w Polsce bez większego echa, ponieważ wraz z jej początkiem media były skupione głównie na ACTA i odbywających się w naszym kraju protestach. Chociaż historia tego oskarżenia ciągnie się już niemal od ponad roku, myślę, że jest to temat, który od czasu do czasu warto przypomnieć. Na Wyspach może przebywać niemal pół miliona naszych rodaków, którzy w mniejszym lub większym stopniu, w zależności od ich statutu prawnego, mogą być narażeni na podobne sytuacje, dlatego tym bardziej uważam, że warto poprzeć apel Jimmiego Walesa i na bieżąco śledzić sytuację nie tylko O’Dwyera, ale również innych osób, które nie z własnej woli, stały się maskotkami-straszakami przeciwko piractwu.

Organizacje walczące o ochronę praw autorskich pokazują w ostatnim czasie, że ich głównym celem jest przede wszystkim dbanie o własne kieszenie i z chęcią, niczym na wzór Systemu Rezerwy Federalnej, uzależniłyby od siebie i “sprywatyzowały” społeczeństwo. Ochrona praw twórców jest potrzebna, ale nie może być uzyskiwana kosztem wolności człowieka, a jeśli ktoś uważa pobranie nielegalnego pliku z internetu za zbrodnię, powinien głęboko zastanowić się nad własnym systemem wartości. Pozywanie pojedynczych osób, które w świetle prawa swojego kraju są niewinne i domaganie się ich ekstradycji tylko dlatego, że ich strona internetowa działa na podobnych zasadach co popularne wyszukiwarki czy fora internetowe, nie jest działaniem wymierzonym przeciwko piractwu – to prostacki pokaz własnej siły. I jeśli kogokolwiek winić, to tylko organizacje skupione wokół dużych korporacji, gdyż nikt inny skuteczniej nie zniechęca do bycia “legalnym”.

Link do petycji Jimmiego Walesa:
change.org/petitions/ukhomeoffice-stop-the-extradition-of-richard-o-dwyer-to-the-usa-saverichard

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA