REKLAMA

Prawo do prywatności w Internecie

30.07.2012 13.25
Prawo do prywatności w Internecie
REKLAMA
REKLAMA

Prywatność można definiować w rozmaity sposób. Z jednej strony może być rozumiana jako autonomia i niezależność względem innych osób w zakresie podejmowanych decyzji, wyboru drogi życiowej etc., a z drugiej zaś – wydaje się, że to powszechniejsze rozumienie tego terminu – prywatność jest ograniczeniem wglądu w życie danej osoby. W tym drugim ujęciu, prywatność wiąże się z chęcią pozostania anonimowym lub przynajmniej z pragnieniem kontrolowania informacji o nas, jakie trafiają do publicznego obiegu.

Prywatność może być i jest analizowana na gruncie szeregu nauk, zwłaszcza psychologii i socjologii. Na potrzeby niniejszego tekstu skupię się na prawnych aspektach tego zagadnienia, co wydaje mi się o tyle istotne, że w dobie rozkwitu mediów społecznościowych i Internetu jako takiego, kwestia prawnej ochrony prywatności staje się niezwykle istotna. Niektórzy twierdzą co prawda, że w Internecie prywatności nie ma (https://spidersweb.pl/2012/07/rzeczy-ktore-podobno-zabija-internet.html), ale to wydaje się raczej kwestią pomieszania pojęć „anonimowość” i „prywatność”.

Przede wszystkim należy zwrócić uwagę, że prawo do prywatności jest jednym z podstawowych praw człowieka, zapisanym wprost w międzynarodowych aktach prawnych (art. 8 Europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności, art. 17 Międzynarodowego paktu praw obywatelskich i politycznych), a także w naszej Konstytucji (art. 47, zgodnie z którym każdy ma prawo do ochrony na drodze prawnej życia prywatnego czy art. 76, dotyczący ochrony prywatności konsumentów przez władze publiczne). Na prawo do prywatności składa się szereg innych praw, takich jak prawo do ochrony korespondencji (art. 49 Konstytucji), prawo do ochrony danych osobowych czy tajemnice zawodowe (lekarska, bankowa, skarbowa, statystyczna, dziennikarska i wiele innych).

Prawo do prywatności nie jest jednak prawem absolutnym; wręcz przeciwnie, z uwagi na interes publiczny bądź państwowy może być ograniczane. Ograniczenia te mają miejsce nie tylko w państwach auto- lub totalitarnych, ale także w tych najbardziej demokratycznych. Spór o granice między prawami jednostki a dobrem społeczności jest nie tylko sporem prawnym, ale – może nawet przede wszystkim – także filozoficznym. Nie wnikając w historię tej dyskusji oraz używanej przez oponentów argumentacji (zainteresowanych odsyłam do przebogatej literatury przedmiotu), pragnę tylko zwrócić uwagę na powszechny obecnie pogląd, że demokratyczne państwo prawa i jego organy powinny działać na rzecz dobra wspólnego, a wszelkie ograniczenia praw i wolności muszą być usprawiedliwione „interesem publicznym” (najkrócej ujmując – wartości uznawane za podstawowe i wspólne dla całego społeczeństwa). Znalazło to swoje odzwierciedlenie we wspomnianej Europejskiej konwencji…, który w art. 8 ust. 2 ingerencja w prawo do prywatności jest dozwolona wyłącznie w drodze ustawy, w przypadkach „koniecznych w demokratycznym społeczeństwie z uwagi na bezpieczeństwo państwowe, bezpieczeństwo publiczne lub dobrobyt gospodarczy kraju, ochronę porządku i zapobieganie przestępstwom, ochronę zdrowia i moralności lub ochronę praw i wolności osób”. Przykładowo można wskazać, że zgodną z prawem ingerencją ustawodawcy w życie prywatne jest m.in. lustracja czy szerokie uprawnienia organów skarbowych w kwestii zdobywania informacji o podatnikach, w tym osobach fizycznych. Jednak kwestia prywatności w Internecie jest o tyle skomplikowana, że do naruszenia uprawnień internautów dochodzi nie tylko wskutek nieprzestrzegania przepisów przez np. administratorów serwisów internetowych, lekceważących sobie zapisy ustawy o ochronie danych osobowych.

Właściwie, to wyraziłem się nieco nieprecyzyjnie – prawo do prywatności nie tyle jest naruszane, co (zgodnie z poglądem, że prywatność to uprawnienie do decydowanie, jakie informacje o życiu osobistym będą publicznie dostępne) jego zakres się zmniejsza. Idealnym przykładem tej sytuacji jest regulamin Facebooka. Zgodnie z jego zapisami, „Użytkownik jest właścicielem wszystkich treści i informacji publikowanych przez siebie w serwisie Facebook i może określać sposób udostępniania ich poprzez ustawienia prywatności oraz ustawienia aplikacji”. Również w regulaminie NK znajdziemy zapis o dobrowolności wprowadzanych do serwisu informacji. Jednak regulaminy – elementy umów o świadczenie usług drogą elektroniczną między użytkownikami a administratorami serwisu – to jedno, a to, co użytkownicy zrobią (i co robią) ze swoimi uprawnieniami, to zupełnie inna historia.

Naruszanie cudzej prywatności nigdy nie było tak łatwe. Dostępność Internetu, cyfrowych aparatów fotograficznych, dyktafonów (albo wszystkiego w jednym w postaci smartfonów) i możliwość błyskawicznego dzielenia się informacji z dosłownie całym światem ma niestety też swoje ciemne, nieraz tragiczne strony (http://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/podgladal-kolege-geja-skazany-na-30-dni-wiezienia,253222.html). To, co kiedyś skrzętnie ukrywaliśmy, teraz znajduje się na wyciągnięcie ręki (czy raczej „na jedno kliknięcie” – . Choć z drugiej strony, może łatwość identyfikacji użytkowników połączona z wiedzą o ich zachowaniach ułatwi targetowanie behawioralne reklam, a tym samym przyczyni się do poprawy jakości materiałów publikowanych w sieci (ciekawe spostrzeżenia Wojciecha Orlińskiego w tym temacie znajdziecie tutaj: http://wo.blox.pl/2010/11/Facebook-The-Inevitable-Spinoff.html)?

Takie sytuacje rodzą też problemy prawne. O ile łatwo (stosunkowo) pozwać administratora serwisu, który opublikował dane osobowe swoich użytkowników, to większe problemy sprawie sytuacja, w której ktoś zdobył naszą prywatną korespondencję, zdjęcia czy filmy i je upublicznił. Historia walki o prawo do prywatności z prasą (i szeroko rozumianymi „starymi” mediami) ma długą i ciekawą historię (zainteresowanych odsyłam do książki Joanny Sieńczyło-Chlabicz „Naruszenie prywatności osób publicznych przez prasę. Analiza cywilnoprawna”), ale dużym ułatwieniem w takich sporach była łatwość identyfikacji autora publikacji; w przypadku anonimowych serwisów internetowych pozostaje wzywanie administratorów do usuwania materiałów naruszających nasze dobra osobiste (do których prywatność, choć nie wskazana wprost w treści art. 23 kodeksu cywilnego).

Ewa Lalik we wspomnianym na początku tekście stwierdza, że w „Internecie nie ma prywatności”. Sądzę jednak, że raczej na naszych oczach dokonuje się konwersja prywatności w sieci rozumianej jako anonimowości. Oczywiście, jest kwestią sporną, czy koniec anonimowości jest procesem pozytywnym, czy wręcz przeciwnie. Ale prywatność w rozumieniu, które przedstawiłem powyżej, żyje i ma się dobrze. Nawet, jeśli niedługo będzie trzeba uważać, co wypisujemy w komentarzach na YouTube (https://spidersweb.pl/2012/07/na-youtube-imienia-nazwiska-za-coraz-wiekszy-brak-anonimowosci-dziekuje-chamom.html)…

(o ochronie dóbr osobistych w Internecie przeczytacie w następnym tekście)

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA