REKLAMA

Zmusi Facebooka do walki z trollami? Najwyższy czas...

15.05.2012 07.01
Zmusi Facebooka do walki z trollami? Najwyższy czas…
REKLAMA
REKLAMA

Coraz częściej w Internecie możemy stracić dużo psychicznego zdrowia. Szczególnie, jeśli postanowimy angażować się w jakieś dyskusje. Pal licho, jeżeli pojawi się stado nieznośnych trolli po to tylko, by nas zirytować. Ale coraz częściej dochodzi do poważnych nadużyć, do świadomego zadawania krzywdy drugiej osobie. Mamy trzy wyjścia: ignorować, załamać się lub zgłosić na policję. Ta ostatnia potrafi być jednak bezsilna. I co teraz? Pewna 45-letnia Brytyjka postanowiła, że nie odpuści. Idzie na wojnę z samym Facebookiem, mimo iż nie domaga się od niego żadnego zadośćuczynienia.

Internetowe bójki są właściwie niewiele młodsze jak sam Internet. Od początku istnienia Globalnej Sieci kłóciliśmy się o to, czy lepszy jest Star Trek, czy też Gwiezdne Wojny, czy rację ma rząd czy opozycja i o to, czy lepszy jest „szajsung z andrognidem” czy też „srajfon-zabaweczka”. Co oczywiste, i tak jak w dyskusjach „niewirtualnych”, nie wszyscy potrafią się kulturalnie wypowiadać. W skrócie: podłączając się do Sieci musisz nabrać wiele dystansu do samego lub samej siebie i przygotować się na to, że „jesteś głupią osobą i się nie znasz”. Ostatnimi czasy dochodzi jednak do dużo poważniejszych incydentów. Takich, do których dystans nie wystarczy. Uczestnikiem takiego incydentu stała się Nicola Brookes, 45-letnia Brytyjka. Ta jednak postanowiła walczyć o swoje prawa.

Wszystko zaczęło się od Facebooka i programu X-Factor. Brookes była podirytowana, że idol jej córki i uczestnik programu, Frankie Cocozza, jest opluwany na swoim profilu na Facebooku. Brytyjka postanowiła zostawić pokrzepiający komentarz. „Głowa do góry Frankie, wkrótce im się znudzi i zajmą się kim innym”. Ten dość niewinny komentarz kosztował ją już kilka godzin później wiele nerwów.

Użytkownicy Facebooka z nienawiścią rzucili się na Brookes. Nie ograniczyli się jednak do zwykłych obelg i epitetów. Zarzucali 45-latce w komentarzach pod jej wpisem skłonności pedofilskie i życzyli jej bolesnej, nieprzyjemnej śmierci. Ale nawet i to można było przeboleć. Wkrótce jednak zajrzeli na jej profil. Tam zaczęli komentować jej urodę, wiek, choroby, rzecz jasna w pejoratywny sposób. Zrobiono nawet kopię jej profilu, z którego następnie wysyłano sprośne wiadomości nieletnim, głównie uczniom szkoły podstawowej.

Tego było za wiele. Brookes zgłosiła sprawę na policję. Powołała się na angielski odpowiednik naszego artykułu 212 k.k. opisującego zniesławienie i pomówienie i odpowiednie metody proceduralne. Niestety, postępowania nie podjęto. Angielska policja wytłumaczyła się dokładnie tak samo, jak ma to w zwyczaju polska: „ciężko namierzyć podejrzaną o przestępstwo osobę i udowodnić jej winę. Podejrzewam, że nikt nawet nie kiwnął palcem, by spróbować. Innymi słowy, pani Brookes dano jasno do zrozumienia, że przed tego typu działaniami „internetowej mafii trolli” (sic!) jesteśmy bezbronni, więc lepiej z nią nie zadzierać i się nie wychylać. Brookes nie mogła tego zaakceptować.

Widząc, że nie ma szans z faktycznymi sprawcami zniesławienia i pomówienia, Brookes postanowiła zaprosić do sądu samego Facebooka. Skoro w przypadku celebrytów portal reaguje błyskawicznie, czemu więc nie może robić tak samo w przypadku zwykłych użytkowników?

Brookes nie chce odszkodowania, nie chce zadośćuczynienia, nie chce się na tym przypadku wzbogacić. Chce wymóc, przy pomocy sądu, by Facebook współpracował z odpowiednimi organami ścigania i ujawniał dane osób, które w ewidentny sposób naruszają dobre imię innych użytkowników. Nie chodzi tu tylko o Facebooka. Brookes chce stworzyć precedens prawny, dzięki któremu podobnie będą musieli reagować konkurenci Facebooka, tacy jak Google+ czy Twitter. Sprawa niestety dopiero przed nami, nie wiadomo, czy odniesie zamierzony skutek.

Dlaczego my, Polacy, powinniśmy się interesować brytyjskim prawem? U nas Internet wygląda, niestety, tak samo. Sam, oprócz zasłużonej fali krytyki, również byłem pomawiany o bardzo wiele rzeczy. Mam do tego dystans, zazwyczaj ostro reaguję, ale nie zamierzam się z nikim ciągać po sądach. Ja jednak jestem prostym „dziennikarzyną”, tego typu pomówienia mogą mi (ewentualnie) psuć humor, ale są niegroźne. Są jednak osoby, których kariera może zostać zniszczona przez taką dziką bandę. Bezradność policji jak dotąd skutecznie uniemożliwiała obronę i należy założyć, że ten stan rzeczy się nie zmieni.

Ale jeżeli Brookes wywalczy konieczność stworzenia skutecznego mechanizmu na portalach społecznościowych, które nie naruszając prawa do ochrony danych i tożsamości w Internecie, będą w stanie ułatwić wskazanie tożsamości pomawiającej osoby, to skorzystamy na tym i my. Kluczowy jest  jednak ów wyżej postawiony warunek: wolę być opluwany, niż podsłuchiwany. Między innymi dlatego będę starał się pilnie śledzić przebieg tej sprawy. Granica między ułatwianiem pracy policji a dawaniem narzędzi do inwigilacji internautów jest bardzo cienka. Życzę Brookes powodzenia, mam nadzieję, że nie przestrzeli…

Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA