REKLAMA

Kocham Facebooka, ale ten Zuckerberg...

23.05.2012 17.58
Kocham Facebooka, ale ten Zuckerberg…
REKLAMA
REKLAMA

Oglądaliście film The Social Network? Film kreuje dość ostry wizerunek Marka Zuckerberga, ale mimo wszystko stara się usprawiedliwiać większość z jego decyzji. W rzeczywistości jednak ciężko mi odpowiedzieć na pytanie czy „Zuck” na wybielanie zasługuje, nie zasługuje na pewno na plasowanie obok takich wizjonerów jak Jobs czy Gates. 

Musicie wiedzieć, że jakkolwiek niepopularne jest to w naszym kraju, jestem wielkim fanem ludzi sukcesu. Z wielkim entuzjazmem przyjąłem na przykład informację, że publicznymi finansami w Polsce zarządza bardzo bogaty ekspert od ekonomii, bo to znaczy, że zna się na pomnażaniu kapitału zdecydowanie lepiej niż kolejny historyk czy politolog, a na dodatek mało kto może kusić go w jakiś niecny sposób. Z takich właśnie ludzi powinna składać się władza sukcesu. Jestem też wielkim entuzjastą Steve’a Jobsa i Billa Gatesa. Marka Zuckerberga natomiast zdecydowanie nie.

Facebook – co niejednokrotnie pisałem już na łamach Spider’s Web – jest absolutnie największym, najpopularniejszym, najciekawiej rozwijanym serwisem społecznościowym świata, który skupia kogoś więcej niż wmawiających sobie, że mało=elitarnie informatyków z Google+ i fanów Katy Perry/Przemka Pająka z Twittera (face the facts, 500 zapłakanych komentarzy, że jest inaczej, nie zmieni tego stanu rzeczy). Jakkolwiek nie kochałbym Facebooka za to, że zawsze i wszędzie mam swoich znajomych w jednym miejscu, że wyparł i zdewastował gadu-gadu, e-mail, a powoli zdaje się spychać na dalszy plan pospolite SMS-y, wobec jego twórcy odczuwam tylko niesmak i pogardę.

W telegraficznym skrócie, Mark Zuckerberg stworzył Facebooka w trakcie studiów na Harvardzie, choć droga do powstania serwisu była kręta i skomplikowana. Swój pomysł na witrynę ideologicznie zbliżoną do FB przekazali mu bracia Winklevossowie, którzy zresztą zrobili niedługo potem małą karierę w wioślarstwie (byli nawet na Olimpiadzie w Pekinie), Mark obiecał nawet zamienić ideę w funkcjonujący serwis, ale po drodze uznał, że sam zrobi to lepiej i trochę inaczej. Tak przynajmniej mówił The Social Network, bo opierając się na wyciekach rozmów Zuckerberga „na pięć minut przed startem” z pełną świadomością planował bliźniaków najzwyczajniej w świecie, wybaczcie wierność tłumaczenia, „wydymać”.

Więcej rozmów Zuckerberga możecie poczytać sobie na łamach Business Insider. Oczywiście można tłumaczyć to faktem, że młody, dwudziestoletni nerd słynący z aspołecznego podejścia do świata przechwala się na IRCu – jak to młodzi bywalcy internetu mają w zwyczaju – że niebawem przejmie władzę nad światem, że ma wgląd we wszystkie dane studentów, którzy sami mu je oferują i jakim „frajerem” jest Eduardo Saverin, który finansował Facebooka w pierwszych tygodniach jego działalności, był najlepszym przyjacielem „Zucka”, a który w ostatecznym rozrachunku również został… „wydymany”.

Czy oceniałbym dzisiejszego Marka Zuckerberga z perspektywy tamtych rozmów? Oczywiście, że nie. Od tamtego czasu minęło osiem lat, to dla tak młodego człowieka naprawdę spory okres i wszystko mogło mu się kilkukrotnie przewartościować. W obliczu zaistniałych okoliczności prawdopodobnie już dawno zapomniał o podbijaniu świata i „dymaniu” partnerów – świat i tak już jest jego, bardziej skupiając się na zarabianiu.

Mając jednak w pamięci miesiące spędzone w garażach, godziny spędzone w bibliotekach na lekturze ekonomicznej prasy, lata kombinowania, czasem pewnie kopiowania, czasem oszukiwania – bo tak się rodzą interesy, a konfrontując to wszystko z okolicznościami w jakich rodził się Facebook, mogę powiedzieć niestety tylko jedno: Marku Zuckerbergu, nigdy nie będziesz ani Stevem Jobsem, ani Billem Gatesem. 

Created by: MBAOnline.com

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA