REKLAMA

Elektryczne samochody utrapieniem dla elektrowni?

18.04.2012 08.00
Elektryczne samochody utrapieniem dla elektrowni?
REKLAMA
REKLAMA

Samochody elektryczne to bez wątpienia przyszłość użytkowej motoryzacji…, jak nam próbują wpoić specjaliści od marketingu. Może i mają rację. Auta te co prawda mają pewne ograniczenia (zasięg i moc silnika), jednak z całą pewnością rozwój technologii wyeliminuje te niedogodności. Problem pojawił się jednak z innej strony. Zasygnalizowały go elektrownie.

Jednym z głównych rynku samochodów elektrycznych i hybrydowych są Stany Zjednoczone. Amerykanie, mimo swojej tradycji i uwielbienia do krążowników szos, które chłepcą galony benzyny niczym Eskimos wodę w upalny dzień, wyjątkowo przychylnym okiem patrzą na ekologiczne, cichutkie autka. Powinniśmy się cieszyć, bo dzięki temu są pieniądze na rozwój tego rynku. Są jednak osoby, które zgrzytają zębami. I nie mówię tu o potentatach naftowych.

Konkretnie, chodzi tu o właścicieli elektrowni, którzy ostrzegają, że setki tysięcy samochodów podłączonych do ładowarek to coś, czego nie są w stanie obsłużyć. Na szczęście jest na to pewne rozwiązanie. Honda i Renault współpracują z amerykańskimi elektrowniami, by stworzyć samochód, który nie zagraża narodowemu bezpieczeństwu energetycznemu (sic!).

Przewidziana na przyszły rok Honda Fit nie rozpocznie ładowania akumulatora w momencie podłączenia samochodu do prądu. Samochód najpierw sprawdzi swój poziom naładowania, by określić jak bardzo potrzebuje dodatkowej energii, a następnie skontaktuje się z systemem komputerowym związanym z siecią energetyczną, by sprawdzić jej stan i obciążenie. Na tej podstawie zostanie stworzony harmonogram ładowania akumulatora, tak, by właściciel auta mógł liczyć na w pełni naładowany samochód po jego powrocie przy zachowaniu „zdrowia” sieci.

Ów system został zaprojektowany przez IBM i ma być wdrożony przez Pacific Gas & Electric Co. Ma on być maksymalnie przyjazny dla użytkownika samochodu i stawiać przede wszystkim na jego potrzeby (slogany marketingowe, rzecz jasna, do zweryfikowania). Będzie dostępna nawet aplikacja mobilna informująca użytkownika o stanie naładowania jego samochodu.

Skąd właściwie problem? Otóż jak twierdzą właściciele elektrowni, samochody są ładowane w przeróżnych miejscach, a nie w jednym konkretnym. Co więcej, są ładowane bardzo szybko, co oznacza, że takie „tankowanie” bardziej obciąża sieć niż kilka gospodarstw domowych. Według badań Pike Research, w 2017 roku globalna sieć elektryczna będzie na tyle rozbudowana, by wytrzymać trzy miliony aut ładowanych równocześnie (tyle elektrycznych aut ma krążyć po świecie do tego czasu)

Testy IBM, Hondy i Renault już trwają. Mają wykazać, czy kierowca będzie mógł mieć możliwość obejścia harmonogramu i ładowania swojego samochodu natychmiast, w razie nagłej konieczności. Uważam, że to warunek konieczny, by móc w ogóle myśleć o elektrycznych samochodach jako o przyszłości motoryzacji. I, prawdę powiedziawszy, nie miałem zielonego pojęcia o istnieniu tego problemu. Potentaci naftowi mogą chyba jeszcze długo spać spokojnie.

Notka powstała na bazie informacji zawartych w magazynie InnovationNewsDaily, które zebrał Jeremy Hsu.

Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA