REKLAMA

Projekt e-dowodów osobistych upadł

23.03.2012 10.00
Projekt e-dowodów osobistych upadł
REKLAMA
REKLAMA

Kiedy kilkanaście dni temu napisałem na Spider’s Web o elektronicznych dowodach osobistych i chwiejących się planach ich wprowadzenia, nie spodziewałem się, że wątpliwości tak szybko przerodzą się w krach tego projektu. Jak się okazuje, e-dowodów nie dostaniemy w lipcu 2013.

W dzień kobiet ironizowałem nieco, pisząc że ślimaczący się od 10 lat projekt wprowadzenia w Polsce elektronicznych dowodów osobistych przypomina cykl produkcyjny gry Duke Nukem Forever, którą pisano przez ponad dekadę. Jak słusznie wskazano mi w komentarzach, gra w końcu jednak się ukazała. I mimo wszystkich wątpliwości, jakie wtedy opisałem, miałem nadzieję że elektroniczne dowody, będące kluczem do e-administracji i załatwiania wszelkich urzędowych spraw przez Internet, w końcu trafią do naszych portfeli w lipcu przyszłego roku.

Do tego miał doprowadzić przetarg na projekt zaplecza informatycznego i samych dowodów, którego termin rozstrzygnięcia przypada niedługo, 17 kwietnia. Firmy informatyczne od jakiegoś czasu mniej lub bardziej oficjalnie pukają się w głowę, mówiąc że dostarczenie e-dowodów w rok jest nierealne. Z kolei termin ich wprowadzenia – lipiec 2013 – to praktycznie ostatni dzwonek, by do projektu wartego w sumie 370 mln zł dołożyła się Unia (kończy się budżet na projekty na lata 2007-2013). Czemu e-dowody dopinano na ostatnią chwilę? Ano dlatego, że kolejne ekipy w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i podlegającym mu Centrum Projektów Informatycznych bardziej niż popychaniem prac do przodu zajmowały się wymyślaniem kolejnych koncepcji. Prezentacje w Power Poincie mnożyły się, szefowie CPI zmieniali się, po drodze, pod koniec 2011 r. pojawiły się zarzuty korupcyjne, a cały projekt e-administracji stopniowo, niczym kijek do pieczenia kiełbasek w ognisku, był ociosywany z kolejnych funkcjonalności. Gdzieś na początku, dawno temu, e-dowód miał być podpisem elektronicznym, nośnikiem danych biometrycznych, identyfikatorem w kontaktach ze służbą zdrowia, kluczem do e-administracji dzięki któremu w przeszłość odejdzie noszenie do urzędów zaświadczeń.

Tyle teoria. W praktyce w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych posypały się głowy. Ze stanowisk ustąpili Piotr Kołodziejczyk, wiceminister Spraw Wewnętrznych odpowiedzialny za informatyzację i Zbigniew Olejniczak, szef Centrum Projektów Informatycznych. Powód? Znów zmieniła się koncepcja. Po dekadzie zaniedbań rząd (a konkretnie minister Michał Boni, który koordynuje informatyzację administracji) uznał że nie ma już możliwości sfinansowania e-dowodu ze środków unijnych. W uproszczeniu: bawiliśmy się z projektem e-dowodów tak długo, że nie było już szans na dofinansowanie z UE. A kiedy się okazało, że go nie będzie, kasujemy projekt.

Oczywiście formalnie projekt e-dowodów nie został zlikwidowany. Po prostu zmieniła się koncepcja. Pojawiły się nowe osoby, nowe terminy (mówi się o końcu 2014 r.) i nowe, tak samo puste jak poprzednio, pomysły, by wymyślić „nową spójną politykę uwierzytelniania obywateli w systemach teleinformatycznych” i tak dalej.

Wiem, że od administracji państwowej naprawdę nie należy wymagać za wiele, a już na pewno nie myślenia w kategoriach biznesowej efektywności. Zrobiło mi się jednak smutno kiedy uświadomiłem sobie, że od rozpoczęcia projektu e-dowodów powstało np. kilka zupełnie nowych branż, jak aplikacje mobilne, tablety, serwisy społecznościowe. Wymyślono od zera nowe gałęzie przemysłu, niespotykane wcześniej modele biznesowe. Tymczasem zabawa e-dowodami, która trwa już 10 lat, wcale przecież nie wymaga od nikogo innowacyjności. Przykład sprawnie działających e-dowodów mamy pod bokiem, w Estonii. Wstyd.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA