REKLAMA

Nie chce zarobić na Instapaper na Androidzie? To zarobią inni

24.03.2012 11.45
Nie chce zarobić na Instapaper na Androidzie? To zarobią inni
REKLAMA
REKLAMA

Jak już nie raz w przeszłości mogliśmy się przekonać, rynek nie cierpi pustki – jeśli jest zapotrzebowanie na dany produkt, a jego producent nie spieszy się, aby zaspokoić popyt w odpowiedni sposób, to zawsze znajdzie się ktoś, kto to wykorzysta. To odwieczne prawo rynku i aż dziw bierze, że życie wciąż dostarcza nam spektakularnych przykładów na to, jak ktoś inny zarabia na pomyśle twórcy. Instapaper to hitowa usługa, a jej twórca Marco Arment to bardzo mądry człowiek, czemu daje wyraz na świetnym blogu. Jednak jego niechęć do rozwoju swojego produktu o nowe platformy jest równie irytująca dla użytkowników, co zastanawiająca w ujęciu biznesowym.

Jaka jest naturalna kolej rzeczy, gdy twój produkt/usługa odnosi sukces na sporym rynku? Myślisz o ekspansji na inne duże rynki. Tak nie jest w przypadku Instapaper – serwisu Marco Armenta służącego do katalogowania interesujących tekstów znalezionych w sieci w celu ich późniejszego przeczytania w miły dla oka sposób, odarty z reklam i innych przeszkadzajek. Pomysł na usługę odniósł spektakularny sukces nie tylko jako usługa webowa oraz aplikacja na platformę iOS – Instapaper stworzył cały nowy typ aplikacji i usług, których potencjał wykracza znacznie poza zwykłe katalogowanie ciekawych artykułów w internecie. Co więcej, pomysł Marco Armenta zaczynają adoptować producenci przeglądarek internetowych oferując swoim użytkownikom podobną funkcjonalność, a sam Instapaper doczekał się szeregu akompaniujących usług, chyba na miarę swoistego ekosystemu wokół e-czytania.

Arment wydał aplikację Instapaper na iPhone’a już bardzo dawno temu, bo w 2008 r. Potem poszerzył jej dostępność o iPada, jak również o usługę ‚send to Kindle’. Do 2011 r. serwis zdobył 2 mln użytkowników. Aplikacja na iOS nie należy do najtańszych – kosztuje 4,99 dol. Dodatkowo serwis zarabia na abonamencie w wysokości 1 dol. miesięcznie za wersję webową bez reklam oraz możliwość korzystania z serwisu za pomocą aplikacji trzecich.

Instapaper radzi sobie zapewne całkiem znośnie w ujęciu biznesowym, bo usługa należy do pupilków najbardziej wpływowych mediów oraz blogerów amerykańskiej blogosfery, którzy regularnie przypominają o jej istnieniu. Sam Arment jest bardzo zaangażowany w rozwój usługi na iOS dopieszczając aplikację do granic możliwości częstymi aktualizacjami. Niestety, z niezrozumiałych przyczyn notorycznie odmawia wydania oficjalnej aplikacji chociażby na najpopularniejszą dziś platformę mobilną, czyli Androida (nie mówiąc już o innych mniej popularnych dzisiaj, ale z perspektywami na dużą popularność jutro, jak chociażby Windows Phone). Więc w końcu ktoś zrobił to za niego i wydał nieoficjalnego klienta Instapaper na Androida. Zrobił to przy okazji w tak dobry sposób, że jakością aplikacja zupełnie nie odbiega od tego, co oferuje oficjalna aplikacja Instapaper na iPhone’a.

Chodzi o nową aplikację dostępną w Google Play – Papermill. Już wcześniej można było znaleźć kilka prób obsługi klienta Instapaper na platformie Google’a, ale były to próby mało udane głównie ze względu na niską jakość wykonania, a dopieszczenie szczegółów to jedna z podstawowych zalet Instapaper.

Papermill jest aplikacją płatną i – jak na standardy Androida – całkiem drogą, bo kosztującą aż 12,45 zł (po dzisiejszym kursie funta). Obsługuje tylko płacących miesięczny abonament Instapaper w wysokości 1 dol., wiec z natury rzeczy jest dedykowana najbardziej zagorzałym fanom usługi Macro Armenta. I w jednym zdaniu można powiedzieć, że jest to aplikacja na miarę oficjalnego Instapaper – jet prosta, przejrzysta, z konstrukcją niezwykle przypominającą oficjalną aplikację na iPhone’a. Mamy tu podobną możliwość zmian ustawień, włącznie z moim ulubionym ciemnym tłem pod tekstem. Wszystko po prostu pięknie gra.

Można być przekonanym, że aplikacja odniesie spory sukces, bo fanów Instapaper ze smartfonami z systemem Google Android nie brakuje. Kto inny jednak niż twórca zarobi na sprzedaży aplikacji. No i dobrze, skoro Macro Arment nie chce się schylić po kilka grubych dolarów, to inni z przyjemnością pozbierają je z ziemi.

Przy okazji debiutu Papermill na Androida mam podpowiedź dla sprytnych deweloperów aplikacji mobilnych, którzy chcieliby zarobić na opieszałości/arogancji (<= niepotrzebne skreślić) innych. Na Androida brakuje jeszcze takich hitów znanych z iPhone’a jak: Zite, Flipboard, Instagram (ponoć w drodze), Reeder, Camera+, iA Writer. Na Windows Phone do tej listy można dopisać: Dropbox, Feedly, Googe+, Eurosport, Readability. Do dzieła!

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA