REKLAMA

Spiracili mi książkę. Nie obraziłem się ani nie poszedłem na policję, bo iBóg żyje wiecznie

07.02.2012 10.10
Spiracili mi książkę. Nie obraziłem się ani nie poszedłem na policję, bo iBóg żyje wiecznie
REKLAMA
REKLAMA

Zapraszam do przeczytania wyjątkowego gościnnego wpisu autorstwa Piotra Lipińskiego – autora kilku książek reporterskich związanych z historią Polski, a także długoletniego dziennikarza „Gazety Wyborczej” i blogera na www.piotrlipinski.pl. Tekst pierwotnie ukazał w papierowym wydaniu „Gazety Wyborczej” pod tytułem „iBóg”. Miałem okazję przeczytać go w samolocie wracając z targów CES w Las Vegas. Zrobił on wtedy na mnie kolosalne wrażenie (szczególnie końcówka, więc szczerze zachęcam do uważnego czytania do samego końca), więc kiedy Piotr zgłosił się do mnie na Twitterze, to od razu poprosiłem go o możliwość republikacji tekstu na Spider’s Web. Zapraszam! 

Piotr Lipiński: Kiedy usprawniałem stronę www.piotrlipinski.pl/blog, odkryłem, że niektórzy internauci przychodzą do mnie wprost z „chomika”. To serwis, na którym ludzie udostępniają pliki – muzykę, wideo, książki. Często – pirackie.

Odwiedziny wyglądały tak: ktoś wprost z „chomika” maszerował do okładki książki „Ofiary Niejasnego”. To wydany kilka lat temu przez Prószyńskiego i spółkę zbiór moich reportaży o represjach lat stalinizmu. Papierowy nakład – wyprzedany. Łatwo się domyślić, że na „chomiku” znalazła się piracka wersja z samym tekstem, a ci, którzy ją pobrali, ode mnie ściągali okładkę. Miło, że mieli potrzeby estetyczne.

Zajrzałem – i rzeczywiście na „chomiku” leżały moje „Ofiary Niejasnego”. Ktoś książkę zeskanował i wrzucił do sieci.

Pewnie należało pobiec na policję. Ale po co? Książki nie było już w sprzedaży. A nawet gdyby była, to ten, kto ją ściągnął za darmo z sieci, niekoniecznie poszedłby do księgarni i kupił. Świat tak nie działa.

Automagiczny Facebook 

Opisałem historię u siebie na Facebooku.

Z podsuniętych pomysłów najpierw spodobał mi się ten, żeby książkę wystawić do pobrania „za darmo” i zaproponować, aby ściągający płacili co łaska. To był pomysł numer 1. Chwilę później jednak przemówiła wrodzona chciwość i przekonała mnie, że za darmo mogę udostępnić w każdej chwili – najpierw spróbuję zarobić.

Wprowadziłem w życie plan numer 2. Kolega radził, żebym na pobieranej z mojej strony okładce dorobił autograf i napis „wersja piracka”. Pomysł zmodyfikowałem – wykonałem kilka zabiegów technicznych i przychodzących z „chomika” przekierowałem na stronę z hasłem: „Uczciwość kosztuje 5 złotych”. Zaproponowałem, żeby „automagicznie” zalegalizowali swoje pirackie książki, wpłacając na moje konto 5 złotych.

Niestety – ruch z „chomika” nie ustał, a na moim koncie nie pojawiła się żadna uczciwa złotówka.

Przyszła pora na plan nr 3 – opublikowanie e-booka.

Amazonka Amanda

W tym momencie najchętniej zostałbym kobietą. Dokładniej rzecz biorąc, Amandą Hocking.

Amanda to pierwsza gwiazda elektronicznych książek. Sławę zdobyła, wydając samodzielnie książki. Autorka ma 27 lat, w jej powieściach grasują wampiry i różne fantastyczne stwory, książki kosztują od 99 centów do niespełna 3 dolarów. I na nich pisarka w kilka miesięcy zarobiła ponad milion dolarów.

Wcześniej jej teksty odrzucali tradycyjni wydawcy. Czy mylili się? Niekoniecznie. Amanda zapewne zyskała dzięki modzie na e-booki wywołanej przez amerykański Amazon.

To pierwszy na świecie poważny sklep internetowy – wystartował już w 1995 r. Wywołał rewolucję w handlu – oferował olbrzymi wybór i niskie ceny.

Ponad rok temu Amazon rozpoczął kolejną rewolucję. Tym razem na rynku książek, jakby chciał w świecie czytelników stać się tym, czym Apple z iTunes Store wśród melomanów.

Amazon sprzedaje specjalny czytnik książek – Kindle. Cieszy się on w USA wielkim powodzeniem. Wygląda jak tablet, ale technologicznie jest zupełnie inny. Nie wyświetla obrazu jak komputerowy monitor, ale posługuje się przyjemniejszą dla wzroku technologią elektronicznego atramentu. Przypomina „działanie” papierowej książki, bo potrzebuje zewnętrznego oświetlenia. W dzień wystarcza słońce, ale w nocy musimy włączyć lampkę, żeby zobaczyć litery. Kindle ma niesamowicie długi czas działania, sięgający kilku tygodni.

Na świecie pojawiły się podobne czytniki – choćby popularny w Polsce Onyx – ale Amazon przebija wszystkich pełną ofertą: umożliwia łatwe kupowanie elektronicznych książek mnóstwa autorów i wydawnictw.

Już mogło być pięknie – wydawcy zaczęliby więcej zarabiać dzięki ograniczeniu kosztów produkcji papierowej książki. Cyfrowe rewolucje brutalnie jednak traktują tradycyjne media. Amazon pozwolił autorom publikować książki… z pominięciem wydawnictw. I to właśnie początkowo zadecydowało o sukcesie Amazonu i Amandy Hocking. Pojawiło się mnóstwo self-publisherów sprzedających swoje książki za 99 centów. I kilku udało się zarobić setki tysięcy dolarów.

Te wiadomości świetnie wpłynęły na moją wyobraźnię.

Anarchia literek

Postanowiłem: zaczynam od spiratowanego tytułu. Wybrałem z niego bardzo duży reportaż i uaktualniłem, aby powstała nowa zamknięta całość. Wymyśliłem, że książkę umieszczę najpierw w Amazonie, i to najlepiej przed Bożym Narodzeniem. Pod choinkę ludzie dostaną nowe Kindle i będą chcieli je czymś zapełnić. Może ktoś dostrzeże mój tytuł.

Trafiłem na świetny serwis Swiatczytnikow.pl. Uświadomił mi, jak bardzo staniały czytniki Kindle – możemy je kupić już za 600 zł. I że w Amazonie jest bardzo mało polskojęzycznych książek.

Przygotowanie e-booka to duża frajda. Zawsze lubiłem uczestniczyć w łamaniu moich dużych reportaży w „Gazecie Wyborczej”. Co innego maszynopis czy dziś komputeropis, a co innego tekst na gazetowych stronach. To na nich można cyzelować wygląd tekstu. „Wygląd” – to brzmi absurdalnie, bo przecież tekst to nie obraz. Jednak skracanie albo wydłużanie akapitów, niekiedy usunięcie słowa, wpływa na wizualny odbiór tekstu.

W e-booku jest z tym gorzej. W papierowej publikacji litery ulegają totalitarnemu przywództwu autora, w e-booku mają skłonności anarchistyczne. W e-booku właściwie nie ma stałych stron. W różnych urządzeniach do czytania ekrany są większe albo mniejsze, na dokładkę czytelnik może sam wybierać rozmiar czcionki. To irytujące dla autora, bo powoduje spory chaos – a to jakieś „i” zostanie na końcu linijki, a to nie wszystkie wyrazy równają do prawego brzegu. Trudno – taka specyfika e-booka.

Nie wierzcie w piratów

Pomijanie wydawcy ma jedną wadę – brak redakcji. Zawodowego, chłodnego oka redaktora potrzebuje każdy tekst. Ale ma też gigantyczną zaletę – wreszcie na książce najwięcej zarabia autor. Nie wierzcie w historie, jak to piraci okradają autorów. Jeśli już, to głównie pośredników.

Autor jest w łańcuchu pokarmowym najtańszym ogniwem. Najwięcej, po kilkadziesiąt procent, zarabia księgarz i hurtownik. Autor – 10 do 15 procent.

W Amazonie autor wydający sam siebie zarabia 35 do 70 procent. Nawet biorąc pod uwagę dwukrotnie niższą cenę e-booka, autor zarobi na jednym elektronicznym „egzemplarzu” więcej niż na papierowej wersji.

W USA oszacowano, że rynek e-booków to 10 proc. książkowego biznesu. Amazon już sprzedaje więcej elektronicznych niż papierowych książek.

Średnia jakość pewnie jest jednak gorsza. Mnóstwo książek w Amazonie to cyfrowe pozycje autorów, których nie chciał żaden papierowy wydawca.

Magiczne zaklęcia

Przygotowanie e-booka kryje wiele tajemnic – poznawałem różne zaklęcia do cyfrowych formatów książek: epub, mobi. Odkrywałem magię programu Calibre.

Najsłabiej wyszła okładka – sam ją projektowałem. Całe 10 minut, na więcej już nie było czasu. Tu, niestety, żadne hokus-pokus nie pomaga, trzeba talentu, a tego u siebie nie odkryłem.

Po zaledwie dwóch tygodniach eksperymentów powstał e-book „Piąta Komenda”. To historia największej prowokacji komunistycznych służb specjalnych w Polsce. Według danych Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego kierowało nią 67 funkcjonariuszy UB. Po latach Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (matka dzisiejszego IPN) policzyła, że po zakończeniu prowokacji „Cezary” aresztowano 139 ludzi podziemia, na więzienie skazano 55, na śmierć – 15. Historycy sądzili, że represje mogły objąć ponad pół tysiąca osób. W e-booku opisuję moje poszukiwania głównych ubeckich prowokatorów – próbuję ustalić, czy nadal żyją.

Połączyłem dwie moje pasje: przeszłość i przyszłość. Reportaż historyczny opakowany w nowe technologie. Cena – 9,99 zł.

Za drogo

Polskiej Amandzie Hocking, czyli mnie, jest trudniej – jak zwykle w historii.

W Polsce są dwa ważne serwisy wspierające self-publisherów: Bezkartek.pl i Virtualo.pl. Ale nie ma tak dużej księgarni jak Amazon. Co gorsza – niewielu Polaków ma czytniki książek.

W „Gazecie Wyborczej” przeczytałem, że największe e-bookowe hity sprzedają się miesięcznie w liczbie… 30 sztuk. Czarna Owca, polski wydawca znanego Stiega Larssona, sprzedała około 3,6 tys. wszystkich e-booków różnych autorów.

Szacunki mówią, że e-booki to zaledwie 0,5 proc. całej sprzedaży książek w Polsce. Porównując do 10 proc. w USA – technologiczny zaścianek.

Wybór tytułów też jest niewielki, kilka tysięcy pozycji. Trochę nowości uznanych pisarzy, mnóstwo darmowej klasyki i nieco książek autorów, na których nie zdecydowało się żadne papierowe wydawnictwo.

Na dokładkę polskie e-booki są drogie – często niewiele tańsze niż papierowa wersja. Cyfrowa biografia Steve’a Jobsa kosztuje ok. 35 zł, papierowa – o 15 zł więcej. Po części dzieje się tak za sprawą absurdalnego prawa – VAT na papierowe wydawnictwo wynosi 5 proc., na elektroniczne – 23 proc.

Ale za granicą podobne dziwactwa z cenami również się zdarzają – e-book bywa droższy od papierowej edycji. Cena rewolucji.

Języki obce

Niska sprzedaż e-booków w Polsce mnie nie zniechęciła. Choćby dlatego, że koszty wyprodukowania cyfrowej książki są znikome. Wydanie e-booka nie kosztowało mnie ani złotówki – poza zużytym prądem i moją pracą.

Zarejestrowałem się w amazonowym systemie Kindle Direct Publishing i wysłałem „Piątą Komendę”. Książka w księgarni nie jest automatycznie publikowana – musi zostać zatwierdzona. Amazon krzywo patrzy na język polski – nie ma go na liście oficjalnie dopuszczonych do publikacji. Jednemu z polskich autorów odrzucano jego książkę 15 razy. Posłużyłem się jednak radami ze swiatczytnikow.pl i zakwalifikowałem „Piątą Komendę” do działu „języki obce”. A dla dodania dramaturgii  – „kraje byłego Związku Radzieckiego”. Nie zamierzałem oszukiwać anglojęzycznego czytelnika, ponieważ wyraźnie w opisie zaznaczyłem, że to polska edycja. A gdyby nawet ktoś nie dojrzał, to bez problemu zwróci książkę do Amazonu – łatwiej niż papierową.

W napięciu czekałem, czy administratorzy dopuszczą moją „Piątą Komendę”. I zobaczyłem książkę dostępną w Amazonie (http://goo.gl/wfshT) już po… trzech godzinach.

Tego samego dnia zacząłem też przerabiać książkę do opublikowania na Smashwords (http://goo.gl/QwppT). Choć ta księgarnia nie jest tak znana jak Amazon, cieszy się znakomitą opinią. Opublikowaną tu książkę można przeczytać praktycznie na każdym urządzeniu – komputerze, iPadzie, smartfonie, Nook-u, czytniku Sony, a nawet na amazonowym Kindle. Potem „Piąta Komenda” trafiła do Apple iTunes (http://goo.gl/Gw9J7) i do polskich księgarni Virtualo (http://goo.gl/QuswB) i Bezkartek (http://goo.gl/KLjdG).

Nie przejmuję się, że na razie nie mam powodów, aby chwalić się ogromną liczbą sprzedanych egzemplarzy. Jeszcze przyjdzie mój czas. W idei elektronicznych książek co najmniej jedno mnie zachwyca – ciągła dostępność tytułu. Większość papierowych książek żyje w księgarniach bardzo krótko – do wyprzedania nakładu. Dopiero bardzo duże zainteresowanie skłania wydawców do przygotowania dodruku.

Irytowałem się wiele razy, gdy ktoś pytał o którąś z moich książek, a ja musiałem odsyłać go do antykwariatów. E-book to iBóg. E-book żyje wiecznie.

A co z piratem, który udostępnił w sieci moją książkę? Nic. Ponieważ zgubiłem na jakimś starym komputerze ostatnią wersję komputeropisu, z rozbawieniem skorzystałem z jego skanów. Przydał mi się pirat podwójnie – skłonił do wydania e-booka i jeszcze wykonał część pracy 🙂

Tekst ukazał się również w papierowym wydaniu „Gazety Wyborczej”.

Piotr Lipiński opublikował kilka książek reporterskich związanych z historią Polski, m.in. „Humer i inni”, „Bolesław Niejasny”, „Raport Rzepeckiego”. Przez prawie 20 lat pracował w „Gazecie Wyborczej”. Bloguje u siebie na www.piotrlipinski.pl. I jest okropnym gadżeciarzem.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA