REKLAMA

Niby tylko mała drukarka, ale jak cieszy! Ewa: wolę coś przydatnego

30.11.2011 15.38
Niby tylko mała drukarka, ale jak cieszy! Ewa: wolę coś przydatnego
REKLAMA
REKLAMA

Rzadko się zdarza, żebyśmy na Spider’s Web dublowali się tematycznie (bo w znacznej większości przypadków uzgadniamy tematy, na dodatek mamy wewnętrzny podział na „zainteresowania”). No, ale tym razem nam się zdarzyło – zarówno ja, jak i Ewa, napisaliśmy na ten sam temat i oboje czujemy się przywiązani do swoich tekstów. I choć temat nie jest jakoś wybitnie istotny, to jednak oba teksty pokazują zupełnie inną ocenę opisywanego tematu. Dlatego w nietypowy sposób decydujemy się opublikować oba teksty. I to naraz. Dwa w jednym. 

Wszyscy uwielbiamy małe, sprytne, świetnie wyglądające gadżeciki, prawda? To dlatego tak gigantyczny sukces marketingowy odnosiły w historii Polaroid, Walkman, iPod czy niedawno iPhone. Patrzy się na taki gadżet z wielką dawką emocji, a czasami wręcz się je kupuje w przypływie emocji związanych z patrzeniem na nie, czy dotykaniem ich. Nierzadko zainteresowanie takim gadżetem mija szybko – po kilku dniach, czasami nawet po kilku godzinach. Ale nawet wtedy, spoglądając ukradkiem na odłożone gdzieś na półce oe gadżety, przez krótki moment wracają te miłe emocje związane z nimi. Ot, cały marketing.

Można z dużą dozą pewności założyć, że wkrótce będziemy mieli wysyp nowych, innowacyjnych gadżetów stale podpiętych do internetu i do naszej osobistej w niej chmury. Będą to głównie małe urządzenia domowe, które wykonywać będą odpowiednie usługi. To właśnie na bazie rosnącej z dnia na dzień popularności i znaczeniu urządzeń mobilnych, w których prym wiodą smartfony, rodzi się zapotrzebowanie na sprytne urządzenia, które wyspecjalizują się w jednej czynności. Jak na przykład drukowanie…

BergCloud – tak się firma nazywa, która właśnie pokazała światu gadżet, który – gdym go na zdjęciu zobaczył – zakuł serce me od razu wysyłając sygnał do portfela. Little Printer – tak się nazywa gadżet – jest małym pudełeczkiem podłączonym do internetu, a w nim do szeregu usług, z których na co dzień korzystamy, po to, by drukować. O tym, co i jak może drukować za chwilę, bo nie sposób przejść obojętnie wobec wyglądu Little Printera.

Małe to to, ale jednocześnie niezwykle zgrabne. Bardzo nowoczesne, ale jednak z tchnieniem klasyki i stylizacji na lata minione (jak ten piesek kiwający głową, co to się go do samochodu za tylną szybę daje, a którego świetnie MasterCard w reklamie „a za wszystko inne zapłacisz…” ujął). Małe pudełeczko z dwoma fizycznymi przyciskami rodem z zabawek dla dzieci. Z ekranem drukowania na przodzie, który przypomina ekran czarno-białego telewizora.

Little Printer podłączony jest do chmury (Berg Cloud), a w niej do szeregu usług, które pomysłodawca nazywa „publikacjami”. Można się do tych publikacji zapisywać, a następnie wybierać, które z nich powinny być dostarczane w postaci mini wydruków – raz dziennie, albo kilka razy dziennie; jak się będzie chciało. Bez żadnych konfiguracji, sterowników, czy dodatkowego oprogramowania – wystarczy aplikacja na smartfona, wybranie opcji połączenia z poszczególnymi usługami w sieci i połączenie z Little Printer gotowe.

Co można drukować? Co tylko będziemy chcieli, np. karteczki z przypominajkami, które przyklejamy na lodówkę, listy zakupów do sklepów (panowie z Listonic – pomyślcie o czymś podobnym!), łamigłówki i krzyżówki, które później można sobie w wolnym czasie rozwiązywać, listę najważniejszych wiadomości, czy powiadomień z ulubionych serwisów społecznościowych. A to dopiero początek – BergCloud informuje, że wciąż pracuje nad stosownymi umowami z partnerami zewnętrznymi. Na dziś są wśród nich tak mocne marki jak: Google, Nike, Foursquare, Guardian, czy Arup. Zapotrzebowanie na wydruk różnych pierdółek wydaje się wręcz nieograniczone.

 

Ktoś powie niepotrzebne? Cóż, przywiązanie do fizycznych rzeczy w dobie e-książek, e-usług, które kochamy, ale których nie możemy dotknąć wcale nie musi być małe.

Hello Little Printer, available 2012 from BERG on Vimeo.

Ja się już nie mogę doczekać. Little Printer będzie dostępny w sprzedaży w 2012 r.

……………………………………………………………………………….

Ewa Lalik: Od mini-drukareczki wolę coś przydatnego

Od wczoraj gadżetowa część internetu żyje zapowiedzią nowego urządzenia – Little Printer. Pomysł jest ciekawy, ludzie w mediach społecznościowych przyjmują go pozytywnie, branża pisze o nim bardzo dobrze. Niektórzy mówią, że Little Printer wprowadzi małą rewolucję i połączy internet ze światem drukowanych mediów. Jednak zamiast minidrukareczki połączonej z internetem i smartfonem, której użyjemy kilka razy i o niej zapomnimy ja poproszę o realizację naprawdę użytecznych pomysłów, które ułatwią mi życie a nie zapełnią lodówkę czy portfel paragonami z nadrukowanymi newsami. Zamiast Little Printer niech ktoś do cholery w końcu zrealizuje projekt Rambler Socket, który realnie ułatwiłby życie i na który czeka z niecierpliwością miliony osób!

Little Printer wygląda uroczo. To urządzenie połączone z domową siecią WiFi, które obsługujemy za pomocą smartfona wybierając, co chcemy wydrukować na papierze takim, jak do rachunków sklepowych. Taka nasza prywatna minigazeta ze spersonalizowanymi treściami. Twórcy mówią, że o wiele łatwiej będzie nam przeczytać nagłówki gazet, check-iny znajomych, zaplanowane wydarzenia z kalendarza i inne informacje z tego papieru, niż z ekranu smartfona. Na przykład Little Printer może co rano drukować nasz rozkład dnia itp. Świetnie, ale… cofamy się w przeszłość? Według nich wygodnie jest przyczepić taką karteczkę (celowo używam zdrobnień, za którymi nie przepadam, ale w tym kontekście nie można inaczej).

Kalendarz w smartfonie i komputerze został stworzony po to, by uwolnić nas od papierowych wersji i dać lepszą funkcjonalność przez na przykład przypomnienia, możliwość zapraszania innych osób do wydarzeń itp. Poza tym kalendarz w telefonie ma tę ogromną zaletę, że mamy go zawsze przy sobie w urządzeniu, które staje się naszym “centrum dowodzenia” i potrafi przypominać na różne sposoby o wydarzeniach. Taka drukowana na kiepskim papierze rachunkowym karteczka będzie lepsza, bardziej funkcjonalna?

Część z tych “publikacji” ma jako taki sens, ale w większości są to te rozrywkowe, a nie informacyjne treści. Cały artykuł na tym przeczytać trudno, czytanie nagłówków może i ma sens, jeśli ktoś lubi lizać loda przez papierek. Do grupy czytającej wyłącznie nagłówki Little Printer i tak nie trafi.

Little Printer może i wywołuje lekkie ukłucie “ojoj, ale fajne! Chcę to mieć!” i pewnie małej grupie odbiorców się przyda. Ale nie ma co ukrywać, że to urządzenie trafi do mas, że wszyscy na to czekaliśmy i o tym marzyliśmy. Jego magia polega na odniesieniu do emocji – któż nie chciał nigdy mieć spersonalizowanej, pisanej pod gust gazety? Gazety, która wie, jak się nazywa czytelnik, co lubi, czego potrzebuje… To gra na bardzo pozytywnych emocjach.

I wszystko ok, pewnie wielu z nas sięgnie pod wpływem chwili do portfela i złoży zamówienie na Little Printer. Jednak drukareczka połączona z chmurą nie zostanie wysłana od razu, bo trzeba ją wyprodukować. Do tego czasu większość kupców zapomni o niej. A gdy Little Printer znajdzie się w użyciu, to zapewne dla większości będzie to gadżet, którego użyło się raz, dwa, może i dziesięć i finalnie po kilku dniach przestało używać. No tak, w końcu to samo mamy cały czas przy sobie na smartfonie, a nawet więcej.

Takich gadżetów jest mnóstwo – są ładne, pomysłowe i tak przyjemne, że chce się je mieć. Pojawiają się szybko i szybko o nich zapominamy. Za to te mniej spektakularne, ale również sprawiające radość, i co najważniejsze, ułatwiające a nie utrudniające (karteczki, wszędzie karteczki!) życie gadżety często nie są produkowane. Dla mnie największym bólem jest to, że projekt autorstwa dizajnera Meysama Movahedi od ponad dwóch lat jest wciąż tylko projektem.

Chodzi o Rambler Socket, czyli prostą wtyczkę kontaktową, która służy jednocześnie za przedłużacz. Na ten genialny w swej prostocie gadżet czeka wiele osób – na razie nic nie wiadomo, a szkoda. Bo szczerze mówiąc bardziej cieszyłabym się mogąc kupić Rambler Socket, którego używałabym często, niż Little Printer, który wyląduje szybko na półce by się kurzyć.

Takich realnie usprawniających gadżetów jest mnóstwo, ale to te “odjazdowe” i w sumie bezużyteczne robią furorę. Każdy lubi kupić czasem coś pod wpływem chwili, bo sprawia to ogromną przyjemność i nie ma w tym nic złego – mi też się zdarza. Jednak hurraoptymistyczne reakcje na Little Printer wprawiają mnie tylko w smutną zadumę, że mojej przedłużaczo-wtyczki w sklepach raczej się nie doczekam i będę musiała zrobić ją sama. W końcu nie uśmiecha się uroczo jak Little Printer.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA